"Dr. Death", czyli jak lekarz bawił się w Boga — recenzja opartego na faktach miniserialu z Joshuą Jacksonem
Małgorzata Major
22 września 2021, 16:03
"Dr. Death" (Fot. Universal Content Productions)
"Dr. Death" to miniserial oparty na wydarzeniach, które wywołały poruszenie w amerykańskim środowisku medycznym. Opowiada historię szaleńczych metod pracy doktora Christophera Duntscha.
"Dr. Death" to miniserial oparty na wydarzeniach, które wywołały poruszenie w amerykańskim środowisku medycznym. Opowiada historię szaleńczych metod pracy doktora Christophera Duntscha.
Wydaje się, że niełatwo zostać lekarzem takiej specjalizacji jak chirurg czy anestezjolog. Amerykański system zweryfikuje kandydata na miliony sposobów i nie ma możliwości, żeby ktoś niekompetentny dostał lukratywny kontrakt w prestiżowej klinice. Z amerykańskich seriali wiemy też jednak, że prawie wszystko jest możliwe. Udowadnia to oparty na prawdziwych wydarzeniach sprzed prawie dekady miniserial platformy Peacock "Dr. Death", opowiadający historię lekarza, który nie bardzo miał ochotę ratować swoich pacjentów. Jeden z jego współpracowników zastanawiał się wręcz, czy Christopher Duntsch jest idiotą czy po prostu diabłem wcielonym? Ostatecznie wybrał pierwszą opcję.
Dr. Death — Joshua Jackson jako rzeźnik z Montany
Jak doszło do tego, że ktoś pozbawiony kompetencji, ale po ukończeniu studiów medycznych, dostaje samodzielne stanowisko na oddziale szpitalnym i wykonuje zabiegi mające wyleczyć kręgosłupy pacjentów? To dość zagadkowa sprawa. W końcu teoretycznie dr Duntsch (w tej roli Joshua Jackson) miał odpowiednią wiedzę i umiejętności jako absolwent studiów medycznych. Ale już doświadczenie praktyczne wymagane od rezydenta, w postaci określonej liczby operacji, przy których asystował i brał aktywny udział — niekoniecznie. Podobno standardowa liczba takich operacji to tysiąc, a nasz bohater uczestniczył tylko w stu.
Serial opowiada historię Christophera Duntscha i jego skomplikowaną ścieżkę kariery w równie skomplikowany sposób. Z jednej strony bowiem "Dr. Death" to klasyczny dramat medyczny z wątkami kryminalnymi, w którym ścigany jest antybohater i zanim wszyscy się zorientują, z kim mają do czynienia, wyrządza on wiele szkód. Problemem serialu jest jednak szalenie niechronologiczne podejście do opowiadanej historii. Gdyby był ku temu dobry powód, można to wybaczyć i śledzić uważnie przeskoki czasowe, ale w większości te skoki po biografii "rzeźnika z Montany", jak bywał nazywany, są zupełnie pozbawione znaczenia.
Problem wynika z faktu, że dość szybko zostajemy wrzuceni w kolejne przypadki medyczne naszego bohatera i trudno nam nadążyć, komu teraz zrujnuje zdrowie nasz dzielny lekarz. Trafiamy z nim do Dallas Medical Center w Farmers Branch, gdzie od razu dostaje długą listę zabiegów do wykonania. Oglądając jego poczynania, trudno uwierzyć, że można tak po prostu na oczach personelu medycznego odwalać amatorszczyznę, której nie da się uzasadnić w żaden racjonalny sposób. Joshua Jackson w roli "szalonego maniaka", jak mówią o doktorze Duntschu jego współpracownicy, jest dość ciekawą postacią. Pewny siebie, wręcz zarozumiały i arogancki, przekonany o własnej nieomylności, nie wzbudza sympatii współpracowników. Zjednuje jednak sympatię pacjentów, mimo że w żaden sposób nie dowodzi im swoich kompetencji.
Ciekawie wypada grany przez Jacksona bohater w konfrontacjach z rodzicami. Zarówno jako planujący studia medyczne młodzieniec, który miał już milion pomysłów na swoją karierę, jak i zblazowany domniemanymi sukcesami lekarz kpiący z ojca. Z jednej strony starcie światopoglądowe (wierzący vs. ateista), z drugiej lekarz kontra fizjoterapeuta. Gdyby nie tandetna oprawa zdjęciowa, przywodząca momentami na myśl 1. sezon "Dirthy Johna" stacji Bravo, można by uznać to za wstęp do ciekawego zderzenia postaw i poglądów.
Dr. Death i powracający problem bolących pleców
Joshua Jackson świetnie radzi sobie z rolą bardzo dziwnego człowieka, który dosłownie łamie i miażdży ludzkie kręgosłupy. Jego bohater to klasyczny narcyz z kompleksem Boga. Cofając się do jego wczesnej młodości, znajdujemy tam sporo upokorzenia, braku wiary w siebie i prób sprawdzenia w dziedzinach, z którymi Chrisowi ewidentnie nie było po drodze. Sporo niuansów w tej postaci udaje się przemycić Jacksonowi, a mimo to nie jesteśmy w stanie współczuć Chrisowi, nawet temu nastoletniemu.
Na marginesie dodam, że w jednym z wywiadów Joshua Jackson wspominał, że nie chce wracać do "Jeziora marzeń", bo któż chciałby oglądać, jak Pacey narzeka na bolące plecy (w końcu powrót po latach zastałby bohaterów w ich dojrzałym okresie życia, a nie jako nastolatków, z którymi się pożegnaliśmy). Widać jednak "serialowy ból pleców" był pisany aktorowi. W produkcji "Dr. Death" ból pleców to temat numer jeden i niestety bohater grany przez Joshuę nie chce ulżyć pacjentom uskarżającym się na silne bóle kręgosłupa. Dlaczego? Dobre pytanie.
Dla fanów seriali opartych na faktach będzie to na pewno tytuł godny uwagi. Warto jednak dodać, że chociaż historia wyjściowa miała miejsce w rzeczywistości, to jednak w większości postaci drugoplanowe są fikcyjne i wątki poboczne także, poza samą biografią głównego bohatera. Pamiętajmy więc, że nie oglądamy faktów 1:1.
Dr. Death — czy warto obejrzeć serial?
W serialu na drugim planie zobaczymy m.in. Aleca Baldwina i Christiana Slatera. Ten ostatni wciela się w postać doktora Randalla Kirby'ego, który dość szybko odkrywa prawdę o Doktorze Śmierć. Christian Slater jako choleryk dobrze kontrastuje z pozornym spokojem i opanowaniem Duntscha. Alec Baldwin zawsze wygląda jakby przypadkiem zabłądził, poszukując drogi na plan "Rockefeller Plaza 30" i długo to wrażenie trudno będzie zwalczyć.
Mimo ciekawej obsady, serial momentami szeleści papierem. Prezentuje się dość tandetnie, jak wspominane już produkcje stacji Bravo. Być może to kwestia filtrów sprawiających, że całość wygląda szaro, jak opery mydlane, których akcja toczy się w szpitalu. Z uwagi na okoliczności, nie sposób nie szukać podobieństw z "The Act", opowiadającym historię Dee Dee Blanchard (vide: oszustwo w systemie medycznym). Tam jednak błyszczała Patricia Arquette. Tym razem nie mamy do czynienia z aż tak doskonałym popisem aktorskim. Początkowo tę rolę miał grać Jamie Dornan, ale zrezygnował z powodu problemów z harmonogramem związanych z kręceniem serialu w czasie pandemii — być może on wydobyłby z tej postaci więcej odpowiedzi. Warto dodać, że fatalnie prezentuje się sztuczny brzuch, który nosi główny bohater — taka forma fatsuit nie powinna mieć miejsca w serialach walczących o miano quality tv. W tym wypadku wygląda to jak wpadka ze strony zespołu zajmującego się charakteryzacją na planie.
Dramaty medyczne, wątki biograficzne, niewydolny system, poszukiwanie sprawiedliwości — wszystko to znajdziemy w "Dr. Death". Niewątpliwie jest to solidna historia oparta na non fiction, ale brakuje jej iskry, która — mimo tej nieprawdopodobnie intrygującej historii — przykuwałaby nas do telewizorów na długie godziny (serial składa się z ośmiu odcinków). Jeśli chcecie dowiedzieć się czegoś więcej o niewydolnym systemie zdrowotnym w Stanach Zjednoczonych, warto obejrzeć. Z powodu bólu pleców, także. Posłuchajcie też podcastu, który stał się fundamentem scenariusza serialu.