"Nowy smak wiśni" to dziwny horror w sam raz na lato — recenzja serialu Netfliksa
Małgorzata Major
22 sierpnia 2021, 17:02
"Nowy smak wiśni" (Fot. Netflix)
"Nowy smak wiśni" powstał na podstawie powieści Todda Grimsona. Jest to jeden z tych nieoczywistych seriali, po których można się spodziewać niemal wszystkiego.
"Nowy smak wiśni" powstał na podstawie powieści Todda Grimsona. Jest to jeden z tych nieoczywistych seriali, po których można się spodziewać niemal wszystkiego.
Jeśli nie czytaliście zupełnie nic na temat "Nowego smaku wiśni" przed emisją serialu, to wiele rzeczy może was zaskoczyć. Przede wszystkim to, że pierwsze sceny serialu wskazują, iż będziemy mieli do czynienia z reinterpretacją amerykańskich filmów z przełomu lat 80. i 90. Pierwsze kadry przywodzą na myśl "Prawdziwy romans" i "Seks, kłamstwa i kasety wideo". Nie chodzi nawet o to, co widzimy, ale jak to jest sfilmowane. Lisa Nova (w tej roli Rosa Salazar) jedzie nocą swoim autem do Los Angeles i szybko orientujemy się, że jest początkującą reżyserką z nadzieją na karierę w Mieście Aniołów.
Nowy smak wiśni, czyli wakacje w latach 90.
Świetnie odtworzony vibe kina lat 90. odpręża nas nieco, bo przecież to obietnica nie tylko wycieczki do przeszłości, ale i do kina, które do dzisiaj wspominamy z wielkim sentymentem. Jakież jest więc nasze zdziwienie, gdy pod koniec pierwszego odcinka główna bohaterka wymiotuje małymi kotkami. Tak, dobrze przeczytaliście, nie ma tu żadnej literówki. Wymiotuje małymi kotkami. Kropka.
I wtedy orientujemy się, że to nie jest kolejny film z Johnnym Deppem i jakimś Idaho w tle, ani romans Patricii Arquette, bo nigdzie w pobliżu nie ma Christiana Slatera. Wiemy na pewno, że akcja toczy się we wczesnych latach 90. i główna bohaterka, Lisa Nova, chce osiągnąć wielkie rzeczy ze swoim filmem krótkometrażowym zatytułowanym "Oko Lucy", ale nic nie idzie po jej myśli. Po pierwszym udanym spotkaniu z producentem filmowym Lou Burke'iem (w tej roli świetny Eric Lange) — zaczynają się schody.
Nowy smak wiśni i klątwy rzucane na lewo i prawo
Widz razem z Lisą nie wie, kiedy dokładnie wchodzi w dziwną rzeczywistość, gdzie rządzi Boro (Catherine Keener), kobieta o niejasnym statusie ontologicznym, rzucająca klątwy na lewo i prawo. I mimo że fani najntisów chcieliby zanurzyć się w dobrze znaną kołderkę obyczajowości tamtych lat, muszą zejść na ziemię. Chociaż "na ziemię" to nie do końca prawda. Wkraczają bowiem w różne osie czasu i rzeczywistości, o których mało co wiedzą. Bo oto pojawiają się nagle zastępy zombie, kogoś gryzie jadowity pająk, a ktoś inny płonie na oczach wszystkich i spektakularnie wpada do basenu. Czy Lisa wie co się dzieje? Nie bardzo. I my razem z nią.
A mimo wszystko, nawet jeśli nie jesteście fanami horrorów, zwłaszcza tych creepy, w których światy przedstawione są bardzo niejasne, ich struktura niezbyt solidnie osadzona w filmowej rzeczywistości, to i tak z jakiegoś powodu oglądamy ten serial dalej. Może to zasługa świetnych zdjęć i kapsuły czasu, przenoszącej nas do serialu bawiącego się w film z lat 90.? A może z powodu udanej roli Rosy Salazar? Aktorka jako Lisa Nova wymiata i mimo że nawet nie bardzo lubimy tę bohaterkę, bo i słabo ją znamy, to chcemy dowiedzieć się o niej więcej. I o tym, co wydarzyło się w ostatnim dniu zdjęciowym na planie filmu "Oko Lucy".
Nowy smak wiśni jest zaskakująco gorzki i ironiczny
Z jednej strony rzeczywistość "Nowego smaku wiśni" jest oniryczna – wszystko za sprawą grania na naszych uczuciach i wymuszania nostalgii za ulubionymi filmami wczesnych najntisów. A gdy widzimy, że w Los Angeles prawdopodobnie 1993 roku zbliżają się święta Bożego Narodzenia i te sprzeczne światy – upał i czapki świętego Mikołaja — łączą się w jedno, to chcemy tam mimo wszystko zostać trochę dłużej. Nawet jeśli w pokoju Lisy pojawia się tajemniczy właz prowadzący do mrocznego świata zamieszkiwanego przez budzące strach monstrum. Z drugiej strony, czy może być głupsza metafora niż wymiotowanie małymi kociakami? Prawdopodobnie może, ale ta też nie należy do zbyt błyskotliwych. A było już tak fajnie.
Boro wciąga Lisę w dziwną grę, z której nie można tak po prostu zrezygnować. Jej postać jest szczególnie intrygująca. Najzabawniejsze jest to, jak reaguje na osoby pamiętające ją z innych czasów, z "normalnych" czasów gdy była miłą gospodynią domową. Jej wymowne i budzące grozę milczenie brzmi jak wskazówka – co zrobić gdy w sklepie spotkamy dawno niewidzianego znajomego i nie chcemy z nim rozmawiać o tym "co słychać". Ten rodzaj filmowej ironii jest w "Nowym smaku wiśni" bardzo udany i często stosowany, co ma nam przypominać, żeby nie traktować całej historii zbyt serio. Zwłaszcza że akcja toczy się w dużej mierze w środowisku filmowym, gdzie gwiazdy wzbudzają popłoch w przypadkowo spotykanych fanach. To akurat bywa urocze i komiczne równocześnie. Świat przedstawiony serialu jest bardzo umowny i nie warto przywiązywać się do szczegółów, zwłaszcza gdy do siebie nie pasują.
Nowy smak wiśni to idealny serial na lato
Wszystko zmierza ku nieuniknionej katastrofie. Mimo że dzieje się dużo i dziwnie, to trudno traktować to poważnie. Krew leje się strumieniami, robaki wychodzą z oczu jednego z bohaterów, ktoś inny nosi opaskę po utraconym oku niczym pirat, a zamiana ciał nie jest niczym zaskakującym. Jest trochę śmiesznie i trochę strasznie.
Właściwie możemy uznać, że ten letni horror o wybitnie świątecznym klimacie to nie jest najgorsze, co mogłoby się wam przytrafić w ostatnim czasie. Jeśli więc szukacie dziwnego serialu, który ma was zaskoczyć, to "Nowy smak wiśni" będzie dobrym wyborem. A na dodatek jest tam sporo miejsca na opowieść o kobiecej przyjaźni i miłości, ambicji i planach zrobienia wielkich rzeczy w świecie filmu. Jeśli nie będziecie oczekiwać zbyt dużo, nie rozczarujecie się włączając "Nowy smak wiśni". Uprzedzam, że bywa niezręcznie i wymiotnie.