"Brooklyn 9-9" sprawdza, czy istnieje idealne zakończenie – recenzja finałowych odcinków serialu
Mateusz Piesowicz
19 września 2021, 11:29
"Brooklyn 9-9" (Fot. Universal Television)
Jak się pożegnać w perfekcyjny sposób? Finał "Brooklyn 9-9" podsunął kilka rozwiązań, fundując zakończenie godne jednej z najlepszych komedii ostatnich lat. Uwaga na spoilery!
Jak się pożegnać w perfekcyjny sposób? Finał "Brooklyn 9-9" podsunął kilka rozwiązań, fundując zakończenie godne jednej z najlepszych komedii ostatnich lat. Uwaga na spoilery!
Z ostatnimi odcinkami, a często i całymi finałowymi sezonami wieloletnich seriali, jest masa problemów. Szykować się specjalnie na koniec, wymyślając coś wyjątkowego, czy raczej trzymać się tego, co działało wcześniej? A może zwykłe kontynuowanie historii to za mało? Ale czy zaczynanie czegoś nowego tuż przed linią mety ma w ogóle sens? W 8. sezonie z takimi dylematami zmierzyć się musiał "Brooklyn 9-9" i nie zawsze wychodził z tego starcia obronną ręką – na szczęście finał to inny przypadek.
Brooklyn 9-9, czyli finał pośród problemów
Dwuodcinkowy "The Last Day" obrał bowiem najbardziej oczywistą przy okazji zakończenia ścieżkę, fundując nam swoiste serialowe the best of i nie pomijając przy tym żadnego niezbędnego elementu. Były oczekiwane (i nie do końca) powroty, były doskonale znane motywy, wspominki, zwroty akcji i sporo emocji. Jednocześnie trzeba twórców pochwalić za to, że udało im się całości nie przesłodzić, znajdując sensowne rozwiązania, które niekoniecznie okazywały się tandetnymi happy endami. Finał idealny?
Z taką opinią mimo wszystko bym nie przesadzał, nazywając go raczej po prostu zgrabnym – spełniającym oczekiwania zarówno tych widzów, którzy chcieli się przede wszystkim z bohaterami pożegnać, jak i tych, którzy mieli nadzieję, że po zakończeniu nie zostaną z poczuciem ziejącej pustki. A jedni i drudzy mogli mieć przed finałem obawy, bo w poprzedzających go odcinkach widać było, że twórcy się miotają, nie potrafiąc zająć jednego stanowiska wobec tego, jak właściwie ma ten ostatni sezon wyglądać.
Raz więc wyraźnie zmierzaliśmy do końca, poświęcając więcej czasu poszczególnym bohaterom i relacjom między nimi (choćby odcinek "Game of Boyles"), to znów wracaliśmy do zaczętego na początku sezonu motywu problemów trapiących amerykańską policję i prób jej naprawy ("The Set Up"). Efekt był nierówny, z jednej strony nie pozwalając nam skupić się na właściwym pożegnaniu ukochanych postaci, z drugiej spychając bardzo trudny temat do roli uciążliwego zapychacza w krótkim i emitowanym błyskawicznie sezonie. I jak w takich okolicznościach zadbać o dobre zakończenie?
Brooklyn 9-9 – ostatni odcinek i ostatni skok
Rozwiązanie okazało się całkiem proste. Wystarczyło zadać sobie pytanie: co najbardziej kojarzy wam się z "Brooklyn 9-9"? Jeśli odpowiedzieliście, że odcinki halloweenowe, to oczywiście macie rację. A że jeszcze nie pora na Halloween i akurat nie ma w pobliżu żadnego innego pasującego święta? No przecież serial nam się kończy – jaka może być lepsza okazja do uczczenia?
Uzbrojeni w takie podejście, twórcy mogli zrobić z finałowym odcinkiem już właściwie wszystko i trzeba przyznać, że z tej możliwości skorzystali. Nie spoczęli wszak na zorganizowaniu tradycyjnego skoku, mającego wyłonić ostatecznego "niesamowitego człowieka/geniusza" na 99. posterunku. O nie, tym razem zabawa była jeszcze bardziej pokręcona niż wcześniej (a wiecie dobrze, że poprzeczka wisiała bardzo wysoko), bo oprócz rywalizacji, udało się też spełnić oczekiwania widzów… i nieco sobie z nich zakpić.
Nie ma się jednak co na Dana Goora i spółkę obrażać, zwłaszcza że jako wykpieni znaleźliśmy się w naprawdę znakomitym towarzystwie. Choćby Jake'a (Andy Samberg), który nie wyobrażał sobie perfekcyjnego zakończenia bez prawdopodobnego wysadzenia Mostu Brooklińskiego w powietrze za pomocą fajerwerków i nieco mniej prawdopodobnego gościnnego występu Bruce'a Willisa. Albo Amy (Melissa Fumero), dla której idealny finał to wizyta w barze Shawa i AirPody dla wszystkich. Czy wreszcie Kapitana Holta (Andre Braugher), który na tę okazję sprowadził specjalnie Caroline Saint-Jacques Renard z berlińskiej filharmonii (w tej roli Joanna Newsom, zawodowo wokalistka, a prywatnie żona Samberga).
Nie wiem jak wy, ale ja, gdy już zorientowałem się, co dokładnie uknuli twórcy, nie tylko ich pomysłowi przyklasnąłem, ale też dałem się przyłapać na łatwowierności. Uśpiony znajomą koncepcją finałowego odcinka nie sądziłem bowiem, że wśród miliona twistów, które się w nim znajdą, część zostanie przewidziana nie tylko dla bohaterów, ale też dla nas. Gdy więc okazało się, że planów na "perfekcyjne zakończenie" jest więcej, stało się też jasnym, że to przekaz prosto do widzów. Nie wierzyliście, że stać nas na coś innego niż tylko spełnienie waszych oczekiwań? No to patrzcie!
Finał Brooklyn 9-9, czyli twist goni twist
Samo to mrugnięcie okiem było oczywiście największym twistem z możliwych, ale w finałowych odcinkach nie brakowało też tych bardziej tradycyjnych. Ba, dostaliśmy ich całe zatrzęsienie, poczynając od rewelacji na temat Jake'a, który postanowił rzucić pracę, żeby poświęcić się wychowywaniu syna, przez jego już początkowo absurdalnie złożony, a mimo to kilkakrotnie przebijany plan, aż po koronację kompletnie tu niepasującego zwycięzcy. Do tego jeszcze m.in. wóz opancerzony, najlepszy tatuaż świata i parodia "Mission: Impossible". Czego chcieć więcej?
Może fabuły pełnej bezpośrednich odniesień do najbardziej pamiętnych serialowych momentów ("I Want It That Way"!)? I jeszcze kilku gościnnych występów na czele z triumfalnie powracającą Giną (Chelsea Peretti) i woźnym Danem Goorem we własnej osobie? To wszystko i wiele więcej w ciągu dwóch odcinków – rzeczywiście brzmi jak finał prosto z fanowskich marzeń. Brakowało jeszcze, żeby Holt zaczął używać żartów Jake'a.
No właśnie, wydawało się, że czegoś brakuje, ale nie. Najlepsze w pełnym twistów i żartów finale (dla złapania wszystkich jeden seans to może być za mało, zwłaszcza że dialogi wyrzucano tu z siebie w kosmicznym tempie) okazało się wszak ostatecznie to, co dostaliśmy, gdy w końcu zwrotów akcji zabrakło. Choć obyło się przy tym bez fajerwerków, a efektowną scenerię zastąpił stary dobry posterunek, trudno tak naprawdę o lepsze podsumowanie serialu, który przecież kończyć miał się znacznie wcześniej i nie raz się na to zakończenie szykował. A skoro już wszystko zostało powiedziane, to co jeszcze można dodać?
W gruncie rzeczy nic i twórcy serialu doskonale o tym wiedzieli. Wszystkie rozstania już przerabialiśmy, z każdym zdążyliśmy się pogodzić, każdemu mogliśmy nadać głębszy sens. Teraz, choć towarzyszą im tak wzruszające sceny, jak widok Jake'a powstrzymującego łzy po ojcowskiej pochwale od Holta, to już tylko piękne powtórki. Czyżbyśmy zatem naprawdę doszli do ściany?
Finał "Brooklyn 9-9" udowadnia, że tak, jednocześnie dając jasno do zrozumienia, że nie ma w tym absolutnie nic złego. Co więcej, martwić nie powinien nawet fakt, że kolejne halloweenowe skoki serialowa ekipa odbędzie już bez nas – i tak są już w naszym życiu, czy tego chcemy, czy nie.