"Loki" ogłasza koniec czasu i zapowiada nową erę – recenzja finału 1. sezonu serialu Disney+
Mateusz Piesowicz
14 lipca 2021, 18:35
"Loki" (Fot. Disney+)
Wszystko się łączy. I kończy. I zaczyna. Finał pierwszej odsłony "Lokiego" zdołał znaleźć drogę w tej łamigłówce, odpowiadając na kilka pytań, ale też stawiając nowe. Spoilery!
Wszystko się łączy. I kończy. I zaczyna. Finał pierwszej odsłony "Lokiego" zdołał znaleźć drogę w tej łamigłówce, odpowiadając na kilka pytań, ale też stawiając nowe. Spoilery!
Wyobraźcie sobie marvelowskie uniwersum, w którym Loki wiedzie szczęśliwe życie u boku Sylvie po pokonaniu Avengersów i Thanosa oraz zdobyciu Rękawicy Nieskończoności. Kusząca wizja, prawda? Choćby ze względu na to, że zamiast klasycznego zwycięstwa herosów mamy tu triumfującego sympatycznego, ale jednak antybohatera. A teraz pomyślcie, że Loki tę propozycję odrzucił. Czy coś może lepiej świadczyć o jego ewolucji na przestrzeni filmowych i serialowych występów?
Loki – finał 1. sezonu w marvelowskim stylu
Pewnie nie, ale ta wbrew pozorom wcale nie była najważniejszym wydarzeniem kończącego sezon "For All Time. Always". Odcinek, w którym "Loki" zabrał nas i parę swoich tytułowych bohaterów na wycieczkę na koniec czasu, postawił bowiem w centrum uwagi kogoś zupełnie innego, fundując przy okazji gigantyczny cliffhanger całemu uniwersum. Trzeba przyznać, że to bardzo w marvelowskim stylu.
Ale po kolei. Jak pamiętacie, Lokiego (Tom Hiddleston) i Sylvie (Sophia Di Martino), zostawiliśmy u bram tajemniczego miejsca (dzięki niezawodnej Pannie Minutce wiemy, że zwie się Cytadelą na Końcu Czasu), gdzie miało czekać wyjaśnienie, kto za tym wszystkim stoi. Potężna istota posiadająca kontrolę nad czasem? A może to tylko największa z psot, za którą odpowiada kolejny Loki? Nie i nie. No może to pierwsze trochę tak, choć nie da się ukryć, że oszałamiającego wrażenia widok Tego, Który Pozostaje (Jonathan Majors) nie robił.
Wpisało się to jednak w szerszy serialowy kontekst, bo "Loki" przecież nigdy nie ukrywał, że lubi brać sprawy w nawias. Zwykły facet w nieco fikuśnym wdzianku, serwujący herbatkę i jakby nigdy nic przegryzający jabłko przy objaśnianiu tajemnic multiwersum pasował tu więc jak ulał. Tak samo zresztą jak jego opowieść, choć ta wydaje się mieć większe znaczenie dla MCU jako całości, niż dla jego serialowego wyrywka.
Loki okazał się wstępem do czegoś większego
Znamy to, bo przecież przerabialiśmy już identyczną sytuację i w przypadku "WandaVision", i "Falcona i Zimowego żołnierza" – serial serialem, wszystkie drogi i tak prowadzą na duży ekran, gdzie powoli nabiera rozpędu 4. faza filmowego uniwersum. Telewizjo, znaj swoje miejsce! W porządku, w sumie nie mam z tym problemu, zresztą nigdy nie ukrywałem, że precyzja, z jaką konstruuje ten świat Kevin Feige, mi imponuje i z przyjemnością odkrywam kolejne elementy wielkiego planu. Szkoda tylko, że niekiedy jego realizacja oznacza degradację wciągających historii do podrzędnej roli.
A naprawdę trudno pozbyć mi się wrażenia, że to właśnie miało miejsce w finale sezonu "Lokiego", który bardziej niż na swoim bohaterze i rozpoczętych wcześniej wątkach, skupiał się na wprowadzeniu bardzo istotnej dla Marvela postaci Kanga Zdobywcy (akurat to imię w odcinku nie padło, ale wiadomo, o kogo chodzi). Jest to niewątpliwie duża sprawa i kolejny ważny krok w rozwoju uniwersum, ale… czy rzeczywiście na to liczyliśmy?
Zacznijmy może od tego, że trudno mieć do twórców pretensje o sposób, w jaki rozwiązali fabularne zagadki. Ba, tu wypada im nawet pogratulować, bo rozplątanie czasowego supła wcale takie łatwe nie było. Tutaj dostaliśmy tymczasem jasno wyłożoną historię Kanga, odkrycia przez niego równoległych rzeczywistości, wojny z własnymi wariantami, a wreszcie wykorzystania Aliotha do zwycięstwa i ustanowienia jednej linii czasu ze stojącym na jej straży TVA. Wręcz zadziwiająco proste.
Oczywiście długo tą jasnością nie mogliśmy się nacieszyć, bo działania Sylvie doprowadziły do poważnych konsekwencji. Jedyna słuszna linia czasu zaczęła się rozgałęziać, "nasza" rzeczywistość uległa zmianom, jeden Kang najwyraźniej w niej rządzi, inni pewnie już się gdzieś czają. Ogólnie rzecz biorąc – chaos. A pośrodku niego Loki, na szczęście z obietnicą zapanowania nad wydarzeniami w 2. sezonie.
Loki starał się nie zapomnieć o swoich bohaterach
Pomimo tego wszystkiego, urozmaiconego jeszcze starciem Lokiego z Sylvie (w zapierającym dech opakowaniu) czy odwiedzinami u pewnej nauczycielki we Fremont w Ohio, zakończenie sezonu trudno uznać za jego najbardziej spektakularną odsłonę, a nawet zwieńczenie właściwej opowieści. Ta została bowiem wciśnięta gdzieś w finałowe wydarzenia, czyniąc cały odcinek tylko przystankiem na trasie i zostawiając z niedosytem tych widzów, których bardziej od fabularnych zagwozdek przyciągali do "Lokiego" bohaterowie i ich relacje.
Powiecie, że przecież twórcy o nich nie zapomnieli. Potwierdzili wszak wewnętrzną przemianę Lokiego, gdy ten odrzucał propozycję królewskiego życia w nowej rzeczywistości, a jego konfrontację z Sylvie uczynili jednocześnie starciem między wolnym wyborem a wyższym celem. Nawet Mobius (Owen Wilson) i Ravonna Renslayer (Gugu Mbatha-Raw) gdzieś się zmieścili. Wszystko to prawda, a jednak nie da się pozbyć poczucia, że ważkie wydarzenia zepchnięto tu na margines, by ich kosztem nadać znaczenia ujawnieniu tożsamości nowego marvelowskiego złoczyńcy. W takim ujęciu nawet pocałunek nie wybrzmiewa tak, jak powinien.
Można rzecz jasna z dużym prawdopodobieństwem zakładać, że w dłuższej perspektywie postawienie na Kanga wyjdzie uniwersum na dobre. Zresztą to absolutnie nie tak, że tutaj wypadło źle. Skądże znowu, Jonathan Majors skradł show dwójce bardzo wyrazistych postaci i już nie mogę się doczekać, by zobaczyć go w innym wydaniu.
Problem w tym, że tutaj jest jak nieproszony gość zabierający scenę głównym wykonawcom. W ten sposób opowieść, w którą wcześniej zaangażowano nas emocjonalnie, na koniec straciła większe znaczenie. Okazała się tylko małym elementem wielkiej konstrukcji, w której połączenie fragmentów zawsze będzie ważniejsze niż one same.
Nie zmienia to jednak faktu, że za nami więcej niż solidna produkcja, której kontynuacji będę z niecierpliwością wypatrywał. Tak jak zaczynaliśmy finałowy odcinek z Lokim i Sylvie stojącymi u bram nieznanego, tak samo można powiedzieć, że zostawił nas on w obliczu równie tajemniczej przyszłości. Wiele światów, jeszcze więcej czasów i wariantów kolejnych bohaterów tworzy wszak multum kierunków, w które można pójść i właściwie nieskończoność możliwości na opowiadanie historii. Oby ta zawarta w "Lokim" okazała się koniec końców czymś więcej niż cliffhangerem. Jej bohaterowie po prostu na to zasługują.