"Wallander" (3×01): Kurt nie umie być szczęśliwy
Paulina Kozłowska
14 lipca 2012, 22:02
Jeśli jesteś fanem tego szwedzkiego detektywa i do tej pory nie udało ci się zrozumieć, że ten typ tak ma i że nigdy nie będzie prawdziwie szczęśliwy, to po obejrzeniu pierwszego odcinka trzeciego (i zarazem przedostatniego) sezonu brytyjskiego "Wallandera" w końcu doznasz oświecenia. Kurt Wallander urodził się, by być smutny.
Jeśli jesteś fanem tego szwedzkiego detektywa i do tej pory nie udało ci się zrozumieć, że ten typ tak ma i że nigdy nie będzie prawdziwie szczęśliwy, to po obejrzeniu pierwszego odcinka trzeciego (i zarazem przedostatniego) sezonu brytyjskiego "Wallandera" w końcu doznasz oświecenia. Kurt Wallander urodził się, by być smutny.
Ale umówmy się, oglądając "Wallandera" (brytyjskiego czy szwedzkiego) raczej nie trzymamy kciuków za szczęśliwe życie Kurta, nie kibicujemy mu, życząc, by wreszcie się ustatkował, zamieszkał w słonecznym miejscu i żył długo i szczęśliwie. Nie, fani na całym świecie uwielbiają melancholijnego detektywa o smutnym spojrzeniu za to, że musi się znosić katusze życia. Szczęśliwy Wallander to nie jest ten Wallander, którego chcemy oglądać. Lub czytać o nim. Przecież Henning Mankell nie stworzył bohatera, który umie cieszyć się życiem, który cieszy się drobiazgami i ma optymistyczne spojrzenie na życie. Choć jego Wallander jest człowiekiem głęboko przekonanym, że ludziom należy się szczęście, tylko jakoś sam nie umie tego szczęścia znaleźć. Albo, jak to okazuje się w 1. odcinku 3. sezonu brytyjskiej miniserii, utrzymać je na dłużej.
Ten odcinek nosi tytuł "An Event in Autumn" i, co jest sporym bonusem dla miłośników serii książkowej, jest oparty na mało znanym opowiadaniu "Händelse om hösten" ("The Grave"), napisanym w 2004 roku i opublikowanym tylko w Holandii, nieprzetłumaczonym jeszcze ani na język angielski, ani na polski.
Przez pierwsze 10-15 minut ogląda się dziwnie – Kurt jest spokojny, szczęśliwy, wyszczuplał, wyprzystojniał, ma pogodne spojrzenie, dobrze się ubiera i jakoś tak zdrowo wygląda. Odpowiedź jest oczywista – zakochał się i ze swoją dziewczyną spełnia długo skrywane marzenie – kupił mały domek nad morzem i wreszcie zaopiekował się psem. "Nowego" Wallandera spotykamy, gdy właśnie się do tego domku wraz z ukochaną kobietą przeprowadza.
Ale to tylko chwilowy błąd w matrikisie, Kurt jest przecież policjantem i na co dzień spotyka się z całym złem tego świata. Niemożliwe, by udało mu się uniknąć szarości i smutku. Trupy ścielą mu się do stóp. Niemalże dosłownie – ciało jednej z zamordowanych młodych kobiet znajduje w krzakach we własnym ogródku (a raczej znajduje je pies, którego Wallander wyprowadza na spacer).
Kenneth Branagh w postać Kurta Wallandera wrzucił całe swoje szekspirowskie doświadczenie. Na naszych oczach ten piękny, szczupły Kurt staje się z powrotem przygniecionym smutkiem, starzejącym się szwedzkim detektywem.
Nie będzie żadnym spoilerem to, jeśli napiszę, że Wallander znajdzie mordercę. I że szukając rozwiązania zagadki będzie niszczył to, o czym zawsze marzył – spokojny związek z miłą kobietą. Kurt jest przede wszystkim policjantem i to praca nadaje sens jego życiu. Dopóki nie znajdzie mordercy, nie będzie w stanie cieszyć się niczym, nawet tym, że wreszcie jest szczęśliwy. Bo, tak jak już ustaliliśmy, on po prostu nie umie być szczęśliwy.
Trzeci sezon tego najbardziej szwedzkiego ze wszystkich brytyjskich seriali zapowiada się znakomicie – ale żeby dojść do tego wniosku, nie trzeba być szwedzkim detektywem.