2. sezon "Jeszcze nigdy…" to czysta frajda i dużo, dużo więcej — recenzja powrotu młodzieżowego hitu Netfliksa
Marta Wawrzyn
18 lipca 2021, 15:04
"Jeszcze nigdy..." (Fot. Netflix)
W zeszłym roku "Jeszcze nigdy…" było jak powiew świeżości wśród amerykańskich seriali młodzieżowych. 2. sezon nie ma już tego efektu WOW, ale trudno mu odmówić uroku. Niewielkie spoilery.
W zeszłym roku "Jeszcze nigdy…" było jak powiew świeżości wśród amerykańskich seriali młodzieżowych. 2. sezon nie ma już tego efektu WOW, ale trudno mu odmówić uroku. Niewielkie spoilery.
Amerykańskie seriale młodzieżowe, nawet w czasach większej świadomości społecznej, są bardzo do siebie podobne, stawiając na pięknych aktorów, najczęściej po dwudziestce, którzy z sezonu na sezon muszą odgrywać coraz bardziej nieprawdopodobne perypetie rodem z opery mydlanej. Niezależnie od tego, czy fabuła zawiera wampiry, młode superbohaterki czy dzieciaki z elitarnych szkół, ten schemat wciąż ma tendencje się powtarzać w różnych konfiguracjach.
"Jeszcze nigdy…" też z tego czerpie pełnymi garściami (wielokąty miłosne, podkręcone emocje, ciągłe dramaty w grupce przyjaciół), pozostając jednak produkcją wyjątkową. Nie tylko dlatego, że to komedia, na dodatek bardzo specyficzna. Na tle innych produkcji młodzieżowych wyróżnia się główna bohaterka, Devi Vishwakumar (Maitreyi Ramakrishnan) — bo to i nerdka, i dziewczyna hinduskiego pochodzenia, której rodzina nie jest do końca zamerykanizowana. Ale nie ona jedna jest tu skarbem, co w 2. sezonie widać nawet bardziej niż poprzednio.
Jeszcze nigdy… sezon 2, czyli bohaterka nieidealna
Nowa seria zaczyna się od razu po wydarzeniach z finału pierwszej. Devi, jej mama Nalini (Poorna Jagannathan) i kuzynka Kamala (Richa Moorjani) w symboliczny sposób pożegnały się z ojcem Devi, rozsypując jego prochy w pięknych okolicznościach przyrody. I od razu nasza bohaterka wsiąka jeszcze mocniej w trójkąt miłosny, który będzie przewijać się przez cały sezon i zapewne też kolejne.
2. sezon "Jeszcze nigdy…" można podzielić na dwie połowy — w pierwszej Devi zachowuje się okropnie wobec Bena (Jaren Lewison), Paxtona (Darren Barnet) i nowej dziewczyny w szkole, Aneesy (Megan Suri). W drugiej próbuje to odkręcić. Oglądając perypetie dziewczyny, która zaliczyła bliskie spotkanie z kojotem, przez pierwsze pięć odcinków nowej serii, można w nią zwątpić czy wręcz ją znielubić.
Devi zalicza jedną złą decyzję za drugą, zachowując się nie fair w zasadzie wobec wszystkich — z obydwoma swoimi chłopakami i Aneesą na czele. Jasne, te perypetie bywają szalone, pomysłowe i po prostu zabawne, ale przez te dwie i pół godziny można odnieść wrażenie, że za chwilę za wiele nie zostanie z sympatycznej nerdki, którą polubiliśmy wiosną 2020. Na szczęście to nie jest opowieść o 15-letniej antybohaterce, tylko o zwykłej nastolatce, popełniającej zwykłe nastoletnie błędy.
Jeszcze nigdy… i świetna Maitreyi Ramakrishnan
Raz jeszcze prawdziwym skarbem okazuje się Maitreyi Ramakrishnan, bez której serial Netfliksa wiele by tracił. Młoda aktorka chyba nawet lepiej niż przed rokiem wypada w cringe'owych scenach komediowych, gdzie trzeba iść na całość — jak nieszczęśliwy upadek prosto do jacuzzi. A jednocześnie jest wyśmienita w scenach dramatycznych, podczas terapii, kiedy przypomina sobie, że jej tata naprawdę już nie wróci, albo kiedy w końcu szczerze przeprasza za bałagan, którego narobiła. Wyjątkowy ton serialu, łączący lekkość młodzieżowej komedii z naciskiem na poważniejsze tematy, od żałoby aż po zaburzenia jedzenia, bez takiej aktorki jak Ramakrishnan mógłby zwyczajnie się nie udać, pomimo świetnego scenariusza.
"Jeszcze nigdy…" dostarcza mnóstwa czystej frajdy, wywołując wybuchy śmiechu, kiedy stawia zarówno na komedię fizyczną, jak i słowną. Ale też wiele mówi o dorastaniu w dzisiejszych czasach. O zmaganiach z tożsamością, chęci bycia popularnym dzieciakiem, gubieniu się w galimatiasie emocji i norm społecznych. Devi nie jest taka jak wszyscy — jest dziewczyną, która przeszła traumę, tracąc ojca, a na dodatek już na pierwszy rzut oka wyróżnia się w kalifornijskiej szkole, gdzie większość dzieciaków jest biała i bezproblemowa. Dlatego i serial o niej nie jest taki jak wszystkie, nawet jeśli koniec końców fabularnie musi przyciągać widzów typowymi młodzieżowymi dramatami i wkręcać w kibicowanie którejś z par.
2. sezon Jeszcze nigdy… to znakomity drugi plan
Mam wrażenie, że lepiej niż rok temu wypada w "Jeszcze nigdy…" drugi plan — a może po prostu zmienili się bohaterowie. Mniej miejsca dostają tym razem Eleanor (Ramona Young) i Fabiola (Lee Rodriguez), choć wątki umawiania się z kompletnym palantem przez tę pierwszą i próbach wpasowania się w szkolne środowisko LGBTQ+ przez tę drugą nie przechodzą bez echa. Świetnym dodatkiem okazuje się Aneesa aka druga hinduska dziewczyna w szkole. Ale przede wszystkim pozytywnie zaskakuje Paxton, udowadniając, że nawet stereotypowy szkolny przystojniak może być ciekawą, złożoną i nieoczywistą postacią. Oby i Devi to w pełni zrozumiała.
Znaczące wątki mają również Kamala i Nalini. Kuzynka Devi zaskakuje widzów i samą siebie, walcząc z seksizmem w laboratorium — a za chwilę pewnie jeszcze bardziej sprzeciwi się małżeńskim planom rodziny, wyrwie się z kulturowych ograniczeń i być może dostanie własny trójkąt miłosny. W przypadku matki Devi pojawia się pytanie, kiedy wdowa ma prawo przestać żyć w rozpaczy i pozwolić sobie na umawianie się z nowym facetem (w tej roli Common). Obie bohaterki dostają w tym sezonie pełnoprawne wątki, które dużo wnoszą do serialu.
Jedyne, na co można narzekać w przypadku "Jeszcze nigdy…", to że 10 odcinków tej ciepłej historii tak szybko mija. W 2. sezonie serial Netfliksa, produkowany przez Mindy Kaling i pisany przez Lang Fisher ("Świat według Mindy", "Brooklyn 9-9"), zyskuje dużo pewności siebie. To, co od początku wypadało dobrze, na czele z umiejętnością łączenia często głupiutkiej komedii z zupełnie niegłupią historią o dorastaniu i funkcjonowaniu w ramach pewnej kultury, jest jeszcze lepsze. Żarty są jeszcze zabawniejsze, narratorzy (w tym nowa w ekipie Gigi Hadid) jeszcze zgrabniej wpasowują się w całość, a poważne problemy jeszcze naturalniej wpisują się w tę nie do końca poważną opowieść. Warto oglądać, nawet jeśli nie ma się już 15 lat.