"Ted Lasso" serwuje słone biszkopty – recenzja finału 2. sezonu
Kamila Czaja
9 października 2021, 14:03
"Ted Lasso" (Fot. Apple TV+)
Zanim zaczniemy strasznie tęsknić za "Tedem Lasso", zastanówmy się, jak zmienił się ten serial, czego dobitny przykład stanowi finał 2. sezonu. I czemu uważamy, że zmienił się na (jeszcze) lepsze.
Zanim zaczniemy strasznie tęsknić za "Tedem Lasso", zastanówmy się, jak zmienił się ten serial, czego dobitny przykład stanowi finał 2. sezonu. I czemu uważamy, że zmienił się na (jeszcze) lepsze.
O ile 1. sezon "Teda Lasso" wzbudził zachwyt, potwierdzony masą nominacji i statuetek, o tyle 2. sezon wzbudził dyskusję, a na werdykty nagrodowych gremiów trzeba jeszcze zaczekać. Nie wszyscy pogodzili się z faktem, że z radosnego sitcomu o tym, że wystarczy wierzyć i się starać, by wszystko było dobrze, serial Apple TV+ stał się miejscami naprawdę mroczną psychologicznie opowieścią, na dodatek z odcinkami długością niejednokrotnie zbliżonymi do kategorii dramatycznej.
Na Serialowej od początku broniliśmy prawa twórców do pójścia w wybranym przez nich autorskim kierunku. I nawet jeśli czasem brakowało nam piątkowej dawki nieprzyćmionego niczym optymizmu, skupialiśmy się raczej na tym, że dzięki pogłębieniu, skomplikowaniu portretów postaci i postawieniu na mniej przyjemne wątki "Ted Lasso" stał się serialem smutniejszym, ale lepszym. Podtrzymuję tę opinię po finale sezonu, przy czym nie zamierzam się upierać, że wszystkie elementy zagrały tu idealnie.
Ted Lasso i przerwana lekcja przebaczenia
Do upadłego będę bronić wątków Teda (Jason Sudeikis) i Nate'a (Nick Mohammed), razem i osobno. "Inverting the Pyramid of Success" pokazało konsekwencję zdrady w tej relacji, ale też przypomniało, jak długą terapeutyczną drogę przeszedł Ted – i jak długą drogę do przejścia ma świat sportu. Nie usłyszeliśmy pomeczowego monologu trenera na konferencji prasowej, ale reakcja mediów na artykuł o ataku paniki była wystarczająco koszmarna, by ujawnić problem. Na szczęście równoważyła ją fantastyczna reakcja ludzi Tedowi bliskich.
Przemiana Nate'a w czarny charakter dokonała się w finale ostatecznie, a ja jestem po stronie tych widzów, krytyków i członków ekipy, którzy wskazują, że już w 1. sezonie pojawiły się sygnały, że awansowany na trenera "chłopak do wszystkiego" nie radzi sobie z poczuciem niedocenienia, kompleksami i frustracją. Szansa, którą dostał w 2. sezonie, dała mu po prostu możliwość zemszczenia się na wrogim według niego świecie. I najbardziej oberwali ci, którzy chcieli dobrze, ale nie mogli sprostać wymogom, jakie w swojej głowie postawił im uwikłany w trudną relację z ojcem, niepewny swojej wartości, tuszujący to manią wielkości, pozornie niegroźny i uroczy Nate.
Kupuję ten wątek jako psychologicznie wiarygodny, chociaż przykro mi oczywiście, że właśnie to, a nie radosne tańce całej drużyny wokół napisu "BELIEVE", jest wiarygodne. A przy tym wydaje mi się, że "Ted Lasso" skutecznie równoważy takie diagnozy resztą postaci i wątków, które w ciągu krótkich dwóch sezonów udało się zbudować.
Jeden z trenerów wprawdzie na własne życzenie się z drużyny wykreślił, a skutki na pewno zobaczymy w przyszłym roku, choćby w starciach AFC Richmond z kupionym przez Ruperta (Anthony Head) i prowadzonym przez Nate'a West Hamem. Ale przekonaliśmy się, że i zmiana na lepsze jest możliwa, gdy Jamie (Phil Dunster) okazał się jedną z najdojrzalszych i prywatnie, i boiskowo postaci.
W "Tedzie Lasso" bowiem kto o przebaczenie poprosi i nad sobą popracuje, temu zostanie przebaczone. Tak było z Rebeką (Hannah Waddingham), tak jest z Jamiem. I z samym Tedem, który dobitnie przeprosił za ukrywanie prawdy przed zespołem i wyjaśnił, jak świadczą o nas nasze wybory. I tak mogłoby być z Nate'em, gdyby w porę się zatrzymał.
Finał 2. sezonu Teda Lasso to dalsze komplikacje
Mam wrażenie, że tej kluczowej dla serialu kwestii pracy nad sobą i nad niekrzywdzeniem innych, uzupełnionej w 2. sezonie o mocne przypomnienie, że czasem nawet Ted potrzebuje pomocy i że nie każdego da się łatwo przed samym sobą ocalić, nie posłużyły w finale pozostałe wątki.
Mogę łatwo wybaczyć serialowi, że najpierw wbrew moim oczekiwaniom wciągnął mnie w kibicowanie Rebece i Samowi (Toheeb Jimoh), a potem wszystko zostawił w zawieszeniu, bo przekonuje mnie konieczność odkrycia przez bardzo jeszcze młodego piłkarza własnej drogi, bez podporządkowania się innym. Ale nie rozumiem do końca wątku Roya (Brett Goldstein) i Keeley (Juno Temple), chociaż przyznaję, że zawodowy sukces fantastycznej kobiety, osiągnięty bez wbijania innym noża w plecy, z poszanowaniem przyjaźni, to ciekawy kontrapunkt dla historii Nate'a.
To znaczy rozumiem, że twórcy chcieli nam pewnie pokazać, że czasem nawet najlepsza para ma kryzys, kiedy do głosu dochodzą niepewności. Keeley nie wie, czy poradzi sobie jako kobieta sukcesu i właścicielka firmy, a Roy, chociaż ją wspiera i podziwia, nagle czuje się dla niej niewystarczająco dobry. Jednak o ile inne problemy (ataki paniki Teda, trudna osobowość i kompleksy Nate'a, otwarcie się Rebeki na nowy związek) były subtelnie, ale konsekwentnie zarysowywane nawet od 1. sezonu, o tyle ten kryzys przyszedł trochę znikąd i finałowe rozwiązanie – czy raczej kolejne zawieszenie na razie sprawy – nie do końca mnie przekonało, że taki wątek miał sens.
Ted Lasso – słodko-gorzki finał 2. sezonu
"Ted Lasso", jak wielokrotnie podkreślaliśmy, nie jest tak naprawdę o piłce nożnej, więc nie dziwi, że w tych wszystkich prywatnych rewolucjach gdzieś na koniec zostawiam fakt, że klub wraca do Premier League. To nie "Kapitan Jastrząb" (skoro można było w finale nawiązać do mojej ukochanej postaci z oryginalnego "Melrose Place", to ja mogę chyba przypomnieć Tsubasę?). Odnotujmy jednak nową maskotkę w kasku. A także fakt, że kolejnych meczów nie opisze już Trent Crimm (James Lance), co doprawdy trudno przeboleć.
Oczywiście nie zabrakło tu sytuacji komicznych, zażartowano choćby z mylenia Jasona Sudeikisa z Edem Helmsem. Przede wszystkim jednak "Ted Lasso" w bardzo przemyślany sposób w 2. sezonie ewoluował z pozytywnej i mądrej historii w historię bardziej złożoną, a przez to jeszcze mądrzejszą. A jak dowiedzieliśmy się z finału, słone biszkopty też mogą być przepyszne, jeśli tylko da się im szansę. Już czekamy na 3. sezon, zastanawiając się, jaki smak zdominuje tę (prawdopodobnie) ostatnią już odsłonę jednego z naszych ukochanych serial.