"Lucyfer" w 6. sezonie pyta, czy diabeł na zawsze pozostanie diabłem — recenzja finałowych odcinków
Agata Jarzębowska
12 września 2021, 13:37
"Lucyfer" (Fot. Netflix)
Finał "Lucyfera" okazał się być bardzo bezpieczny. 6 sezon nie zaskakiwał, a zakończenie zostało zrobione w hołdzie dla najwierniejszych fanów. Recenzujemy ze spoilerami!
Finał "Lucyfera" okazał się być bardzo bezpieczny. 6 sezon nie zaskakiwał, a zakończenie zostało zrobione w hołdzie dla najwierniejszych fanów. Recenzujemy ze spoilerami!
"Lucyfer" przebył naprawdę drugą drogę. Od typowego serialu kryminalnego stacji FOX, gdzie całość opierała się na łapaniu jednego mordercy tygodniowo, przez akcję #safeLucifer, po przejęcie przez Netfliksa, który całkowicie odmienił styl prowadzenia historii. Zamiast "CSI: edycja piekielna", dostaliśmy opowieść koncentrującą się zdecydowanie bardziej na rodzinie i bohaterach. Nic więc dziwnego, że twórcy chcieli dać fanom zakończenie miłe, które sprawi, że poczują się dobrze. Pytanie tylko, czy to naprawdę było to, czego fani oczekiwali.
Finałowy sezon "Lucyfera" nie zaskakiwał i nie trzymał w napięciu. Zdecydowanie bardziej starał się zagrać na nucie nostalgii i zamknąć wszystkie wątki najładniej, jak się tylko dało. Dlatego ci, którzy marzyli o finale w stylu "i żyli długo i szczęśliwie" będą zadowoleni. Pozostali, którzy marzyli o zakończeniu z przytupem, na pewno poczuli pewne rozczarowanie.
Lucyfer sezon 6, czyli czas na odkupienie win
W jednym z wywiadów Tom Ellis powiedział, że historia Lucyfera to historia o ostatecznym odkupieniu. I miał całkowitą rację. Każdy z bohaterów dostaje swoją własną drogę do przejścia, która finalnie kończy się zrozumieniem i wybaczeniem.
Zaczynając od Daniela (Kevin Alejandro), który z jakiegoś powodu wylądował w piekle. Albo we świeżo utworzonym czyśćcu, który stworzył dla niego Lucyfer. Było to już od początku bardzo dziwne zagranie, ponieważ to właśnie Lucyfer (Tom Ellis) powinien zdawać sobie sprawę, jak ważne jest przechodzenie przez piekielną torturę winy, by odnaleźć to, co nas dręczy. Zabierając tę możliwość Danielowi, skazuje go na wieczne potępienie, nawet jeżeli sprowadza się ono tylko do gry w pingponga. Nic więc dziwnego, że Dan za nic nie może dojść do rozwiązania swojej sytuacji, a gdy Rory sprowadza go na ziemię jako ducha, męczy się z tym jeszcze bardziej.
Problem z tym wątkiem jest jednak jeden: domyślamy się na długo przed Danielem, że chodzi o porzucenie Trixie (Scarlett Estevez) i zawiedzenie jej oczekiwań. Historia Dana sprowadza się więc do oczekiwania, aż sam na to wpadnie. I chociaż jego rozmowa z Trixie jest dobrze napisana i wywołuje uścisk wzruszenia w gardle, oczekiwanie na nią bardzo się dłuży, a sam Dan łazi bez większego celu z kąta w kąt i nie ma niczego konkretnego do zrobienia.
Podobnie niestety sprawa ma się z Maze (Lesley-Ann Brandt) i Ewą (Inbar Lavi). Od momentu, w którym uzgadniają, że jednak nie wracają do piekła, aż do pojawienia się Adama, nie bardzo mają co w serialu robić. Niby planują ślub, niby gdzieś pomagają innym bohaterom, ale nie ma tutaj niczego, co przyciąga uwagę. I nawet przewidziany przez fanów Adam (Scott MacArthur) nie wprowadza komplikacji na dłużej niż 40 minut. A jego rola w serialu sprowadza się do żartów na temat toksycznej męskości.
Wątek Lindy (Rachael Harris) także pozostawia wiele do życzenia. Profesjonalna psycholożka postanawia zarzucić swój profesjonalizm i opisać całą terapię Lucyfera w formie książki. Oczywiście, w serialu widzimy tylko pierwszy zarys jej pracy, ale przedstawiona jest ona jak powieść o diable, nie jak książka naukowa. Pozostaje także retoryczne pytanie: kto w świecie nauki uwierzyłby w studium nad diabłem?
Lucyfer — współczesne problemy policji w 6. sezonie
Najciekawszymi i dobrze poprowadzonymi wątkami były historie Amenadiela (D.B. Woodside) i Elli — a zwłaszcza tego pierwszego. Już wcześniej "Lucyfer" zaznaczał problemy rasizmu w policji, ale w 6. sezonie sezonie otrzymaliśmy wiele rozmów na ten temat. I to nie powierzchownych, ale otwartych i ważnych pytań, co zrobić, żeby było lepiej. Amenadiel oczywiście nie znajduje na to odpowiedzi, ale serial wyraźnie podkreśla, że ważne jest, by się nie poddawać i działać tam, gdzie jest to możliwe.
Dostajemy doskonałą postać Sonji (Merrin Dungey), zasłużonej policjantki, która zrezygnowała z awansu w policji, bo on związałby jej ręce jeszcze bardziej i odsunął od środowiska, któremu chce pomagać. Twórcy zdecydowali się także na bardzo mądry ruch i nie rozwiązują problemów z rasizmem w policji w ciągu dwóch odcinków. Zostawiają to jako temat otwarty i jeden z powodów, dla którego Chloe postanawia wrócić do pracy, rezygnując ze swoich wcześniejszych planów.
Z kolei wątek Elli (Aimee Garcia) pokazuje powolne popadanie w paranoję. Co prawda nie wiemy, w jaki sposób naukowczyni wpada na trop prawdziwego pochodzenia Lucyfera i reszty pozaziemskich bohaterów, ale jej poznanie prawdy jest zdecydowanie najciekawsze ze wszystkich dotychczasowych. Dopóki nie wyrzuca im pijana, że wszystko wie, widać, jak kwestionuje nawet samą siebie i zastanawia się, czy nie zwariowała. W dodatku jako jedyna zauważa, że kończy się świat — co nie ma absolutnie żadnego wpływu na fabułę. Bohaterowie niby się tym przejmują, ale potem dochodzą do wniosku, że w sumie, przecież świat nie kończy się jutro. Po co się spieszyć.
Znaczące jest także poczucie odrzucenia, jakie czuje Ella. Jako jedna faktycznie wierząca, jako postać, która zawsze była oparciem dla każdego, kto tego potrzebował, jako jedyna nic nie wiedziała. Oczywiście na samym końcu dochodzimy do wybaczenia, ale sam wątek jest poprowadzony naprawdę dobrze. Podobnie jak jej trauma po poprzednim związku z seryjnym mordercą. Ella zdecydowanie cierpi na zespół stresu pourazowego i obsesyjnie musi wiedzieć wszystko o Carolu Corbecie (Scott Porter).
Lucyfer sezon 6 — jak wypada serialowa Rory?
Tak naprawdę jedną, jedyną niespodziankę, jaką trzymali twórcy w sekrecie, była tożsamość Rory (Brianna Hildebrand). Zbuntowana anielica, która w zapowiedziach wydawała się po prostu kolejną siostrą Lucyfera, w rzeczywistości okazała się córką jego i Chloe. Z przyszłości. Biorąc pod uwagę, że większość rodzinnych wątków Lucyfera jest trochę z rodem niebiańskiej opery mydlanej, nieoczekiwane pojawienie się dziecka, o którym nikt nic nie wie, wydawało się ostatnim, nieodhaczonym punktem na liście. Przy czym sama postać Rory została dobrze napisana i przeszła taką samą drogę, jaką przeszedł Lucyfer: poczucie odrzucenia przez ojca, wściekłość, samotność, niezrozumienie. Brianna Hildebrand nadała swojej bohaterce wyraziste cechy i trudno było z miejsca nie polubić tej młodej, zbuntowanej anielicy.
Niestety z kolei historia Chloe (Lauren German) też pozostawia wiele do życzenia. Do momentu, w którym posiadała naszyjnik Amenadiela — z jakiegoś powodu trzymany w ręce lub w kieszeni, co nie ma żadnego sensu — jej rozwój był ciekawy. Chloe stała się lekkomyślna, obsesyjna, chcąca ciągle testować swoje moce. Niestety, serial bardzo szybko odebrał jej moc i Chloe nagle stała się bohaterką obecną w wielu scenach, ale niewiele wnoszącą. Sprowadzono ją to roli matki i zakochanej kobiety, ale całkowicie zaginęła postać, która postawi na swoim i nie boi się działać. Aż do finału, w którym znów otrzymujemy dzielną policjantkę.
Lucyfer sezon 6 — finałowe odcinki zbyt bezpieczne
Najbardziej problematyczny jest jednak wątek zniknięcia samego diabła. O ile w zwiastunach próba rozwiązania morderstwa Lucyfer Morningstara wydawała się naprawdę ciekawym pomysłem, o tyle sam wątek rozciągnięty na cały sezon, szybko przestał być ekscytujący. Tym bardziej że odpowiedzi przychodziły do widzów same. Nie trudno było wpaść na pomysł, że Lucyfer zniknie z życia Chloe i Rory, bo będzie musiał być w zaświatach i jego praca nie pozwoli mu na przebywanie na ziemi. Niezależnie od tego, jakie to miałoby być zajęcie.
Jest to o tyle rozczarowujące, że mogliśmy otrzymać mocny finał, który wgniecie nas w fotel. I który był na wyciągnięcie ręki. Porwanie Rory i wykorzystanie jej skrzydeł do unicestwienia diabła. Ostateczne poświęcenie się Lucyfera, który jest w stanie poświęcić wszystko, by ratować osoby, które kocha — nawet własne życie. Rory, która dojrzewa do myśli, że skoro diabeł mógł zostać odkupiony, to każdy może i przejmuje władzę w piekle, by pomóc żyjącym tam duszom. Było bardzo blisko mocnego i finału — który z pewnością podzieliłby widownię — ale pozostawiłby jakieś głębsze uczucia.
Twórcy jednak zrobili bezpieczny krok w tył, nie pozwalając, by cokolwiek złego stało się na końcu bohaterom. Sprowadzając każdą kolejną scenę do bardzo szczęśliwego i… bardzo długiego zakończenia. Liczba scen kończących serial i podsumowujących poszczególna wątki jest tak duża, że spokojnie można by część z nich wyciąć. Tym bardziej że dzięki Rory wiemy, jak dalej potoczy się wszystko, aż do momentu śmierci Chloe.
Finał "Lucyfera" jest najbezpieczniejszym możliwym rozwiązaniem. Wszyscy żyją długo i szczęśliwie. Sprawia to, że z jednej strony jest to serial, do którego można wracać, gdy chce się poczuć lepiej. Ale z drugiej strony, gdy głównymi bohaterami są istotny nadprzyrodzone i pojawia się wątek końca świata, chciałoby się otrzymać coś więcej.