"Dobre rady Johna Wilsona" to najlepsze lekarstwo na szalony świat – recenzja premiery 2. sezonu
Mateusz Piesowicz
27 listopada 2021, 17:02
"Dobre rady Johna Wilsona" (Fot. HBO)
John Wilson, jeden z najbardziej niezwykłych dokumentalistów w telewizji, wrócił z kolejną porcją dobrych rad i mnóstwem dygresji. Gotowi na wycieczkę do Nowego Jorku? Spoilery!
John Wilson, jeden z najbardziej niezwykłych dokumentalistów w telewizji, wrócił z kolejną porcją dobrych rad i mnóstwem dygresji. Gotowi na wycieczkę do Nowego Jorku? Spoilery!
Gdy rok temu, przygotowując się do napisania o nim tekstu w ramach Serialowej alternatywy, po raz pierwszy poznawałem Johna Wilsona, początkowo nie za bardzo wiedziałem, co o nim myśleć. Styl prowadzenia przez niego narracji nijak nie przypominał pracy innych dokumentalistów, nieustanne zbaczanie z głównego, dziwacznego tematu, wyglądało na pozbawione sensu, chaotyczne, w większej dawce pewnie nawet męczące. Wystarczyło jednak spędzić z nim trochę więcej czasu, żeby w na pozór bezmyślnej podróży po Nowym Jorku odkryć znacznie więcej niż odrobinę celowości. Pytanie przed 2. sezonem nie brzmiało więc już "co to niby za rady?", ale "czy masz ich więcej?".
Dobre rady John Wilsona – 2. sezon dokumentu HBO
Już początek nowej odsłony serialu udowadnia, że zdecydowanie tak, ale przy tym mocno zaskakuje. I to nie w stylu, do jakiego się przyzwyczailiśmy, bo czego jak czego, ale kompletnych absurdów w tej specyficznej nowojorskiej opowieści nigdy nie brakowało. Tym razem jednak "Dobre rady Johna Wilsona" poszły w nieco innym kierunku (być może również za sprawą Susan Orlean, amerykańskiej dziennikarki i pisarki, która dołączyła do grona twórców), zwiastując dużą zmianę w życiu naszego narratora i tytułowego bohatera w jednym. W końcu nie co dzień dowiadujesz się, że właścicielka kamienicy, w której mieszkasz, planuje ją sprzedać, żeby wylecieć do Las Vegas.
Abstrahując od wielu cisnących się na usta pytań o kierunek wyprowadzki sympatycznej staruszki, trzeba zauważyć, że to bardzo poważna zmiana także w samym serialu, który dotąd skupiał się raczej na świecie zewnętrznym, niż życiu swojego autora. Tym razem John Wilson pozwolił nam zajrzeć głębiej, wiążąc temat odcinka z dużym osobistym problemem, co jednak nie przeszkodziło mu w utrzymaniu opowieści w znanym stylu. Podążaniu prowadzącymi go w nietypowe miejsca ścieżkami towarzyszyło zatem poczucie, że nasz przewodnik ma do podjęcia wyjątkowo poważną decyzję – przynajmniej w teorii.
W praktyce można bowiem było podczas oglądania "Jak inwestować w nieruchomości?" zapomnieć o stojącej za nim przesłanką, dając się bardzo łatwo porwać pełnej nieoczekiwanych wątków opowieści. Wychodząc od wspomnień Wilsona dotyczących życia w nielegalnie przerobionym na mieszkanie magazynie (przy ulicy, która zagrała wojenną Syrię bez szczególnej scenografii), przez odkrywanie różnych oblicz nowojorskiego rynku nieruchomości, aż po prowadzące do finału spotkanie z brzuchomówcą, nasz narrator tak zgrabnie przechodził z jednego tematu do drugiego, że gdzieś w tle znikało to, o co tu właściwie chodzi. A przecież zaciągnięcia kredytu na zakup kamienicy w Nowym Jorku nie powinno się tak po prostu zbywać, prawda?
John Wilson radzi, jak inwestować w nieruchomości
Rzecz w tym, że Wilson bynajmniej nie ma na celu odciągać nas od swoich prywatnych spraw, tak samo jak jego pozornie wyrwane z kontekstu uliczne obserwacje nie służą tylko uatrakcyjnieniu serialowej opowieści. Przeciwnie, bo ta, choć wydaje się na pierwszy rzut oka błaha, w rzeczywistości jest przemyślana w każdym najdrobniejszym szczególe. W ogóle nie ma w niej miejsca na przypadek, mimo że można odnieść wrażenie, jakby nasz przewodnik zachodził, gdzie go tylko nogi poniosą, a niekiedy wręcz zapominał o kamerze, pozwalając jej gdzieś swobodnie odpłynąć. Nic z tych rzeczy.
I choć znamy już sposób opowiadania z poprzedniego sezonu, John Wilson i tak zaskakuje swobodą, z jaką wiąże poszczególne wątki, odległe od siebie tematy, a nawet pojedyncze kadry. W mistrzowski sposób posługując się swoją autorską formułą "czegoś w rodzaju pamiętnika, eseju", lepi złożoną całość z drobnych elementów, wyciągając na koniec wnioski proste, ale dalekie od banału, a przy tym szczere i łatwe do osobistego odniesienia się. Bo chociaż nie każdy z nas kupował kamienicę w Queens, każdy musiał zmierzyć się z jakimś "dorosłym" zobowiązaniem czy odpowiedzialnością. Albo chociaż oceną zdolności kredytowej.
Przy tej ostatniej natomiast, o dziwo, większym atutem od własnego serialu w HBO okazało się posiadanie lokatora, co z kolei sprowadziło nas na drugi z najważniejszych tropów premierowego odcinka. Po przyjęciu do wiadomości przeprowadzki właścicielki mieszkania, obejrzeniu szeregu nieruchomości pod wynajem, z których jedna była gorsza od drugiej, a nawet próbie przekonania doradczyni kredytowej za pomocą wydrukowanych pochlebnych opinii z Twittera (i schowaniu pod komodą złych), John uznał bowiem, że rzeczywiście pora na poważne zobowiązanie. Nawet jeśli wiąże się ono z posiadaniem "unikalnej" łazienki lub co gorsza, znalezieniem lokatora.
Dobre rady Johna Wilsona poprawią wam humor
Tego mam nadzieję poznamy w kolejnych odcinkach i choć przyznaję, że trochę kusi mnie opcja, aby był to wydrapujący pentagramy na drzwiach i biegający nago w masce łosia wyznawca szatana, życzę jednak Johnowi wyboru kogoś mniej uciążliwego. Zwłaszcza że nasz bohater bardzo zasługuje na powodzenie, niezmiennie skutecznie poprawiając nam humor, o co w tym zwariowanym świecie jest przecież coraz trudniej. Nawet nie uwzględniając postawienia go na głowie za sprawą pandemii.
Do tej "Dobre rady Johna Wilsona" odniosły się na koniec poprzedniego sezonu, serwując nam przy okazji jeden z najlepszych serialowych odcinków 2020 roku i choć teraz stanowi ona już część codzienności, do której zdążyliśmy przywyknąć, nie znaczy to wcale, że rzeczywistość stała się normalniejsza. Nie, wciąż pełno w niej absurdów, otaczających nas problemów i drobnych, ale potrafiących uprzykrzyć życie uciążliwości. John Wilson jak nikt inny potrafi jednak pokazać, że obok nich jest też na świecie całe mnóstwo małych, pozytywnych sygnałów i drobnych błahostek, których my nie zauważamy, ale które idealnie wyłapuje oko jego kamery.
Nieważne, czy to za pomocą budynków perfekcyjnie oddających ludzkie emocje, czy przypadkowo poznanego mężczyzny, który okazuje się brzuchomówcą, czy dziesiątek innych drobnostek, Wilson posługując się nimi, otwiera nam oczy na świat dookoła, samemu mierząc się przy tym ze stawianymi przed nim wyzwaniami. Nowe kroki w życiu, stabilność, własne mieszkanie, maszyna do szycia, ścierki do kuchni i ręczniki do łazienki – to wszystko z jednej strony niepowiązane ze sobą urywki, a z drugiej fragmenty, z których najwyraźniej można ułożyć prawdziwe człowieczeństwo. "Dobre rady Johna Wilsona" robią to nadal bezbłędnie, pozostawiając mnie po premierze z tylko jedną wątpliwością: co zrobi w Vegas z prawie milionem dolarów w kieszeni była właścicielka kamienicy Johna?