"Dickinson" w beznadziejnych czasach pisze o nadziei – recenzja pierwszych odcinków 3. sezonu
Kamila Czaja
7 listopada 2021, 14:50
"Dickinson" (Fot. Apple TV+)
Świetna "Dickinson" wróciła z ostatnim sezonem, w którym poezja miesza się z codziennością, wojenne okrucieństwo z nadzieją, a ostra walka trwa także na domowym froncie.
Świetna "Dickinson" wróciła z ostatnim sezonem, w którym poezja miesza się z codziennością, wojenne okrucieństwo z nadzieją, a ostra walka trwa także na domowym froncie.
Pierwsze trzy odcinki nowego sezonu "Dickinson" zachwyciły mnie od samego początku, przez co może łatwiej przymykałam oko na drobne rzeczy, które mi się nie podobały, doceniając to, co się tu według mnie udało. No ale jak nie zachwycić się takim wprowadzeniem do czasów wojny secesyjnej, nowego etapu twórczości Emily (Hailee Steinfeld)? Sugestywna wizja w rytm genialnego "Introvert" Little Simz to siła "Dickinson" w pigułce – XIX wiek przemieszany z XXI, ówczesne konflikty pisane w duchu współczesnego aktywizmu, uniwersalna poetyckość przekraczająca prozę życia w małym miasteczku.
Cień wojny w 3. sezonie pada na losy wszystkich. Nie tylko zmusza Emily do rozważań nad rolą, jaką ona sama i jej twórczość mogą pełnić, nie tylko w nasyconych czarnym humorem monologach jawi się jako źródło ubytków na matrymonialnym rynku, ale i rozdziela rodziny, gdy Henry udaje się na Południe, a Betty (Amanda Warren) zostaje w Amherst, a także każe żegnać nielicznych ludzi, którzy rozumieją Emily i mają w sobie niepasującą do wojska delikatność (tu Frazer, wcześniej znany nam jako Nikt, świetnie zagrany przez Willa Pullena).
Dickinson to nie tylko konwencja
Oglądając "Dickinson", łatwo skupić się na konwencji, na tym, że XIX-wieczne postaci są celowo anachroniczne, że rozważają kwestie, których wtedy nie dałoby się poruszyć w takiej formie, nawet jeśli temat rasizmu siłą rzeczy wiązał się z secesją Konfederacji. Pozostawiając na boku wyjątkowy pomysł Aleny Smith, by jej bohaterki w XIX-wiecznym Massachusetts mówiły na przykład, że są single AF, warto dostrzec, że ten komediodramat pod błyszczącą, brzmiącą nowocześnie powierzchnią porusza sporo poważnych kwestii. W 3. sezonie wyraźnie to widać, bo do ekscentryczności samego konceptu już się zdążyliśmy przyzwyczaić.
Docenić należy choćby to, że poezja nie jest tu wyłącznie dodatkiem do sercowych i rodzinnych perypetii. "Dickinson", już w poprzednim sezonie skupiając się między innymi na wątku wpływu popularności na wenę, coraz śmielej wkracza w poważne dyskusje nad rolą słowa. Czy w czasie wojny lub innego kryzysu porzucić pisanie i zająć się szyciem bandaży dla żołnierzy? Czy jednak tworzyć i w ten sposób dawać ludziom nadzieję? A jeśli pisać, to na ile można wtedy odciąć się od codzienności?
Takie dylematy zajmują Emily w 3. sezonie, nie tylko zresztą przez wojnę secesyjną. Od pisania odciągają tytułową bohaterkę także walki rodzinne oraz oczekiwania Sue. Austin (Adrian Enscoe) zrywa relacje z ojcem, rozczarowany życiem, jakie przypadło mu w udziale, obwiniając o to właśnie Edwarda (Toby Huss). A Emily uparcie próbuje wszystkich godzić, równocześnie romansując z własną bratową, co "nieco" komplikuje sytuację. Podobnie jak narodziny syna Sue i Austina oraz pretensje "jedynej żyjącej babci" (Jane Krakowski) do blokującej jej kontakty z wnukiem synowej.
3. sezon Dickinson, czyli secesja krajowa i domowa
Z tego rodzinnego pola minowego poza ciekawymi konfliktami życia i sztuki wynika taka korzyść, że Krakowski ma więcej okazji do błyszczenia talentem komediowym. Minus jest natomiast taki, że twórcy serialu zaprzepaścili całe dojrzewanie Austina, robiąc z niego, przynajmniej w tych trzech odcinkach, pijaną karykaturę, wizualnie dziwnie jak dla mnie podobną do Michaela Jacksona. Może to po to, żeby widz łatwiej kibicował zakazanemu związkowi Emily i Sue? A może w kolejnych odcinkach uda się jeszcze bardziej wielowymiarowo pokazać postać starszego brata, który utknął w Amherst.
Nie zawodzi natomiast Lavinia, w której ustach nawet najbardziej egoistyczne diagnozy nie rażą. W naznaczonym śmiercią sezonie pewnie tym bardziej docenimy zabawne wstawki, a postać grana przez Annę Baryshnikov to komediowe złoto. Podobnie jak, chociaż na razie tylko w jednej scenie, Sojourner Truth (Ziwe, która dołączyła też do ekipy scenarzystów). Wprowadzenie tej istniejącej naprawdę postaci to zresztą kolejny dowód na to, jak Smith łączy żart z powagą.
"Dickinson" to bowiem poza niekonwencjonalną historią XIX-wiecznej poetki także podany w przystępnej formie przyspieszony kurs abolicjonizmu. Nieraz posiłkowałam się przy oglądaniu wyszukiwarką, by doczytać coś o postaciach, pierwszym wojskowym oddziale wyzwolonych niewolników czy po prostu porównać to, co pokazuje serial, z historycznym przekazem. Taka prowokacja do doczytywania, nie tylko wierszy Emily Dickinson, to też duża zaleta produkcji Apple TV+.
Jeśli natomiast kogoś nie interesują ani poezja, ani wojna domowa ze zniesieniem niewolnictwa w centrum, może oglądać 3. sezon "Dickinson" jako historię kryzysu, który spadł na przedstawicieli młodego pokolenia niczym pandemia (mam wrażenie, że twórcy chwilami aż się proszą o tę analogię), zabierając im wygodne życie, do którego się przyzwyczaili – i trwając dłużej, niż ktokolwiek zakładał. Ja w każdym razie, myśląc o kolejnych odcinkach, jestem pełna nadziei, która wbrew okolicznościom zdaje się stanowić lejtmotyw nowego, ostatniego już sezonu "Dickinson".