"Chapelwaite" uwodzi klimatem, ale i rozczarowuje wtórnością – recenzja serialu grozy z Adrienem Brodym
Natalia Grabka
4 października 2021, 16:04
"Chapelwaite" (Fot. Epix)
Canal+ od dziś pokazuje "Chapelwaite", czyli literacki prequel "Miasteczka Salem" Stephena Kinga. Czy twórcy wykorzystali na ekranie potencjał epistolarnego opowiadania "Dola Jeruzalem"?
Canal+ od dziś pokazuje "Chapelwaite", czyli literacki prequel "Miasteczka Salem" Stephena Kinga. Czy twórcy wykorzystali na ekranie potencjał epistolarnego opowiadania "Dola Jeruzalem"?
"Chapelwaite" to najnowszy serial na podstawie prozy Stephena Kinga. Choć nie jest to już tak oczywiste, ponieważ całkiem niedawno premierę miała bardziej oczekiwana i z pewnością szerzej nagłośniona wśród fanów pisarza "Historia Lisey", w samym zaś 2021 roku mają powstać w sumie cztery produkcje oparte na książkach mistrza grozy. "Chapelwaite" było natomiast zaplanowane na jesień 2020 roku i pod innym tytułem ("Dola Jeruzalem"). Plany te (jak zresztą wiele innych w serialowym świecie) zmieniła jednak pandemia.
Co się nie zmieniło? Jako widzowie wciąż możemy mieć wrażenie, że ekranizacje Kinga wyrastają jak grzyby po deszczu. Z mniejszym lub większym zadowoleniem grzybiarzy. Bo jak zebrało się już tyle trujących grzybów, łatwo zniechęcić się do dalszych zbiorów.
Chapelwaite — serialowy prequel Miasteczka Salem
Jesień to jednak wdzięczna pora roku na seans kina grozy, a już w szczególności powrót do horroru gotyckiego, z którego czerpią twórcy "Chapelwaite". Mrok lub półmrok wypełniający ekran, mgła rozpościerająca się na obrzeżach miasteczka, wszechobecne, posępne, ekspresjonistycze kukły pełniące rolę strachów na wróble i ciosane z kamienia nagrobki, które zamiast nieboszczyków skrywają tajemnice – tego wszystkiego doświadczycie w nowej produkcji współtworzonej przez Michaela Mahoneya ("Mgła").
I choć część z tych elementów może nie robi już takiego wrażenia jak w "Nosferatu" Murnaua czy w bliższym nam czasowo "Jeźdźcu bez głowy" Tima Burtona, estetyka serialu — zdjęcia, pejzaże, scenografia — to najmocniejszy punkt serialu od Epix, którego pierwsze dwa odcinki możecie obejrzeć na Canal+.
To, co jednak najbardziej przyciąga do "Chapelwaite", to z pewnością fakt, że stanowi ono ekranowy prequel jednej z najpopularniejszych powieści mistrza grozy, "Miasteczka Salem". Przedstawiona historia oparta jest na jednej z pierwszych krótkich form Kinga, która została opublikowana w ilustrowanym wydaniu "Miasteczka Salem" z 1975 roku, a następnie znalazła się w tomiku opowiadań z 1978 roku "Nocna zmiana". Opowiadanie zatytułowane "Dola Jeruzalem" zostało napisane w formie epistolarnej, co tym bardziej może podsycać naszą ciekawość – w jaki sposób twórcy oddali na ekranie historię spisaną w zaledwie kilkunastu listach.
Chapelwaite to Dola Jeruzalem, ale ze zmianami
Nie jest to jednak wierna adaptacja tekstu źródłowego, który scenarzyści (m.in. Peter Filardi odpowiedzialny za scenariusz filmowego "Miasteczka Salem" z 2004 roku, które nie do końca przypadło fanom do gustu) potraktowali raczej jako punkt wyjścia do stworzenia bardziej rozbudowanej opowieści.
Istotne różnice możemy dostrzec już w pierwszych scenach. Główny bohater, arystokrata Charles Boone (w tej roli występuje Adrien Brody), nie jest tu utrzymującym kontakty towarzyskie pisarzem, a osamotnionym kapitanem okrętu i wielorybnikiem, który podczas jednego z rejsów traci żonę i zostaje wdowcem z trójką dzieci o imionach: Honor, Loa i Tane. Bohater, pragnąc spełnić ostatnią wolę małżonki i zadbać o edukację potomnych, postanawia przybić do brzegu i wspólnie z dziećmi zamieszkać w domu "Chapelwaite", który listownie przekazał mu na łożu śmierci poprzedni właściciel i kuzyn Charlesa, Stephen Boone.
Zmiany, jakie twórcy scenariusza wprowadzili do historii Boone'a, uwspółcześniają przekaz opowieści, a więc z jednej strony działają na korzyść serialu. Charles do domostwa Chapelwaite przyjeżdża nie ze służącym Calvinem, a dwoma córkami i synem. Na miejscu zaś zatrudnia guwernantkę i jak się okazuje – wykształconą pisarkę, Rebekę Morgan (Emily Hampshire). Obok znacznie bardziej rozwiniętego wątku kobiecego w serialu, twórców zajmuje (choć tylko przez chwilę) również kwestia rasizmu, który panoszy się w miasteczku Preacher's Corners i bezpośrednio dotyka zarówno dzieci głównego bohatera, jak i jedynego wiernego Charlesowi pracownika (również odziedziczonego przez Boone'a) tartaku, czarnoskórego Able'a Stewarta.
Serial Chapelwaite rozczarowuje wtórnością
Format miniserialu zaplanowanego na dziesięć odcinków dodatkowo pozwala twórcom przybliżyć sylwetki mieszkańców Preacher's Corners, ukazując – bez cienia zaskoczenia – hermetyzm, hipokryzję i fasadowość małomiasteczkowej społeczności. Dzięki wprowadzonym zmianom, pierwotnie kameralna i subiektywna narracja zyskuje inne perspektywy.
Czy to ją ubogaca? I to jest ta druga strona medalu. W pewnym sensie może i tak, ale z pewnością zmienia to nastrój opowieści i może konfrontować nas z poczuciem straty starannie, skrupulatnie budowanego suspensu, uczucia niepewności, czy to, czego doświadcza główny bohater, dzieje się wyłącznie w jego głowie, czy może jest czymś obiektywnie realnym. Tu mamy więcej świadków zdarzeń, więc w efekcie wszystko dostajemy kawa na ławę, a i uczucie klaustrofobii jest znacznie mniejsze.
Poszerzenie grona bohaterów powiększa również samą przestrzeń. Gotyckie domostwo Chapelwaite znajdujące się na wzgórzu w sennym miasteczku, choć ostatecznie znalazło się w tytule miniserialu, na ekranie nie zajmuje tyle czasu, ile byśmy tego chcieli. Dopatrując się nawiązań do "Zagłady domu Usherów" Edgara Allana Poego, "Szczurów w murach" H.P. Lovecrafta czy wspomnianego wyżej "Nosferatu", spodziewałabym się więcej ciekawych zabiegów w duchu horroru architektonicznego, a przynajmniej takich, które na dłużej utkwiłyby w mojej pamięci.
Chapelwaite — czy warto obejrzeć serial?
W efekcie odnoszę wrażenie, że twórcy raczej kierowali się niesłabnącą (choć czy aby na pewno?) popularnością dzieł Kinga i aurą ekranowych prowincjonalnych miasteczek (od "Miasteczka Twin Peaks", przez "Broadchurch", "Tajemnice Laketop", "Dark", Stranger Things" po wiele, wiele innych, których nie sposób tu wymienić) niż chęcią stworzenia czegoś nowego i oryginalnego. A szkoda, bo akurat "Dola Jeruzalem" ma ku temu wielki potencjał i mogłaby wnieść na ekran trochę świeżości, co udało się twórcom "Castle Rock".
Jeżeli lubicie gotyckie klimaty i niemiecki ekspresjonizm, kolekcjonujecie w głowie ekranizacje Kinga lub po prostu doceniacie Adriena Brody'ego – warto zawitać w "Chapelwaite", sprawdzić (bez pominięcia zachwycającego openingu) i samemu ocenić. W przeciwnym razie, nie przekraczałabym jego progu.