10 powodów, dla których warto oglądać "Teda Lasso" – serialowy lek na całe zło
Kamila Czaja
22 września 2021, 17:02
"Ted Lasso" (Fot. Apple TV+)
Jeżeli ktoś jeszcze nie zna najmilszego trenera świata, nie powinien dłużej zwlekać. Okrzyknięty najlepszym serialem komediowym roku "Ted Lasso" naprawdę jest tak wspaniały, jak mówią!
Jeżeli ktoś jeszcze nie zna najmilszego trenera świata, nie powinien dłużej zwlekać. Okrzyknięty najlepszym serialem komediowym roku "Ted Lasso" naprawdę jest tak wspaniały, jak mówią!
"Ted Lasso" to jeden z rekordzistów tegorocznego rozdania nagród Emmy. Komediowy serial z Jasonem Sudeikisem w roli trenera futbolu amerykańskiego, który zaczyna karierę w angielskiej lidze piłkarskiej, choć nie ma o piłce nożnej większego pojęcia, podbija amerykańską widownię, tymczasem w Polsce pozostaje wciąż stosunkowo nieznany. Dlaczego warto oglądać produkcję Apple TV+, nawet jeśli piłka nożna niespecjalnie nas interesuje? Podajemy 10 powodów.
1. Ted Lasso to serial o miłych ludziach
Co najmniej od czasów "Parks and Recreation" nie było tak udanego serialu, w którym mili i pełni dobrych chęci ludzie sprawiają, że świat wydaje się lepszym miejscem. 1. sezon "Teda Lasso" przypadł na czas, kiedy wyjątkowo potrzebowaliśmy nadziei, ale bijący z ekranu optymizm sprawdzi się zawsze i wszędzie. A równocześnie nie mamy tu do czynienia ze zniechęcającym lukrem i sentymentalnym banałem. Na podstawie skeczy promocyjnych NBC o trenerze amerykańskiego futbolu, podejmującym się trenowania zespołu Premier League, Bill Lawrence ("Scrubs", "Cougar Town"), Jason Sudeikis, Brendan Hunt i Joe Kelly stworzyli pełnowymiarową opowieść, której trudno nie kochać.
2. Ted Lasso — piłka to tylko pretekst
Najgorsze, co można zrobić, słysząc o "Tedzie Lasso", to uznać, że nie ma po co tego oglądać, bo to komedia o piłce nożnej, więc trzeba się najpierw interesować piłką nożną. Absolutnie nie trzeba. Tak, bohaterowie to trenerzy, właścicielka, zawodnicy i inni ludzie związani z drużyną AFC Richmond, ale twórcy wykorzystują sportową konwencję do własnych celów. Mecze czy dyskusje o definicji spalonego zajmują naprawdę niewielką część odcinków, na dodatek z objaśnieniem, skoro sam Ted nie do końca rozumie zasady gry. Najważniejsze są relacje między bohaterami, zespołowy duch poza boiskiem, wiara w to, że można być coraz lepszym – nie tylko piłkarzem, ale przede wszystkim człowiekiem. Ligowe sezony to zaledwie jedna, naprawdę nie najważniejsza warstwa.
3. Ted Lasso i deszcz nagród
Ciepło i uniwersalność serialu sprawiły, że kiedy krytycy i różne nagrodowe gremia już otrząsnęli się z zaskoczenia, słusznie zaczęli produkcję Apple TV+ chwalić, nominować i nagradzać. Rzadko tak zgadzamy się z werdyktami jak wtedy, gdy widzimy, że "Ted Lasso" zgarnął masę nominacji przekutych ostatnio w kilka Emmy i TCA Awards, w tym dla najlepszego serialu komediowego. Od wakacyjnej niespodzianki i zachwytów przekazywanych pocztą pantoflową do jednego z najgłośniejszych i najbardziej utytułowanych seriali roku – szybka droga "Teda Lasso" imponuje i cieszy. Czas, żeby i w Polsce więcej widzów przekonało się, że naprawdę warto.
4. Ted Lasso, czyli Jason Sudeikis i serce na dłoni
Jednym ze zdobywców nagród dla "Teda Lasso" jest współtwórca serialu, grający równocześnie tytułową rolę. Jason Sudeikis, aktor kojarzony z dekadą w "Saturday Night Live", ale też lepszymi i gorszymi komediami filmowymi, dokonał trudnej sztuki uczłowieczenia postaci, którą w gorszym wykonaniu łatwo można by uznać za irytująco naiwną i zbyt laurkową. Tymczasem Ted Sudeikisa, nawet kiedy wygłasza motywacyjne teksty i entuzjazmem podbija serca współpracowników, jest postacią z krwi i kości. Z czasem zresztą widz odkrywa kolejne, mroczniejsze warstwy głównego bohatera, a doskonale obsadzony aktor dostaje szansę pokazania, że czasem nawet za najszerszym uśmiechem kryć się mogą panika i trauma.
5. Zasłużona sława Hannah Waddingham
Jednym z największych plusów coraz większej popularności "Teda Lasso" jest wzrastająca rozpoznawalność Hannah Waddingham, która dostała ostatnio i TCA, i Emmy. Aktorka, wcześniej grająca głównie na West Endzie lub kojarzona z ponurego losu Septy Unelli w "Grze o tron", w komedii Apple TV+ gra kobietę początkowo rozgoryczoną po rozwodzie, ale równocześnie od razu wiadomo, że to nie jest jej prawdziwe oblicze. Budowane przez Rebekę cudowne relacje, czy to z Tedem, czy z Keeley, oraz łączenie siły i władzy z dużą wrażliwością nie robiłyby takiego wrażenia, gdyby właścicielki klubu nie grała aktorka tak charyzmatyczna jak Waddingham. Która na dodatek fantastycznie śpiewa!
6. Ted Lasso ma obsadę bez słabych punktów
Lista 10 powodów nie powinna się składać wyłącznie z kolejnych aktorów i postaci. Ale właściwie w przypadku "Teda Lasso" byłoby to jakoś uzasadnione. Poza Sudeikisem i Waddingham mamy tu choćby Juno Temple jako Keeley i Bretta Goldsteina – tak idealnego w roli Roya Kenta, że musiał przekonywać, że istnieje naprawdę. Ale "Ted Lasso" to świetnie napisany i zagrany cały drugi czy nawet trzeci plan, więc można by ciągnąć listę, a pewnie i tak się o kimś zapomni. Bo kogo wyróżnić? Na pewno enigmatycznego trenera Bearda (Brendan Hunt)! A dalej? Empatycznego Lesliego Higginsa (Jeremy Swift) czy kapryśnego Jamiego Tartta (Phil Dunster)? Entuzjastycznego Daniego Rojasa (Cristo Fernández) czy uroczego Sama Obisanyę (Toheeb Jimoh)? I jak pominąć Nate'a (Nick Mohammed), mniej nieśmiałego, niż mogłoby się wydawać? A przecież jest jeszcze Trent Crimm (James Lance): "The Independent"! "Ted Lasso" to serial bez słabych ogniw.
7. Ted Lasso promuje nietoksyczną męskość…
"Ted Lasso" zamiast agresji, testosteronowych wybuchów i toksycznego stosunku do kobiet, czego na ekranach serialowych mamy sporo, funduje widzowi coś, czego nie widzi się codziennie. Męskie przyjaźnie i relacje mentorskie oparte na delikatności, wzajemnym szacunku, próbach komunikowania emocji i oczekiwań. Sprawdza się to jako metoda budowania drużyny, ale i jako sposób życia, a bohaterowie wciąż się uczą, jak radzić sobie z wyzwaniami bez popadania w niezdrowe schematy. Aż żal, że to takie niecodzienne, ale niewątpliwie sprawia, że "Ted Lasso" wyróżnia się nie tylko na tle seriali ze sportem w tle.
8. …i kobiecą przyjaźń
Kobiety stanowią mniejszość w obsadzie, ale zdecydowanie nie są zdominowane przez męskich bohaterów. Zarówno Rebecca, doświadczona kobieta sukcesu, jak i celebrytka Keeley nie tylko są wyraziste, ale też wykraczają poza stereotypowe role "twardej babki" i "ładnej dziewczyny". Nie da się im nie kibicować w kolejnych projektach czy związkach, a przyjaźń rodząca się na oczach widzów to czyste wsparcie i naprawdę dobre, płynące z serca rady. Zero rywalizacji, zawiści, złośliwości. Czyste siostrzeństwo w najlepszym wydaniu!
9. Ted Lasso, czyli hymny nie tylko stadionowe
Apple nie oszczędza na muzyce, wykorzystując swoje bogate albumowe zasoby. Sex Pistols i Queen w jednym odcinku? Czemu nie. Gatunkowy przekrój od Edith Piaf przez Oasis po Nirvanę? Oczywiście. A to wszystko w ramach muzycznego podkręcania emocji, nie tylko sportowych. Obok hitów z wielu dekad trafić można i na odkrycie jakiegoś nowszego utworu, który zapętla się jeszcze długo po odcinku – u mnie to Celeste ze "Strange (Edit)". Poza tym wykorzystane utwory często mają istotne powiązanie z fabułą, jak choćby inspirujące powstanie nazwy pewnej uroczej grupy "Diamond Dogs" Davida Bowiego. No i ten poprawiający nastrój motyw z czołówki, stworzony przez Marcusa Mumforda (tak, tego z Mumford & Sons) i Toma Howe'a!
10. Ted Lasso – zdążyć przed końcem 2. sezonu
Jeśli teraz zaczniecie nadrabiać "Teda Lasso", to zdążycie akurat na końcówkę 2. serii. Emitowany obecnie sezon pogłębia wiele wątków, sięga po trudniejsze tematy, a przy tym wciąż zapewnia nam cotygodniową dawkę wiary w ludzkość. Ten ostatni argument, żeby nie zwlekać z poznaniem cudownego serialowego antidotum na rzeczywistość, ma oczywiście pewien minus: kto szybko nadrobi, ten razem z nami nie będzie mógł się doczekać, już na szczęście obiecanego, 3. sezonu!