"Louie" (3×01): Lepiej być nie może
Marta Wawrzyn
30 czerwca 2012, 21:17
"Something Is Wrong" – tak nazywa się premierowy odcinek 3. serii "Louie'ego". I rzeczywiście, coś jest nie tak, ale na szczęście nie z serialem Louisa C.K., który zachwyca jak zawsze. Uwaga na spoilery!
"Something Is Wrong" – tak nazywa się premierowy odcinek 3. serii "Louie'ego". I rzeczywiście, coś jest nie tak, ale na szczęście nie z serialem Louisa C.K., który zachwyca jak zawsze. Uwaga na spoilery!
Tęskniłam! Aj, bardzo tęskniłam za tym grubawym, łysawym smęcącym facetem, u którego prawie wszystko w życiu idzie na opak. I w 3. sezonie oczywiście nie będzie inaczej. Louie w 1. odcinku traci wzrok na tyle, że nie może zobaczyć własnego penisa w trakcie swojej ulubionej czynności, patrzy, jak mu niszczą auto, ląduje w szpitalu po wypadku, prawie topią mu się lody, a na dodatek jego dziewczyna zrywa z nim (a właściwie sama ze sobą) – i to dwa razy.
Tak, tak, podczas przerwy w emisji Louie zdążył znaleźć się w półrocznym prawie związku z kobietą. Kobieta ma na imię April (gra ją Gaby Hoffman) i jest jak wyjęta z filmu Woody'ego Allena (a może mówię tak, bo to też Manhattan)? Nerwowo papla o pracy i uczuciach, sprytnie czyta w głowach facetów i wmanewrowuje ich w sytuacje emocjonalne, których oni wcale nie chcieli. A może jednak chcieli? Ciekawa sprawa z tym Louiem: jest w związku, który mu nie do końca odpowiada, ale nie protestuje. Kobieta chce odejść, on nie mówi jej, że wolałby, aby została, a po trzaśnięciu drzwiami odczuwa ulgę, wyrażaną pochłanianiem lodów. Kiedy zaś ona odchodzi po raz drugi, na dobre, nagle sobie myśli: ale co teraz, naprawdę mam być sam? To może już lepiej zmuszę ją, żeby została? I próbuje, a jakże, próbuje, ale nie jest w stanie tego zrobić przekonująco. Więc ona opuszcza go na dobre, a on tylko wzdycha.
Ta bierność, może nie całkowita, ale jednak widoczna bierność, z jaką Louie poddaje się niemal wszystkiemu, co na niego spada, od początku jest siłą napędową serialu. "Louie" nie poruszyłby krytyków, nie zebrałby tylu pochwał, gdyby główny bohater miał zwyczaj kłócić się z życiem, gdyby był odważny, przystojny i kobiety by go oblegały. Uwielbiamy go za to, kim nie jest.
Motocykl, hiszpańska piosenka, wiatr w tych nielicznych włosach, które pozostały, i głupi wypadek. To też bardzo typowa sytuacja dla tej nietypowej komedii. Moment, w którym unieruchomiony Louie dzwoni do byłej żony z komórki lekarza, niestety nie był dla mnie wielkim zaskoczeniem – bo wszystkiego zdążyłam dowiedzieć się ze spoilerów. Zastanawiam się, jak zareagowałabym, gdybym zobaczyła tę scenę (świetnie zagrana scena, swoją drogą), nie wiedząc wcześniej, że "nowa była żona" (Susan Kelechi Watson) jest czarna. I ile bym się nie zastanawiała, nie jestem w stanie uczciwie odpowiedzieć na to pytanie.
Na pewno Louisowi C.K. świetnie wyszła sztuka przyciągnięcia uwagi widzów i mediów. No bo jak to tak: dzieci są białe, jasnowłose na dodatek, a ich matka okazuje się czarna? Przecież to… niemożliwe, zwyczajnie niemożliwe! Komik wyjaśnił jednak nam, małym, uprzedzonym ludziom w programie Jimmy'ego Kimmela, że nie interesuje go rasa, byle dana aktorka dobrze grała, a postać sprawdzała się w serialu. Hm… W sumie słusznie – bo czemu my w ogóle mamy widzieć, że ona jest czarna? Mamy widzieć kobietę, byłą żonę Louie'ego, a jeśli widzimy coś więcej, to już nasz problem.Uwielbiam też scenę, w której Louie i jakiś inny, nieznany nam, nie mądrzejszy od niego facet, gapią się na znaki. Gapią się i gapią, czytają wszystko na głos, by rozumieć z tego coraz mniej. W końcu Louie macha ręką na znaki, parkuje w miejscu, w którym jednak parkować nie powinien, i oczywiście nie kończy się to dobrze. Życie (i cała reszta).
Louie to mistrz przeciętności i za to go lubię. Oraz oczywiście za leniwy jazz, za Manhattan, za umiłowanie masturbacji, za to, że okropnie żre, jest brzydki i niezręczny w kontaktach z płcią przeciwną. I za ten absurd nasz codzienny, który czasem jest śmieszny, ale zwykle nie. Innymi słowy – jeśli jeszcze nie znacie "Louie'ego" i lubicie nietypowe komedie, które właściwie komediami nie są, polecam Wam go. A jeśli znacie, to nie mam po co dalej pisać, bo przecież już to wszystko wiecie, nie?