"Dom z papieru" powraca, choć już nie wiadomo po co — recenzja pierwszych odcinków 5. sezonu
Nikodem Pankowiak
3 września 2021, 09:01
"Dom z papieru" (Fot. Netflix)
"Dom z papieru" wraca z finałowymi odcinkami, a zbliżającemu się końcowi towarzyszy już tylko uczucie ulgi. Recenzujemy dwa pierwsze odcinki sezonu 5A, który właśnie wylądował na Netfliksie.
"Dom z papieru" wraca z finałowymi odcinkami, a zbliżającemu się końcowi towarzyszy już tylko uczucie ulgi. Recenzujemy dwa pierwsze odcinki sezonu 5A, który właśnie wylądował na Netfliksie.
Kolejny już raz (ktoś nadąża z liczeniem który?) gang znalazł się w sytuacji bez wyjścia – stracili łączność z uwięzionym Profesorem (Álvaro Morte), na zewnątrz wróg przegrupowuje się ponownie, by znów przeprowadzić ostateczne uderzenie, a w banku jak zwykle coś idzie nie tak i bohaterowie muszą sobie radzić z kolejnym kryzysem. Ot, nic nie zwykłego, kolejny dzień pracy w biurze współczesnych Robin Hoodów.
Dom z papieru w 5. sezonie nie robi już wrażenia
"Dom z papieru" zawsze traktowałem z przymrużeniem oka, jako produkcję wybitnie rozrywkową, nic więcej. Jak zwykle w takich przypadkach, moja tolerancja na kolejne fabularne absurdy była znacznie wyższa. W przeciwieństwie do niektórych widzów, nigdy nie widziałem w nim społecznego manifestu, serialu z drugim dnem, jak nieraz próbują nam wmówić twórcy. Chciałem się dobrze bawić – tylko tyle i aż tyle. Cierpliwości wystarczyło mi jednak wyłącznie do marca zeszłego roku i premiery 4. sezonu serialu. Już wtedy można było zauważyć, iż scenarzyści zdecydowanie zapętlili się w opowiadaniu tej historii, wciąż stosując te same zabiegi, które znamy aż za dobrze.
Dlatego kolejne zwroty akcji nie robią już żadnego wrażenia – gdy wszystko idzie zgodnie z planem, coś musi nagle się popsuć. To już nie działa, w żaden sposób. Gdy bohaterowie znajdują się już po ścianą, wiemy, że karta zaraz się odwróci. Trochę przypomina mi to kolejne sezony "Skazanego na śmierć", gdy nawet w najbardziej dramatycznych sytuacjach okazywało się, że Michael Scofield był na nie przygotowany. Tutaj jest podobnie – po planie A następuje plan B, C, D… Nawet pojmanie Profesora przez Sierrę (Najwa Nimri) nie przynosi póki co żadnych szczególnych konsekwencji – bohaterowie dalej robią swoje, jakby świat poza bankiem nie istniał.
Dom z papieru, czyli postacie wyciśnięte jak gąbka
Właściwie trudno powiedzieć o 5. sezonie cokolwiek, co nie zostało już powiedziane o poprzednich. To wciąż ten sam "Dom z papieru", tyle że niezbyt już świeży, z wytartą formułą i postaciami, które kiedyś mogły budzić sympatię, a dziś przez większość czasu irytują. Naprawdę, widząc jak kolejny raz zachowują się niczym rozchwiane dzieciaki i w prosty sposób dają ponieść emocjom, trudno uwierzyć, że tacy ludzie mogliby przeprowadzić największy skok na bank w historii.
Żeby była jasność, nie oceniam wszystkich pięciu premierowych odcinków sezonu 5A "Domu z papieru" – Netflix do recenzji udostępnił tylko pierwsze dwa, które (a jakże) kończą się cliffhangerem. To, co zobaczyłem, zdecydowanie jednak wystarczyło, by zniechęcić mnie do natychmiastowego sięgnięcia po kolejne.
Zwłaszcza pierwszy odcinek nowego sezonu jest małym koszmarkiem – każda kolejna scena rozgrywa się w zupełnie innym tonie niż poprzednia, nie ma mowy o jakiejkolwiek ciągłości akcji. No i jeszcze ten Berlin (Pedro Alonso), bohater będący idealną metaforą tego serialu – kiedyś lubiliśmy go oglądać, teraz wciąż to robimy, ale w sumie nie za bardzo wiadomo po co. Tak jak cała produkcja, także i ta postać została wyciśnięta jak gąbka przez scenarzystów, którzy muszą coraz bardziej kombinować, by uzasadnić jego dalszą obecność na ekranie – tym razem okazuje się, że ma on syna (w tej roli Patrick Criado, "Wielka hiszpańska rodzina"), który zapewne również zostanie włączony do misternego planu Profesora i spółki.
Dom z papieru sezon 5 — miks telenoweli i kina akcji
Ten miks telenoweli i kina akcji momentami staje się już wręcz nie do zniesienia, a zaczynam obawiać, że cały serial staje się jeszcze na koniec aż za bardzo "komiksowy". Pierwszym tego objawem było pojawienie się Gandii (José Manuel Poga) – czarnego bohatera rysowanego szalenie grubą kreską. Teraz wygląda na to, że dołączą do niego jego koledzy i koleżanki, prezentujący się jak groteskowa, złowroga wersja Drużyny A. Spodziewajmy się, że to kolejne postacie wprowadzone tylko po to, by jeszcze trochę przeciągnąć historię, która w normalnych okolicznościach powinna zakończyć się dawno temu. Zanim to jednak nastąpi, czeka nas jeszcze wiele "zaskakujących" zwrotów akcji, zapewniających mniej więcej tyle emocji, co patrzenie na schnące ściany.
W końcu to wszystko już było – te strzelaniny, wybuchy, walki. "Dom z papieru" wpadł w jakąś pętlę, z której już pewnie się nie wydostanie. Obejrzę ten serial do końca, gdyż ten jest już w zasięgu wzroku, ale mam wrażenie, że zapomnę o nim w minutę po ostatniej scenie.