"Dziewięcioro nieznajomych" to raczej soap opera niż drugi "Biały Lotos" — recenzja serialu z Nicole Kidman
Marta Wawrzyn
20 sierpnia 2021, 18:28
"Dziewięcioro nieznajomych" (Fot. Hulu)
Grupka bogatych ludzi zamknięta w ośrodku leczenia dusz, miks traum, emocji i konfrontacji. "Dziewięcioro nieznajomych" to serial podobny do "Białego Lotosu" — i jednocześnie niepodobny.
Grupka bogatych ludzi zamknięta w ośrodku leczenia dusz, miks traum, emocji i konfrontacji. "Dziewięcioro nieznajomych" to serial podobny do "Białego Lotosu" — i jednocześnie niepodobny.
David E. Kelley jako showrunner, Nicole Kidman jako główna gwiazda i oparta na popularnej książce historia, zamknięta w kilku odcinkach — ten zestaw to już prawdziwy patent na sukces. Zaczęło się od "Wielkich kłamstewek", potem było niedorównujące im jakością, ale niewątpliwie bardzo popularne "Od nowa", teraz mamy "Dziewięcioro nieznajomych". I po raz pierwszy aż tak dużego sukcesu raczej nie będzie, co tylko po części jest winą samego, bardzo niestety przeciętnego, serialu. Produkcja Hulu ma tego pecha, że wepchnął się przed nią świetny "Biały Lotos" i w efekcie zrobił nam się pojedynek na seriale o ludziach spędzających w odosobnieniu jakiś rodzaj ekskluzywnych wakacji bądź przerwy od codzienności.
Dziewięcioro nieznajomych to nie drugi Biały Lotos
Trzy pierwsze odcinki (z ośmiu), które są już dostępne na Amazon Prime Video, niestety wystarczą, żeby się zorientować, że "Dziewięcioro nieznajomych" zwyczajnie nie gra w tej samej lidze co hit HBO od Mike'a White'a. Jednocześnie trzeba uczciwie przyznać, że gdybyśmy przed chwilą nie widzieli znakomitego finału "Białego Lotosu", pewnie spojrzelibyśmy łaskawszym okiem na kolejną adaptację książki Liane Moriarty zrobioną przez cenioną ekipę. Nie będąc dziełem wybitnym, "Dziewięcioro nieznajomych" potrafi zatrzymać widza na dłużej, choćby cliffhangerami na końcu odcinków, sugerującymi, że "dopiero będzie się działo!". Tyle że ta obietnica jak na razie wydaje się być bardzo daleka od spełnienia.
Rzecz się dzieje w miejscu nieco innym niż "Biały Lotos", ale podobnie klaustrofobicznym. Do położonego na odludziu eleganckiego ośrodka zdrowia i odnowy biologicznej przybywa dziewiątka mających różne problemy gości. Spędzą tutaj 10 dni i mają bardzo wysokie oczekiwania. Jak recytuje jedna z bohaterek: "schudnąć, nabrać pewności siebie, dokonać transformacji ciała i umysłu". Wszyscy oczekują cudów od Maszy (Nicole Kidman), enigmatycznej dyrektorki ośrodka, o której chodzą słuchy, że potrafi tych cudów dokonać w błyskawicznym tempie.
Ale też jest w tym wszystkim element niepewności i nutka niepokoju. I Tranquillum House, i jego szefowa mają swoje sekrety, a sposób, w jaki serial buduje napięcie, sugeruje, że skuteczne leczenie dusz i ciał w 10 dni grozi nieprzewidzianymi konsekwencjami. Metody Maszy niewątpliwie do standardowych nie należą, choć w serialu wyglądają mniej koszmarnie niż w zwiastunie — kopanie własnego grobu z całym kontekstem nie jest aż tak straszne, jak nam wcześniej sugerowano.
Dziewięcioro nieznajomych ma świetną obsadę
"Dziewięcioro nieznajomych" różni się tonem od "Białego Lotosu", owszem, czasem pamiętając o czarnym humorze, ale przede wszystkim stawiając na wątki w stylu opery mydlanej z dodatkiem dreszczyku. Dziewiątka bohaterów, jeśli czymś grzeszy, to prędzej brakiem wyrazistości, niż tym, że są bogaci i okropni. Najciekawszy duet to Frances (znakomita Melissa McCarthy), pisarka, której sypie się całe życie zawodowe i prywatne, i uzależniony od prochów Tony (Bobby Cannavale) — ta dwójka szybko na siebie wpada i znajduje parę sposobów, żeby zaskoczyć widzów.
Oprócz nich mamy przeżywającą traumę rodzinę Marconich (Michael Shannon jako ojciec, Asher Keddie jako matka i Grace Van Patten w roli dorosłej córki), bardzo podekscytowaną samym faktem bycia w tym miejscu kobietę o imieniu Carmel (Regina Hall), ukrywającego jakiś sekret palanta Larsa (Luke Evans) oraz małżeństwo pięknych i młodych ludzi — Jessicę (Samara Weaving ) i Bena (Melvin Gregg). W rolach pracowników ośrodka występują m.in. Tiffany Boone i Manny Jacinto.
Powiedzieć, że ta świetna obsada się marnuje, byłoby przesadą, ale też prawdziwych popisów aktorskich w pierwszych odcinkach nie ma — zarówno ze strony "dziewiątki nieznajomych", jak i grającej bardzo oszczędnie Kidman. Jak wszystko w tym serialu, aktorzy wypadają raczej przeciętnie, nie dając nadmiaru powodów do ekscytowania się. Zaś w historiach głównych postaci, choć są one wypakowane różnego rodzaju problemami i traumami, brakuje czegoś bardziej wyjątkowego — ot, jeszcze raz to samo, tylko płytsze. Ale może wszystko przed nami.
Dziewięcioro nieznajomych — czy warto obejrzeć?
Gdyby szukać na siłę porównania, powiedziałabym, że "Dziewięcioro nieznajomych" jest jak "Małe ogniska" — niespecjalnie świeże, podobne do czegoś innego, jakościowo odbiegające od najlepszych miniserii, ale też mające wystarczająco dużo plusów, by chciało się oglądać dalej. Wśród nich kilka tajemnic i pytań: co czeka gości ośrodka i czy wszyscy wyjdą z tego żywi? Jakie sekrety skrywa Masza, "mistyczny jednorożec z Bloku Wschodniego", i ile jest kłamstwa w opowieści o jej przeszłości? Czy jest szalona czy genialna? Na czym polega jej moc przyciągania?
Serial ma bardzo specyficzny klimat, tak jak i sam ośrodek, będący czymś pomiędzy eleganckim hotelem a newage'ową sektą. Nie brakuje czarnego humoru, sarkazmu (dziękujemy Melissie McCarthy), campowych momentów i sytuacji, które w mało subtelny sposób, ale jednak wzmagają niepokój. I nie mam na myśli "artystycznych" wstawek z blenderem miksującym owoce — te są najzwyczajniej w świecie okropne.
Po trzech odcinkach serial sprawia jednak wrażenie dość poprawnego dzieła — jak gdyby wszystko miało jasno wyznaczone granice szaleństwa i odbywało się w pewnych ramach, których "Dziewięcioro nieznajomych" przekroczyć albo nie potrafi, albo nie chce, pragnąc pozostać rozrywką dla mainstreamowego widza. O ile nie wykluczam, że pod względem fabularnym serial mnie zaskoczy (nie znam książkowego oryginału), o tyle nie spodziewam się tutaj jakichś oszałamiających czy choćby w miarę niebanalnych wniosków na temat współczesnego świata.
Wrażenie, że nie oglądam niczego nowego, w zasadzie mnie nie opuszczało podczas seansu ("Wielkie kłamstewka" spotykają "Iluminację"?). Ale to, że serial nie jest odkrywczy, nie znaczy, że nie będzie przyzwoitą rozrywką. "Dziewięcioro nieznajomych" w kolejnych odcinkach jeszcze może nam udowodnić, że niesłusznie wzięliśmy go za mniej interesującego krewnego "Białego Lotosu". Nicole Kidman z Davidem E. Kelleyem wyspecjalizowali się w tworzeniu oper mydlanych z wyższej półki, z dodatkiem tajemnicy czy też kryminału. Przed nami kolejna z nich?