"Post Mortem: W Skarnes nie umiera nikt", czyli norwescy krwiopijcy – recenzja serialu Netfliksa
Mateusz Piesowicz
28 sierpnia 2021, 19:02
"Post Mortem: W Skarnes nie umiera nikt" (Fot. Netflix)
"Post Mortem" łączy komediodramat i krwawą opowieść grozy, podlewając to wszystko absurdalnym czarnym humorem. Efekt? Niezły, choć w niczym nie zaskakuje. Drobne spoilery.
"Post Mortem" łączy komediodramat i krwawą opowieść grozy, podlewając to wszystko absurdalnym czarnym humorem. Efekt? Niezły, choć w niczym nie zaskakuje. Drobne spoilery.
Witajcie w Skarnes! To niewielkie norweskie miasteczko, które zostało tytułowym bohaterem nowej produkcji Netfliksa, wydaje się wręcz idealnym tłem dla skandynawskiego serialu – zarówno mrocznego kryminału, jak też podszytej absurdem historii obyczajowej. A że twórcy "Post Mortem: W Skarnes nie umiera nikt" najwyraźniej uznali, że lubią obydwa gatunki, to połączyli jedno z drugim, dodając jeszcze kilka dodatkowych atrakcji. Wyszło w miarę zgrabnie, ale czy wystarczająco?
Post Mortem – nowy norweski serial Netfliksa
Zacznijmy może od podtytułu, który w przypadku tego serialu jest, jak można się domyślić, przewrotny. W Skarnes bowiem jak najbardziej umierają ludzie, ba, od tego zaczyna się cała historia, gdy w szczerym polu zostaje znaleziona martwa Live Hallangen (Kathrine Thorborg Johansen). Młoda kobieta, córka lokalnego przedsiębiorcy pogrzebowego, zginęła w niewyjaśnionych okolicznościach, co wskazuje na to, że oto mamy do czynienia z kolejną historią zagadkowego morderstwa, choć opowiedzianą w lżejszym tonie. Przynajmniej dopóki Live nie obudzi się na stole sekcyjnym i okaże się zaskakująco żwawa, zwłaszcza jak na zmarłą.
Zwykły błąd w sztuce, a może jednak coś innego? Co tak właściwie działo się z Live wcześniej? I co ma z tym wspólnego historia jej rodziny? Odpowiedzi na te i inne pytania znajdziecie w sześciu odcinkach serialu autorstwa Pettera Holmsena, choć bardzo prawdopodobne, że odgadniecie je wcześniej. "Post Mortem", mimo że na początku daje jeszcze pewne znaki, że może pójść nieco mniej wydeptanymi ścieżkami, ostatecznie okazuje się bowiem dość oklepaną fabułą, mimo połączenia ze sobą na pozór niepasujących elementów.
Bo co tu właściwie mamy? Jest oczywiście zagadka wokół "śmierci" bohaterki i śledztwo prowadzone przez parę lokalnych stróżów prawa – aż nazbyt ambitnego Reinerta (André Sørum) i twardo stąpającą po ziemi Judith (Kim Fairchild). Jest wątek rodzinny dotyczący Hallangenów, których zakład pogrzebowy pod opieką brata Live, Odda (Elias Holmen Sørensen), ma duże problemy finansowe, gdyż jak wiadomo "w Skarnes nie umiera nikt". Jest wreszcie motyw fantastyczny, bo rzecz jasna cudowne wybudzenie się Live miało dla niej swoje konsekwencje.
Post Mortem, czyli wampiry ze Skandynawii
O nich przekonujemy się stopniowo, obserwując jak kobieta zmaga się z kolejnymi zachodzącymi w niej zmianami. Od dziwnych, w rodzaju zmieniającego się koloru oczu, przez uciążliwe, jak nadwrażliwe zmysły, po całkowicie zrozumiałe, jak rosnący głód. Zrozumiałe oczywiście dla widzów znających gatunkowe konwenanse, a nie dla Live, dla której apetyt na krew to istny szok. Co to, w Norwegii nie mają wampirów?
Trzeba twórcom oddać, że rzeczywiście starają się podejść do ogranego na milion sposobów tematu w miarę oryginalnie. Tempo akcji jest zatem niespieszne i jak już wspominałem, pierwszy odcinek pozwala w ogóle mieć nadzieję, że otrzymamy coś nowego. Jednakże im dalej w historię, tym bardziej znajomy kształt ta przybiera, po prostu nie mogąc uciec od oczywistych schematów. Przewidzieć rozwój fabuły, a nawet poszczególne zwroty akcji więc nietrudno, co mimo wszystko nie oznacza, że będziecie się przy "Post Mortem" nudzić.
Post Mortem na Netfliksie – czy warto oglądać?
Przede wszystkim dlatego, że obdzierając serial Netfliksa z całej horrorowo-fantastycznej otoczki, otrzymamy co najmniej przyzwoitą historię obyczajową, którą w sumie może nawet chętniej obejrzałbym bez krwiopijców w tle. Bo i po co oni komu, skoro mamy tutaj całkiem udany wątek rodzinny z wplecionymi elementami czarnego humoru (niezbyt wyszukanego, ale skutecznego), są też zaskakująco ludzcy bohaterowie, a do tego szczypta absurdu w charakterystycznym, skandynawskim wydaniu?
W takim zestawie rozlewanie krwi jest bez dwóch zdań najmniej atrakcyjnym punktem programu, nawet jeśli twórcy ogrywają je atrakcyjnie pod względem wizualnym (spodziewajcie się kilku mocnych scen). Traktując je jako dodatek do głównej fabuły – w porządku, mógłbym to kupić. Ale usilne wysuwanie fantastycznego wątku na czoło wygląda, jakby twórcy nie dowierzali, że widzowie mogą kupić ich serial bez tego taniego efekciarstwa. Oryginalnie obmyślany dramat z interesującymi postaciami? Tak to też, ale patrzcie, mamy wampiry!
Tym bardziej szkoda, że w ten sposób rozłożono akcenty, że cierpią na tym inne elementy, którym poświęca się mniej uwagi, niż byśmy chcieli. Nudne norweskie miasteczko, w którym nigdy nic się nie dzieje, postawione nagle na nogi przez serię dziwacznych incydentów? To przecież samo się prosi o rozwinięcie, lecz "Post Mortem" z okazji korzysta w niewielkim stopniu, w gruncie rzeczy skupiając się na czwórce, piątce bohaterów, resztę czyniąc funkcjonalnym tłem. A jakby tego było mało, jeszcze wprowadza się do fabuły totalnie zbędne, banalne wypełniacze. To nie przepis na sukces, drodzy państwo, lecz droga wprost do przeciętności!
I choć myślę, że "Post Mortem" sklasyfikowałbym po 1. sezonie nieco (tylko nieco) wyżej od typowego, wypuszczanego taśmowo netfliksowego produktu, to jednak pozostaje we mnie spory niedosyt, że nie otrzymaliśmy w tym przypadku czegoś lepszego. Sprawnie zrobiona rzecz na jeden wieczór – tak, do tego zdążyliśmy już przywyknąć. Ale może by tak warto podnieść sobie trochę poprzeczkę? Widać, że twórcze możliwości ku temu są, potrzeba jeszcze tylko trochę odwagi, która pozwoliłaby uwierzyć, że wampiry to niekoniecznie musi być coś, czego najmocniej pragną widzowie.