"Sprzątaczka" pyta, czy istnieje ucieczka z kręgu przemocy i ubóstwa – recenzja miniserialu Netfliksa
Mateusz Piesowicz
5 października 2021, 10:32
"Sprzątaczka" (Fot. Netflix)
Historia Alex – matki próbującej samotnie wychować córkę – obala wiele mitów nie tylko na temat współczesnej Ameryki. Na tym jednak znakomita "Sprzątaczka" się nie kończy.
Historia Alex – matki próbującej samotnie wychować córkę – obala wiele mitów nie tylko na temat współczesnej Ameryki. Na tym jednak znakomita "Sprzątaczka" się nie kończy.
Bez pracy nie ma kołaczy. Jaka praca, taka płaca. Żadna praca nie hańbi. Znacie te i podobne powiedzenia doskonale, wiedząc też, że banalne mądrości często skrywają sporo prawdy. Żadna z nich nie ma jednak szans w konfrontacji z rzeczywistością przedstawioną w netfliksowej "Sprzątaczce", która zabierając nas do Ameryki najniższych klas społecznych, daje zupełnie inny obraz świata. Zaskakujący?
Sprzątaczka — serial Netflix na podstawie książki
Dla osób nadal postrzegających Stany przez pryzmat American dream i płynącego stamtąd obrazu krainy nieograniczonych możliwości, pewnie tak. Nawet jednak zakładając, że takich marzycieli zostało już niewielu, "Sprzątaczka" i tak może okazać się dla większości oglądających sporym szokiem. Równie brutalnego i prawdziwego zarazem portretu Stanów Zjednoczonych nie spotyka się bowiem na ekranie często, a tutaj dodatkowo udało się go jeszcze połączyć z emocjonującą historią.
Ta dotyczy 25-letniej Alex (Margaret Qualley), którą poznajemy, gdy w środku nocy, z dwuletnią córką Maddy (Rylea Nevaeh Whittet) na rękach, ucieka z domu, starając się nie obudzić swojego partnera. Wiadomo już wtedy, z jakiego rodzaju historią będziemy mieć do czynienia, bo obraz próbujących wyrwać się z piekła ofiar przemocy domowej nie jest niestety niczym nowym. Jeśli jednak sądzicie, że w takim razie wiecie już wszystko i serial można sobie darować, radzę się wstrzymać. W tym przypadku powiedzieć, że to dopiero początek, to nie powiedzieć praktycznie nic.
Prawdziwa szkoła przetrwania zacznie się dopiero później, gdy po ucieczce Alex stanie przed pytaniem: co dalej? Bez miejsca do zamieszkania, bez pracy, praktycznie bez grosza przy duszy – czy w takich warunkach można w ogóle myśleć o rozpoczęciu nowego życia na własną rękę z małą córką u boku? W ciągu dziesięciu odcinków, podczas których będziemy oglądać, jak Alex zmaga się z kolejnymi napotykanymi na drodze przeszkodami, otrzymamy poruszającą historię gotowej na wszystko matki, ale też, a może przede wszystkim, opowieść o tym, jak trudno jest nie tyle wydostać się ze społecznego dna, co po prostu na własną rękę zapewnić sobie spełnienie podstawowych ludzkich potrzeb.
W końcu Alex o nic więcej się tutaj nie stara, próbując w nieraz dramatyczny sposób znaleźć dla siebie i Maddy wyłącznie dach nad głową i coś do jedzenia. Powiecie, że to przesada, że na pewno nie jest tak źle? No to musicie wiedzieć, że serial oparto na wspomnieniach Stephanie Land, które ta opisała w powieści "Sprzątaczka. Jak przeżyć w Ameryce, będąc samotną matką pracującą za grosze" – materiał źródłowy nie pozostawił wiele miejsca na interpretacje, zatem przedstawienie trzeba uznać za wiarygodne. Tym gorzej dla niego.
Sprzątaczka wita w Ameryce dla najuboższych
Oglądając bardzo mozolną walkę Alex z przeciwnościami, trudno bowiem nie złapać się na myśleniu, że twórczynię "Sprzątaczki", Molly Smith Metzler, gdzieniegdzie musiała jednak ponieść wyobraźnia. I nie mam tu rzecz jasna na myśli zwykłych fabularnych zabiegów dla podkręcenia tempa, których w serialu od początku nie brakuje. Te momenty łatwo znaleźć i oddzielić od innych, w których nasza bohaterka staje w obliczu zdecydowanie bardziej przyziemnej rzeczywistości, z przerażeniem odkrywając, co ta ze sobą niesie.
Poczynając od znalezienia bezpiecznej przystani, w której można się skryć przed domowym koszmarem, poprzez zderzenie z kafkowską nie tylko w duchu biurokracją, aż po zatrudnienie się jako tytułowa (bardzo) tania pomoc domowa, Alex musi w szybkim tempie dopasować się do pędzącej na złamanie karku rzeczywistości, aby ta nie wypchnęła jej poza margines. Co otrzymuje w zamian? Brak jakichkolwiek gwarancji, że jej wyjątkowo mozolna wędrówka przez domy opieki, lokale zastępcze, sądy i urzędy doprowadzi do upragnionego celu. W gruncie rzeczy zdecydowanie bardziej prawdopodobne jest potknięcie się po drodze, po którym szybko ląduje się z powrotem na dnie.
Już brzmi to absurdalnie, a wygląda zwykle jeszcze gorzej, przez co seans "Sprzątaczki" nabiera swoistego słodko-gorzkiego posmaku. Śmiać się tu czy płakać? A może jedno i drugie? Produkcję Netfliksa łączy w tym względzie sporo z innym serialem, nad którym wcześniej pracowała jej twórczyni, czyli z "Shameless" (którego twórca, John Wells, wyreżyserował zresztą kilka odcinków "Sprzątaczki"). O ile jednak tam portret najniższych warstw społecznych był przejaskrawiony, mieszając powagę z karykaturą, tutaj nie ma o tym mowy. Autentyczność bije z każdej stawianej przed Alex przeszkody, każdego bzdurnego urzędniczego wymogu, każdej wydawałoby się, że niemożliwej do spełnienia formalności.
Sprzątaczka, czyli jak nie dać się rozpaczy
Biorąc również powyższe pod uwagę, tym większy podziw należy się twórcom serialu za to, w jak lekkim tonie udało im się tę historię opowiedzieć. Jasne, że są tu momenty, w których trudno o najdrobniejszy choćby promyczek nadziei, jednak patrząc całościowo, mamy do czynienia z fabułą, którą pomimo bijącego często z ekranu smutku, udało się odpowiednio wyważyć.
Trzymając się z dala od niewiarygodnych skrajności, "Sprzątaczka" potrafi na przestrzeni całego sezonu trafiać idealnie w różnego rodzaju emocjonalne nuty, wiedząc, kiedy widzom i bohaterce należy się chwila wytchnienia, a kiedy można ich mocniej przycisnąć. Dodając do tego kreację Margaret Qualley, z której wręcz biją charyzma i energia, niezbędne choćby do wiarygodnego przedstawienia wyzwań czekających ją w roli pomocy domowej, otrzymujemy serial kontrastów, ale w pozytywnym znaczeniu. Historię, po której niby wiemy, czego się spodziewać, lecz i tak dajemy jej się zaskoczyć, a także opowieść, która bardzo nie chce dać się zaszufladkować.
Widać tę chęć wyraźnie zarówno po rozwiązaniach fabularnych, jak i realizacyjnych, w których nie brakuje chwytów prostych (jak na przykład ekranowe odliczanie zawartości portfela Alex "na żywo"), ale też bardziej wyrafinowanych. Pozwalają one widzom łatwiej wczuć się w sytuację bohaterki, a nawet dosłownie poznać jej myśli, ale też zdarza się, że budują klimat konkretnych scen czy całych odcinków. To dzięki nim "Sprzątaczka" wyróżnia się na tle podobnych dramatów obyczajowych, mogąc sobie pozwolić na większą twórczą swobodę przy opowiadaniu w gruncie rzeczy banalnej historii. Prawdziwego charakteru nabiera jednak dopiero dzięki swoim bohaterom.
Bo choć Alex jest absolutnym centrum opowieści, to nie tak, że inni tu nie istnieją. Ba, wręcz głośno oni o swoim istnieniu przypominają, jak choćby matka głównej bohaterki Paula (grana spektakularnie przez Andie MacDowell, czyli prawdziwą matkę Margaret Qualley). Kobietę o niezdiagnozowanej chorobie dwubiegunowej, która najczęściej wnosi do życia swojej córki jeszcze większy chaos, błędem byłoby traktować tylko jako postać wprowadzającą do serialu iskrę szaleństwa.
Podobnie zresztą jak nie można tylko do miana czarnego charakteru sprowadzać partnera Alex Seana (Nick Robinson), którego problemom i osobowości poświęcono dość miejsca, by zrozumieć równie toksyczną, co skomplikowaną relację łączącą go z główną bohaterką. Z kolei w przypadku bogatej klientki Alex, Reginy (Anika Noni Rose), czasu jest mniej, ale i tak wystarcza, żeby ta uparcie wychodziła poza nasuwające się podczas oglądania schematy. W gruncie rzeczy przez większość czasu jednowymiarowa jest tutaj tylko dwuletnia Maddy, której pełen szczęścia uśmiech pozwala przetrwać nawet najbardziej mroczne serialowe momenty.
Sprzątaczka to serial skutecznie obalający mity
Wszystko to składa się na serial, którego różne oblicza można by omawiać godzinami, ale też w przypadku którego wyszedłbym na hipokrytę, narzekając na przeklęty netfliksowy binge-watching, skoro sam pochłonąłem całość w szybkim tempie. Bardziej przygnębiający jest fakt, że "Sprzątaczka" nie ma większych szans na przebicie się przez największe hity platformy, a przez to zaistnienie w szerszej świadomości. A to na pewno by się przydało, nie tylko ze względu na jej jakość, ale również zawarte w serialu treści.
Ze świecą szukać bowiem drugiej produkcji, która tak skutecznie konfrontowałaby się ze stereotypowymi wyobrażeniami na temat rzeczywistości, obalając przy tym powszechnie krążące mity. Czy to na temat ciężkiej pracy, która musi wynieść cię na szczyt, czy to dostępnej na wyciągnięcie ręki pomocy społecznej, czy wreszcie rozwarstwienia, które bynajmniej nie jest widoczne tylko na szczytach społecznej piramidy. A jest przecież jeszcze problem przemocy domowej, w tym tej "nieprawdziwej", bo niezostawiającej fizycznych śladów. Jest przenoszenie traum z pokolenia na pokolenie i rozgryzanie ich konsekwencji w szerokiej perspektywie. Jest wreszcie próba poradzenia sobie z nimi i rozpoczęcia na nowo.
"Sprzątaczka" bierze na swoje 10-odcinkowe barki bardzo dużo, niemal tyle, co Alex, żeby wychylić głowę ponad poziom kompletnej nędzy. Twórcom udaje się jednak ten ciężar udźwignąć, czasem wpadając oczywiście w konieczne na takiej drodze dołki, czy stosując pewne uproszczenia (zwłaszcza pod koniec) – efekt końcowy jest jednak bez mała rewelacyjny. Dostaliśmy serial nie tylko mądry i otwierający oczy na wiele spraw, ale też fenomenalnie napisany, unikający nudnej formuły "10-godzinnego filmu" i skonstruowany w taki sposób, żeby widz mógł przeżywać wzloty i upadki bohaterki wraz z nią. Zobaczcie koniecznie, bo takie produkcje trafiają się naprawdę rzadko. Nie tylko na Netfliksie.