"Co robimy w ukryciu" udowadnia, że wampiry też mają uczucia – recenzja finału 3. sezonu
Mateusz Piesowicz
30 października 2021, 15:45
"Co robimy w ukryciu" (Fot. FX)
Ostatnie odcinki 3. sezonu "Co robimy w ukryciu" przyniosły kilka kompletnie niespodziewanych zwrotów akcji. Czy życie naszych ulubionych krwiopijców będzie jeszcze takie samo? Spoilery!
Ostatnie odcinki 3. sezonu "Co robimy w ukryciu" przyniosły kilka kompletnie niespodziewanych zwrotów akcji. Czy życie naszych ulubionych krwiopijców będzie jeszcze takie samo? Spoilery!
Telewizja to znakomity nauczyciel sposobów na przeżywanie żałoby. Trudno wymienić wszystkie seriale, które poruszały ten piekielnie trudny temat, bo czyniły to zarówno poważne dramaty, jak i na pozór nieprzystające do niego komedie. Wśród tej mnogości tytułów nie znajdziecie jednak z pewnością drugiego, który za pożegnanie bliskiej osoby zabrałby się w stylu podobnym do "Co robimy w ukryciu" – w końcu nigdy nie widzieliśmy żałoby po wampirze energetycznym.
Co robimy w ukryciu – pożegnanie w finale sezonu
Szokujący zgon Colina Robinsona (Mark Proksch) w przedostatnim odcinku sezonu, który w brutalny sposób przyspieszył nieświadomy dobiegającej naturalnego końca stuletniej egzystencji wampira energetycznego Nandor (Kayvan Novak), to jedna z tych scen, które pozostają w pamięci na długo. Nie tylko ze względu na jej ogólną okropność – choć widok wgniecionej czaszki Colina to absolutny koszmar – ale przede wszystkim z uwagi na skalę wydarzenia.
Ni stąd, ni zowąd serial pozbył się jednej z czołowych postaci, a także głównego źródła bardzo charakterystycznego humoru, jakiego nie mógł tu dostarczać nikt inny. Takich rzeczy po prostu się nie robi, więc gdy minęły pierwsze emocje po zafundowanym nam przez twórców szoku, do głowy zaczęły przychodzić konsekwencje. Czy to naprawdę pożegnanie? Czy piątka bohaterów zostanie już na dobre czwórką? Czy "Co robimy w ukryciu" w takim układzie może być w ogóle tym samym serialem?
Pytania mnożyły się również już w trakcie finałowego "The Portrait", który im trwał dłużej, tym bardziej wyglądał, jakby szykowano zakończenie nie tylko sezonu, ale całego serialu. I gdyby nie wiedza o tym, że zamówiono już kolejną serię, pewnie byłbym gotów uwierzyć, że po wampirzej ekipie zostanie nam wyłącznie namalowany przez Donala Logue'a nowy rodzinny portret. Tylko z tym dosłownym wymazaniem z pamięci Colina Robinsona był problem, bo zapomnienie to nie taka prosta sprawa.
Co robimy w ukryciu — ludzkie sprawy wampirów
Zresztą nie tylko u mnie, co było jak na dłoni widać po każdym z jego krwiopijczych współlokatorów. W końcu cóż lepiej świadczy o posiadaniu całkiem zwyczajnych uczuć, jeśli nie unikanie konfrontacji z nimi za wszelką cenę? Wampiry mogą sobie mówić, co chcą, ale próbujący wymusić na nich emocjonalne obnażenie się Guillermo (Harvey Guillén) dobrze wiedział, że każdego z trójki mocno dotknęło odejście ich nudziarskiego przyjaciela. Nawet on nie mógł jednak przewidzieć reakcji na tę sytuację, która zatrzęsła wampirzą rezydencją i całym serialem w posadach.
W ostatnim odcinku sezonu dostaliśmy bowiem dobitne potwierdzenie tego, na co zwracałem uwagę już na początku, a co w kolejnych tygodniach wybrzmiewało coraz mocniej – karykaturalni bohaterowie "Co robimy w ukryciu" zaczęli nabierać bardzo ludzkich cech i przejawiać wcześniej niespotykane emocje. Począwszy od Nandora, który na przestrzeni sezonu przebył wręcz duchową podróż od serii nieskutecznych podbojów miłosnych do pojęcia bezsensu istnienia, przez Laszla (Matt Berry) przeistaczającego się z dziwacznego seksoholika w autentycznego przyjaciela z prawdziwego zdarzenia, po najbardziej niedostępną z tego grona, ale bynajmniej niepozbawioną skrywanych przed światem uczuć Nadję (Natasia Demetriou). To się nazywa postęp, prawda?
Nic tylko być dumnym z całej ekipy i kibicować każdemu z osobna dalej, gdyby nie fakt, że za rozwojem bohaterów poszły też konkretne kroki w bardzo różnych kierunkach. Jedne inspirowane awansem "zawodowym" (pozycja w Najwyższej Wampirzej Radzie to nie byle co – niech was nie zwiedzie ciągłe korzystanie przez nich z VHS-ów), inne miłością, a trochę też wizją dołączenia do towarzyskiej śmietanki w Londynie, a jeszcze inne potrzebą wewnętrznego odrodzenia, prawie jak w "Jedz, módl się poluj, kochaj". Z jednej strony, można być dumnym z postępów, jakie poczynili Nandor, Nadja i Laszlo, ale z drugiej… takie rozstanie bez słowa?!
Co robimy w ukryciu, czyli rozstania i powroty
Nie, tak się nie robi. Ani kilkuletnim widzom, ani tym bardziej wieloletniemu słudze, a od niedawna znakomitemu w swoim fachu ochroniarzowi. Nie może zatem dziwić potężne rozczarowanie, przechodzące w zwykłą wściekłość Guillerma, którą ten rozładował na swoim panu w scenie, przy której bledną wszystkie wcześniejsze popisy potomka Van Helsinga. Tak, tak, ten mały naprawdę potrafi się ruszać, jak chce, a niedoceniający go należycie przez długi czas Nandor boleśnie się o tym przekonał.
My za to mogliśmy raz jeszcze docenić twórczy kunszt, gdy pierwszorzędnie sfilmowanej walce towarzyszyła absolutna niepewność, co do jej wyniku. Znajdująca wreszcie ujście długo tłumiona przez Guillerma złość i bardzo rzadko prezentowane na zewnątrz rzeczywiście przerażające oblicze Nandora stworzyły kapitalną mieszankę, dzięki której całość oglądało się trochę z uśmiechem, ale również z wypiekami na twarzy. Wydaje się, że wcale nie było tu daleko od jakichś fatalnych rozstrzygnięć, więc całe szczęście, że od dawna wiszące w powietrzu starcie wampira z łowcą wampirów obyło się bez ofiar, a nawet z obietnicą, na której spełnienie chyba nikt już specjalnie nie liczył.
Nie zmieniło to jednak poczucia ostateczności i zmierzania historii do końca. Przesypać ziemię przodków do plecaka, pożegnać się z Przewodniczką (Kristen Schaal), zapakować do trumien i… to wszystko? Każdy odchodzi w swoją stronę? Jak na to, co dostaliśmy wcześniej i jak znakomicie rozwinięto wątki poszczególnych postaci, byłoby to jednak trochę rozczarowujące, nawet jeśli wpisywałoby się w wampirze podejście wymazywania przeszłości gumką.
Nauczony doświadczeniem przewidywałem jednak, że twórcy mogą jeszcze mieć dla nas jakąś niespodziankę. W końcu wcześniej zdołali przez cały sezon ukryć motywy kierujące nimi, gdy czynili Laszla i Colina Robinsona nadspodziewanie bliskimi przyjaciółmi, więc i zostawiony na sam koniec as z rękawa w postaci jednego z najbrzydszych dzieci świata, był całkowicie na miejscu. Choć oczywiście spodziewać się go w stu procentach nie dało, podobnie jak nie da się opisać wściekłości Nadji, gdy ta odkryje, że zamiast męża w Anglii towarzyszy jej Gizmo po przymusowej diecie opartej na Oreo i elektrolitach.
Nam tymczasem, choć w pamięci z pewnością utkwi rozpaczliwy krzyk uwięzionego Guillerma i przeszywający serce widok samotnego Nandora z JanSportem, zostało aż nadto pytań, by z niecierpliwością oczekiwać kolejnego sezonu. Jak szybko podrośnie mały Colin Robinson i czy będzie taką samą swoją wersją, jak do tej pory? Jak z opieką nad odrodzonym przyjacielem poradzi sobie Laszlo? Czy Nandor nie przegapi przystanku i odnajdzie swój groove? Czy Guillermo i Nadja nie pozabijają się wzajemnie? Kto zapanuje nad piekielnym ogarem? No i najważniejsze – czy zobaczymy jeszcze wszystkich razem w znajomej rezydencji na Staten Island? Mam nadzieję, że tak, ale szczerze mówiąc i bez tego nie mam wątpliwości, że "Co robimy w ukryciu" znów znajdzie na siebie znakomity sposób.