"The Walking Dead" rozpoczyna bardzo długie pożegnanie – recenzja premiery finałowego sezonu
Mateusz Piesowicz
23 sierpnia 2021, 23:00
"The Walking Dead" (Fot. AMC)
Są nowe zagrożenia oraz niekończące się hordy zombie, ale jest też perspektywa nadchodzącego końca. Co jeszcze przynosi początek finałowego sezonu "The Walking Dead"? Spoilery!
Są nowe zagrożenia oraz niekończące się hordy zombie, ale jest też perspektywa nadchodzącego końca. Co jeszcze przynosi początek finałowego sezonu "The Walking Dead"? Spoilery!
Koniec "The Walking Dead". Choć wiemy o nim już od dawna, nadal zbitka tych słów brzmi dość abstrakcyjnie. Czy po 11 latach z serialem może być jednak inaczej? Nawet jeśli ten szumny "koniec" jest dość umowny, bo stacja AMC rzecz jasna nie pozwoli nam tak łatwo o zombiakach zapomnieć, wciąż mówimy o naprawdę poważnym wydarzeniu w telewizyjnej skali. Biorąc pod uwagę czas, jaki minął od premiery, wręcz epokowym.
Początek końca The Walking Dead w 11. sezonie
Oczywiście dużych słów w przypadku tego serialu lepiej nie nadużywać, z czego doskonale zdaje sobie sprawę każdy, kto przetrwał z nim poprzednie 10 sezonów i zamierza przetrwać jeszcze jeden. A właściwie to trzy, bo na tyle części ma być podzielona cała 24-odcinkowa 11. seria, której zakończenie zobaczymy dopiero w przyszłym roku. Nie wspominając o trwających spin-offach, zapowiedzianych spin-offach i filmach. I to by było na tyle w kwestii wprowadzenia pożegnalnego nastroju.
Postarajmy się jednak póki co zapomnieć o stosach trupów czekających na nas w przyszłości i skupmy się na premierowym odcinku 11. sezonu, który okazał się… zaskakująco niezły. Tak, wciąż zdumiewają mnie momenty, gdy "The Walking Dead" udowadnia, że nadal tli się w nim życie i może być po prostu przyzwoitym serialem. Ale czy można mi się dziwić, jeśli twórcy jednak częściej niż takie chwile, serwują wątpliwe przyjemności w postaci niedawnych "bonusowych" odcinków? No chyba nie.
Inna sprawa, że nawet wówczas potrafią znienacka miło zaskoczyć, jak to było w przypadku zamykającego poprzednią odsłonę odcinka o Neganie. "Acheron: Część pierwsza" aż takiego poziomu nie zaprezentował, ale i tak otwarcie sezonu trzeba ocenić pozytywnie, Nawet jeśli użyto w nim wypróbowanych trików ubranych dla niepoznaki w nowe szaty, to dobrze wiedzieć, że te sztuczki w dalszym ciągu działają.
The Walking Dead, czyli walka o przetrwanie
Ot, cieszy choćby prosty fakt, że serial o zombie po dekadzie na ekranie potrafi jeszcze wywołać chociaż lekką gęsią skórkę. Jak? Całkiem prosto. Wystarczy wysłać bohaterów do opuszczonego tunelu metra i napięcie zrobi się samo! Swoją drogą, nie mam pojęcia, jak to możliwe, że przez te wszystkie lata nikt wcześniej nie wpadł na pomysł użycia tak oczywistego horrorowego motywu. Przecież to samograj!
Zanim jednak zeszliśmy pod ziemię, trzeba było umieścić sytuację w odpowiednim kontekście. Co zatem zmusiło naszych bohaterów do podjęcia kolejnej śmiertelnie niebezpiecznej misji? Nie uwierzycie, ale chodziło chęć przetrwania za wszelką cenę. Nic nowego rzecz jasna, ale oryginalności można się jednak doszukać głębiej, ponieważ zagrożenia nie stanowiły tym razem ani wrogie grupy, ani hordy zombie, a zwykły głód. Przybywający z innych osad ludzie poważnie uszczuplili bowiem i tak mocno nadwątlone zapasy zdewastowanej Alexandrii, przez co inne problemy zeszły póki co na drugi plan względem poszukiwania żywności.
Z jak poważnym kryzysem mamy do czynienia, pokazano nam już na początku, gdy przenieśliśmy się do bazy wojskowej, gdzie celem wyprawy nie była bynajmniej broń, a racje żywnościowe. Oglądaliśmy zatem bohaterów próbujących przemknąć obok uśpionych trupów niczym przedszkolaki w makabrycznej odsłonie "Stary niedźwiedź mocno śpi", tylko czekając, aż coś pójdzie nie tak. Ostatecznie rozbiło się o kroplę krwi, a reszta to już tutejszy standard – trochę sprawnej naparzanki oraz niby poważnego, a tak naprawdę to niekoniecznie zagrożenia i gotowe. Nic wielkiego, ale zadziałało, dobrze wprowadzając i w sezon, i w odcinek.
Ten z kolei później poszedł już gładko, gdy z braku laku wszyscy przystali na propozycję Maggie (Lauren Cohan), by udać się po zapasy do jej dawnej osady zwanej Meridian. Problem? Niewielki, trzeba tylko przejąć je z rąk niejakich Żniwiarzy, czyli nowej wrogiej grupy, bo już dawno żadnej nie było. Ale w porządku, nie będę narzekał, zwłaszcza że sprawy potoczyły się, jak na "The Walking Dead", bardzo sprawnie. Plan przyklepany, ochotnicy są, ruszamy w drogę. A właściwie to schodzimy pod ziemię.
The Walking Dead sezon 11 — Maggie kontra Negan
Nie wiem, czy to perspektywa zakończenia serialu zmobilizowała twórców do streszczania się, jednak odkładając na bok brak większej logiki (ktoś tu jeszcze o niej pamięta?), widzę w tym podejściu prawie same plusy. Zero roztrząsania po stokroć tych samych spraw, jakże głębokie debaty skrócone do minimum, nie ma czasu na przesadny dramatyzm – czego tu nie lubić? Ach, no może tylko tego, że niektórym bohaterom odbiera się rozum, ale to przecież też nie pierwszyzna.
Chociaż nie ukrywam, że może naiwnie, ale jednak liczyłem na to, że wątek Maggie i Negana (Jeffrey Dean Morgan), który kreuje się na jeden z ważniejszych w tym sezonie, zostanie ujęty w jakieś mniej standardowe ramy. Tymczasem twórcy poszli po linii najmniejszego oporu, przy pierwszej okazji wzniecając konflikt między tą dwójką, co miałoby jeszcze sens, gdyby nie było kompletnie wbrew zdrowemu rozsądkowi. "Pewnie, chodźmy do strasznego tunelu pełnego okaleczonych trupów zawiniętych w worki, tylko dlatego, że Negan uważa to za zły pomysł! Co niby może się stać?". Naprawdę nie dało się tego rozegrać tak, żeby pozostali, w tym Daryl (Norman Reedus), nie wyszli na idiotów?
Powiecie, że bez tego nie byłoby podziemnej sekwencji w metrze, którą zdążyłem już pochwalić. Racja, ale sama sytuacja fabularna a doprowadzenie do niej to inne sprawy, nawet zakładając, że twórcy mają na relacje Maggie — Negan dłuższy plan, którego pozostawienie nas z prostym cliffhangerem na końcu odcinka absolutnie nie rozwiązuje. Mając wciąż w pamięci, jak niedawno udało się wreszcie wycisnąć z postaci Negana coś więcej niż barwne przemówienia, liczę tylko na to, że nie zostanie to spektakularnie spaprane.
The Walking Dead i tajemnicza Wspólnota
Podobnie zresztą jak drugi z wiodących motywów premierowego odcinka, w którym towarzyszyliśmy czwórce bohaterów zatrzymanych przez Wspólnotę – kolejną nową serialową społeczność, o tyle różną od dotychczasowych, że przynajmniej na pierwszy rzut oka niesprawiającą wrażenia krwiożerczej. Co najwyżej zbytnio inspirującą się "Gwiezdnymi wojnami" i mającą zamiłowanie do tajemnic.
Tych bowiem było sporo, począwszy od przesłuchań, podczas których nie brakowało pytań ani o wykształcenie, ani o potrzeby fizjologiczne, a skończywszy na ścianie z zaginionymi, na której Yumiko (Eleanor Matsuura) odnalazła wiadomość od kogoś bliskiego. Czy wyniknie z tego coś wartego uwagi i czy niejaki Mercer (Michael James Shaw) da się zapamiętać z jakiegoś innego powodu niż dyniowa stylizacja, to pytania na które oczywiście nikt nam na teraz nie odpowie, w zamian podrzucając tylko kolejne. Nie jest to najbardziej wyszukany sposób opowiadania historii, ale cóż – przynajmniej nie można narzekać, że nic się nie dzieje.
Na pozór wątpliwy to atut, jednak w przypadku "The Walking Dead" trudno go bagatelizować, przypominając sobie, jak duże problemy miewała produkcja w przeszłości, gdy przeciągane na siłę wątki prędzej czy później traciły wszelki impet. Teraz, mając w perspektywie wyraźnie widoczną na horyzoncie metę, łatwiej uwierzyć, że prowadzą one w konkretnym celu i nie zdążą nam się przed końcem znudzić. Łatwiej też wybaczyć serialowi powtarzane od lat błędy, logiczne dziury i całe mnóstwo innych słabostek, do których podczas tej długiej podróży mogliśmy przywyknąć. Początek jej ostatniego rozdziału wcale ich nie unika, ale potrafi sprawić, że przymyka się na nie oko. Oby tak już zostało.