"Planeta Singli. Osiem historii" to bezpretensjonalna rozrywka, a czasem coś więcej — recenzja serialu Canal+
Marta Wawrzyn
19 listopada 2021, 08:03
"Planeta Singli. Osiem historii" (Fot. Canal+/Paweł Drabik)
Czy potrzebujemy serialowej "Planety Singli"? Zapewne nie. Ale miło zobaczyć, że Polacy też potrafią bawić się schematami z komedii romantycznych na przyzwoitym poziomie.
Czy potrzebujemy serialowej "Planety Singli"? Zapewne nie. Ale miło zobaczyć, że Polacy też potrafią bawić się schematami z komedii romantycznych na przyzwoitym poziomie.
"Planeta Singli" była pięć lat temu pozytywnym zaskoczeniem. Film Mitii Okorna sprawnie łączył schematy z zagranicznych rom-comów ze specyficznym polskim kolorytem, a Agnieszka Więdłocha i Maciej Stuhr okazali się bardzo czarujący jako para. Dwa sequele zrobiły wiele, żebyśmy o tym dobrym wrażeniu zapomnieli, a teraz jeszcze serial. Czy naprawdę go potrzebujemy? Oczywiście, że nie. Ale…
Canal+ słusznie zauważył, że w świecie "Planety Singli" jest potencjał na bardzo różne historie — słodkie i gorzkie, szczęśliwe i pozbawione happy endu, schematyczne i bardziej przewrotne. Da się coś powiedzieć o tym, jak wygląda randkowanie na Tinderze w polskim wydaniu, o miłości w późniejszym wieku, o samotności w tłumie ludzi. A wszystko to w raczej bezpretensjonalnej, co nie znaczy że głupiutkiej formie. "Planeta Singli. Osiem historii" potrafi i nie najgorzej bawić się schematami z komedii romantycznych, i je rozbrajająco przełamywać.
Planeta Singli. Osiem historii — różne strony Tindera
Z ośmiu odcinków, z których składa się cały sezon, dostaliśmy do przedpremierowej recenzji cztery: "Zjazd absolwentów", "Test", "Detektor" oraz "Władek i Halina". Każdy z nich to odrębna, licząca ok. 45 minut historia, różniąca się klimatem, tonem, bohaterami itd. Nie jest to pełen przegląd tego, co oferuje "Planeta Singli", ale taki wycinek w zupełności wystarczy, żeby dobrze poczuć się w serialowym świecie, zaakceptować wady tej produkcji i — mimo wszystko — zechcieć więcej.
W "Zjeździe absolwentów" Izabela Kuna i Bartłomiej Topa grają parę w średnim wieku. Tuż po tym jak odwożą syna na studia, on prosi ją z zaskoczenia o rozwód. Bohaterka szybko przechodzi od szoku do planowania zemsty i próby odzyskania męża jednocześnie — na tytułowym zjeździe absolwentów liceum. Choć finał tej historii nietrudno przewidzieć, dobrze patrzy się na kobietę odzyskującą siłę po latach stłamszenia, a i imprezka podpitych 40-latków w liceum ma sporo uroku.
"Test" i "Detektor" to dwa "młodsze" odcinki. W pierwszym Marianna Linde gra nerdkę, która sfrustrowana facetami poznawanymi na Planecie Singli zaczyna ich testować na pierwszej randce. Wszystko obraca się przeciwko niej, kiedy trafia na luzackiego doktorka (Mateusz Damięcki). W "Detektorze" świetna jest główna bohaterka, Ewa (Masza Wągrocka) — sarkastyczna dziewczyna, która prosto z randki trafia na komisariat policji. Przesłuchanie zamienia się w rozmowę o związkach, samotności, poszukiwaniu miłości w internecie. I o "typach", na jakich takie dziewczyny jak Ewa natykają się codziennie na różnego rodzaju Tinderach. "Władek i Halina" to z kolei historia tytułowej starszej pary (Witold Dębicki i Maria Maj), otwierającej się na nowe doznania i odkrywającej po 70-tce uroki miłości cielesnej.
Planeta Singli — postacie kobiece rządzą w serialu
Wszystko to razem stanowi bardzo nierówną całość — jak to w antologii. Na plus wyróżnia się przede wszystkim "Detektor", bo i jest w stanie widza zaskoczyć, i wychodzi poza najbardziej banalne diagnozy, przyglądając się mrocznym stronom aplikacji randkowych. "Test", pomimo całej swojej sztampowości, potrafi rozbroić choćby samym urokiem Mateusza Damięckiego, zaś w "Zjeździe absolwentów" oraz "Władku i Halinie" z dużą przyjemnością patrzy się na kobiecie postacie.
To zresztą cecha wspólna wszystkich udostępnionych nam odcinków — stawiają one bardziej na kobiecą perspektywę niż męską, najczęściej w ten sposób wygrywając. Śmiała i wygadana, ale koniec końców w pewnych sytuacjach bezbronna bohaterka "Detektora" jest najlepszą twarzą, jaką serialowa "Planeta Singli" mogłaby mieć. Świat jak ze świątecznej komedii romantycznej w tej historii spotyka się z brutalną, przynajmniej jak na ten gatunek, rzeczywistością. W bardzo polskim wydaniu.
Planeta Singli. Osiem historii — czy warto obejrzeć?
"Planeta Singli", nie mając takich ambicji jak np. "Modern Love" Amazon Prime Video, wypada zaskakująco dobrze. Jasne, to wciąż polska komedia romantyczna, więc nie brak i drętwych dialogów, i pomysłów skopiowanych do naszych realiów z takim sobie skutkiem. Urocze scenki nie zawsze trafiają w punkt (zwłaszcza w "Teście"), a i w tych potencjalnie wzruszających jest jakby za dużo banałów.
Częściej działają komediowe momenty, eksponujące nie najlepsze cechy Polaków. Szpital, z opryskliwym ordynatorem i wiecznie wku***onymi pielęgniarkami, jest ciekawszy od dziejącej się w nim historii miłosnej, a to, co się wyprawia w szkole na zjeździe absolwentów, przyćmiewa historię głównej bohaterki. Dodajmy do tego charakterystyczne różnice pokoleniowe, dużo polskiej muzyki oraz uciekanie od typowych happy endów w stronę trudniejszych rozwiązań — i mamy może jeszcze nie hit, ale kolejny polski serial od Canal+ na więcej niż przyzwoitym poziomie.
Biorąc pod uwagę, że jeszcze do niedawna w tym pojęciu mieściły się jedynie kryminały, miło widzieć i "Planetę Singli", i "The Office PL", i chociażby netfliksowe "Sexify". Polacy wreszcie zaczynają odważniej eksperymentować z różnymi formatami, i choć daleko tu jeszcze do prawdziwej oryginalności, jest wrażenie, że nasze seriale jakościowo już tak bardzo nie odbiegają od europejskiej średniej.