"Schmigadoon!" zbyt łatwo zanucić – recenzja serialu Apple TV+ w stylu klasycznych musicali
Kamila Czaja
18 lipca 2021, 11:15
"Schmigadoon!" (Fot. Apple TV+)
Fantastyczna obsada wydobywająca problematyczność klasyki musicalowego gatunku. Szkoda, że postaci i fabuła, nawet jak na konwencję, nieco w "Schmigadoon!" odstają.
Fantastyczna obsada wydobywająca problematyczność klasyki musicalowego gatunku. Szkoda, że postaci i fabuła, nawet jak na konwencję, nieco w "Schmigadoon!" odstają.
Bardzo chciałam pokochać "Schmigadoon!". Pisząc ten tekst, specjalnie słuchałam utworów z dwóch dostępnych już na Apple TV+ odcinków (kolejne pojedynczo co piątek). Piosenki to najmocniejsza część serialu, liczyłam więc, że ze ścieżką dźwiękową w tle będę w stanie nieco bardziej entuzjastycznie podejść do produkcji. Bowiem po samym obejrzeniu początkowej godziny – która stanowi aż jedną trzecią całości – moje uczucia są w miarę ciepłe, ale zaskakująco dalekie do uwielbienia.
Na papierze wygląda to rewelacyjnie. Raz, że musical (chociaż to pewnie wygląda rewelacyjnie jedynie dla fanów gatunku), dwa, że świetny pomysł na odświeżenie konwencji, a trzy, że rewelacyjna obsada. Kiedy więc z Melissą (Cecily Strong, "Saturday Night Live") i Joshem (Keegan-Michael Key, "Key & Peele", "Fargo"), których związek przeżywa gorszy moment, trafiamy do Schmigadoon, miasteczka z innej epoki, w którym na dodatek co chwilę ktoś śpiewa i tańczy, mamy prawo liczyć na świetny serial.
Schmigadoon! – piosenka musi posiadać podtekst
Tymczasem serial Cinco Paula i Kena Daurio (twórców znanych animacji, w tym paru o Minionkach), przynajmniej w pierwszych dwóch odcinkach, świetny raczej bywa niż jest. Sprawdza się to, co związane z musicalem. Od sytuacji, kiedy bohaterowie ze współczesnego Nowego Jorku muszą jakoś reagować na ciągłe występy i próbować się odnaleźć w konserwatywnym musicalowym świecie, przez same piosenki, które równocześnie fantastycznie naśladują hity gatunku i obnażają dyskryminacyjny podtekst, po różne wprost zadane pytanie o zjawiska w rodzaju colorblind casting.
Schmigadoon zaludniają postaci celowo niezwykle typowe dla klasyki scenicznego i filmowego gatunku, a zagrane przez plejadę gwiazd musicali. Pastora gra Fred Armisen ("Saturday Night Live", "Portlandia" i wiele, wiele innych), jego fanatyczną żonę – genialna Kristin Chenoweth ("Pushing Daisies"), w rolę burmistrza wciela się Alan Cumming ("Żona idealna"), w uwodzącego Melissę "złego chłopca", Danny'ego – Aaron Tveit ("BrainDead"), a na Josha szybko zagina parol pozornie niewinna kelnerka grana przez Dove Cameron ("Liv i Maddie"). Na zbyt krótką, ale wyjątkową chwilę pojawia się Martin Short ("Damages"). Całość wyreżyserował sam Barry Sonnenfeld, a w obsadzie są jeszcze Jane Krakowski ("30 Rock"), Jaime Camil ("Jane the Virgin") czy, na razie mocno drugoplanowa, ale podobno imponująca Ariana DeBose jako lokalna nauczycielka.
Wiedząc, kto jeszcze zaśpiewa w tym pokręconym miasteczku, dodatkowo żałuję, że serial próbuję ocenić już teraz. Być może zrobi się muzycznie jeszcze lepiej, a przy tym produkcja rozkręci się też na innych planach? Na razie bowiem, chociaż nucę "Corn Puddin'" i pewnie nie uda mi się wyrzucić tej piosenki z głowy już nigdy, mam poczucie, że te udane elementy nie składają się w równie udaną całość. I chociaż po napisaniu tekstu pewnie wiele razy odtworzę wszystkie muzyczne utwory, nie chcę udawać, że jestem zachwycona.
Schmigadoon! – gdy milknie muzyka
Łatwo skupić się na tym, jak Tveit pięknie śpiewa, że żadna kobieta go nie poskromi, albo na tym, jak mieszkańcy radośnie się chwalą, że w ich małym raju podczas sprzeczek mężczyzna daje kobiecie klapsa. Co najmniej problematyczne teksty piosenek w połączeniu z minami i komentarzami Melissy i Josha zapewniają sporo rozrywki, a fanom "Galavanta" te wstawki pozwolą przez chwilę mniej tęsknić za tamtym serialem. Do tego dochodzi podkreślenie elementów, które w musicalach nie rażą, za to mocno bawią, kiedy uczestnikami sceny są też zdezorientowani ludzie spoza musicalu (na przykład patrzenie w przestrzeń, chłopiec ogłaszający wydarzenia, obowiązkowa repryza).
Tyle że mamy tu przecież także fabułę. Odcinki rozpoczynają się scenami ze związku Melissy i Josha, a "Schmigadoon!" to opowieść nie tylko o musicalu jako gatunku, ale też o parze ludzi, którzy wątpią, czy łączy ich "prawdziwa miłość". Jest tu więc potencjał do introspekcji, pogłębionych refleksji o tym, czy miałaby być taka "prawdziwa miłość" i na ile to może zaledwie hollywoodzki koncept. A postacie w śpiewającym miasteczku stanowiłby wtedy nieodłączną część odkrywania przez bohaterów ważnych prawd o samych sobie i o sobie nawzajem.
Po dwóch odcinkach mam niestety wrażenie, że Melissa i Josh są jeszcze bardziej jednowymiarowi niż celowo karykaturalni mieszkańcy magicznej krainy. Być może serial mnie zaskoczy i da się tej parze sensownie rozstać albo jeszcze sprawi, że uwierzę w tę "prawdziwą miłość". Jeśli jednak twórcy chcą, żeby temu związkowi kibicowali, to na razie robią chyba wszystko, by widzowie czuli wręcz odwrotnie i chętniej widzieli głównych bohaterów osobno (choćby z tego względu odcinek 2. wypada lepiej niż pilotowy).
Czy warto oglądać serial Schmigadoon!
Metakomentarze się udają, obnażanie obraźliwych bądź seksualnych podtekstów w pozornie grzecznym gatunku wypada zabawnie, a śledzenie nawiązań do klasyki to niezła rozrywka. Ale cały czas czułam, że to serial zaskakująco powierzchowny, jeśli chodzi o pomysł na bohaterów i spotykające ich przygody. Jasne, można próbować wszystko obronić konwencją, ale moim zdaniem nie wszystko da się w ten sposób wytłumaczyć.
To nie musicalowy komediodramat w stylu "Crazy-Ex Girlfriend", gdzie śpiewano nie tylko dla gatunkowej zabawy, ani nawet wspomniany "Galavant", gdzie śpiewano wprawdzie dla gatunkowej zabawy, ale niejednoznacznych bohaterów trudno było nie kochać. I chociaż momentami (głównie właśnie śpiewanymi) nieźle się bawiłam i pewnie obejrzę kolejne odcinki, to jeżeli naprawdę dobrze się bawię, to raczej nie zadaję serialowi pytania: "No wszystko to bardzo ładne i nie fałszują, ale co z tego wynika?". A tu parokrotnie taka wątpliwość mnie naszła, mimo że przez większość czasu muzyka ją skutecznie zagłuszała.