"The Morning Show" to jeszcze jeden serial, który zjadł własny ogon — recenzja finału 2. sezonu
Małgorzata Major
21 listopada 2021, 15:29
"The Morning Show" (Fot. Apple TV+)
Finał "The Morning Show" nie zaskoczył tych, którzy widzieli początek sezonu. Kosztujący 300 milionów dolarów serial z odcinka na odcinek coraz bardziej się gubił. Czy powstanie 3. sezon?
Finał "The Morning Show" nie zaskoczył tych, którzy widzieli początek sezonu. Kosztujący 300 milionów dolarów serial z odcinka na odcinek coraz bardziej się gubił. Czy powstanie 3. sezon?
Byłoby nieźle, gdyby "The Morning Show" zakończył się po pierwszym sezonie. Już od premiery nowej serii widać było wyraźnie, że twórcy nie wiedzą, o czym chcą opowiedzieć. Czy głównie o pandemii, która pojawiła się w porę i mogli tym wątkiem dramatycznie zagrać, o roszadach na stołkach telewizji śniadaniowej, które mało kogo już obchodzą, czy o historiach romansowych między bohaterami? Paradoksalnie tak duże skupienie na pandemii mogło odstraszyć widzów zmęczonych tematem, który "The Morning Show" przypomniało w bardzo emocjonalnym przekazie.
The Morning Show, czyli na tonącym okręcie
Wydaje się, że to właśnie przesadna teatralizacja i patos scenariusza programów telewizji śniadaniowych skutecznie odstrasza kolejne pokolenia widzów. W końcu dotarcie do informacji jest dzisiaj łatwiejsze niż kiedykolwiek, nie potrzebujemy do tego pośredników w postaci prowadzących program poranny czy wieczorny. Ekipa "The Morning Show" zdaje się o tym nie pamiętać.
Dużym problemem tego sezonu są bohaterowie. Alex Levy (Jennifer Aniston) jest tak nadęta i ważna (swoją drogą bez problemu znajdziemy polskie odpowiedniki na rodzimym rynku telewizyjnym), że można jedynie wybuchnąć śmiechem, słuchając jej tyrad. Z drugiej strony, wszyscy — podobno bardzo profesjonalni — włodarze telewizyjni, nie mający żadnej spójnej wizji tego, co chcą robić z własną telewizją, wydają się komiczni, Cory Ellison (Billy Crudup) także. Momentami te tajne narady i wojny podjazdowe przypominają działania rodem z "Ojca Chrzestnego", co budzi w widzu jedynie politowanie.
The Morning Show — zagubieni w drodze na szczyt?
Nie wiem, co dokładnie chcieli opowiedzieć twórcy w 2. sezonie, ponieważ rozstania i powroty do telewizji śniadaniowej były wśród bohaterów tak regularne, że przestały robić wrażenie. Gdy się nad tym zastanowić, "The Morning Show" to po prostu kolejna historia o ambitnych ludziach, którzy w drodze na szczyt muszą robić dużo niezbyt miłych rzeczy, jakich kilka lat wcześniej raczej by nie zrobili. Podobne historie znajdziemy w wielu dramatach jakościowych ostatniej dekady, więc nie robią na nas większego wrażenia.
O ile pierwszy sezon miał motyw przewodni w postaci #MeToo, o tyle drugi gubi się w kilku, wcześniej wspomnianych, motywach. Wykłady o władzy, ucisku, niesprawiedliwości, wszystko to słyszeliśmy już w poprzednim sezonie. Wydaje się, że scenarzyści nie bardzo mieli pomysł na to, jak rozwinąć główne bohaterki, czyli Alex i Bradley (Reese Witherspoon), które z odcinka na odcinek popadały w coraz większą karykaturę.
The Moring Show, czyli bądźmy bardzo serio na wizji
W pamięć zapada kolacja, zorganizowana przez Cory'ego, z okazji powrotu Alex do pracy. To, jak bardzo przypominała ona audiencję papieską, a nie spotkanie koleżanek i kolegów z pracy, było porażające i komiczne równocześnie. Czy naprawdę tak wyglądają relacje wśród gwiazd klasycznej telewizji? Sądząc po tym, jakie stories nagrywają celebryci w gronie swoich yesmanów, wydaje się to prawdopodobne.
To, jak w finale sezonu Alex Levy snuje rozważania o śmierci w obliczu pandemii (akcja rozgrywa się około 11 marca 2020), przypomina wszystkie kuriozalne rozmowy, które w 2005 roku prowadził Tomasz Lis po śmierci Karola Wojtyły (m.in. zastanawiał się ze swoimi gośćmi, "kogo w niebie spotka Karol Wojtyła?"). Pytanie Alex, skierowane do lekarza — "co dzieje się z nami po śmierci?" — brzmi jak kopia naszych rodzimych programów publicystycznych sprzed ponad 15 lat. Ten sam patos, te same niedorzeczne refleksje o przemijaniu. Wydaje się więc, że klasyczna telewizja zakłada, że tego oczekuje od niej widownia.
Panika, którą oglądamy w odcinku finałowym, przypomina to, co rzeczywiście działo się także w Polsce wiosną ubiegłego roku. Trudno uwierzyć, że przez ten czas tak wiele dowiedzieliśmy się o pandemii, że ówczesne reakcje wydają się zbyt dramatyczne i jak bardzo nierealistyczne było to, czego sami doświadczaliśmy 18 miesięcy temu. W tej kwestii trudno odmówić wiarygodności serialowi, jednak nie jest to obrazek, do którego chcielibyśmy wracać. Zdaje się, że "The Morning Show" tego nie rozumie.
The Morning Show sezon 2 — dlaczego się nie udało?
Nie sposób też zignorować przesadzonej gry aktorskiej Jennifer Aniston i Reese Witherspoon, które szarżują w każdej scenie bez umiaru, nawet gdy nie ma takiej potrzeby. Bohaterki nie rozmawiają, tylko wygłaszają oświadczenia, eksplorują mimikę twarzy ponad miarę, a ich charakteryzacja, posągowe stylizacje i uczesania, które mają dodawać powagi, profesjonalizmu i wiarygodności, sprawiają, że wracają wspomnienia z oper mydlanych i tych odcinków, w których następowało rozwiązanie kluczowej intrygi. Cała obsada jest bardzo nadęta i tak poważna, że pandemia przy ich ponurych spojrzeniach wydaje się drobnostką.
W tym sezonie także jedna z postaci umiera. Ten motyw jest dosyć zaskakujący i zamykający drogę do ewentualnego rozwoju ważnego wątku. Pytanie brzmi, czy powstanie kolejny sezon? Wiadomo, że dwa dotychczasowe kosztowały zawrotną sumę 300 milionów dolarów, więc wydanie kolejnych milionów na tytuł, który się nie obronił, byłoby co najmniej nierozważne.