"Nienawidzę Suzie" to chaos, który warto pokochać – recenzja komediodramatu z Billie Piper
Kamila Czaja
5 lipca 2021, 17:40
"Nienawidzę Suzie" (Fot. Sky Atlantic)
Wreszcie możemy zobaczyć w Polsce jeden z najciekawszych, najmocniej pokręconych i najbardziej fascynujących kobiecych kryzysów w ramach brytyjskich czarnych komedii.
Wreszcie możemy zobaczyć w Polsce jeden z najciekawszych, najmocniej pokręconych i najbardziej fascynujących kobiecych kryzysów w ramach brytyjskich czarnych komedii.
Jedna z moich pierwszych myśli po seansie "Nienawidzę Suzie" brzmiała, że nie ma szans, żebym uchwyciła w recenzji wszystko, o czym chciałabym napisać. Nawet nie dlatego, że zbrodnią byłoby zdradzanie kolejnych zwrotów akcji i podejmowanych przez bohaterkę decyzji (często fatalnych), tylko dlatego, że serial telewizji Sky, u nas po niemal roku wreszcie kupiony przez Canal+, okazał się niesamowicie złożony. A drugą natychmiastową myśl można by streścić pytaniem: "Co to właściwie było?!" – ale w pozytywnym sensie.
Pozornie rzecz wygląda dość prosto. Suzie Pickles (Billie Piper, "Doktor Who", "Penny Dreadful") to kiedyś nastoletnia piosenkarka pop, a dziś 35-letnia aktorka grająca w serialu o nazistach zombie (!), jednak u progu wielkiej szansy – roli w filmie Disneya. Do tego dom poza miastem, przystojny mąż pracujący na uczelni (Cob grany przez znanego z "Lovesick" Daniela Ingsa), uroczy synek, zawsze gotowa do pomocy przyjaciółka i menadżerka, Naomi (Leila Farzad, z zasłużoną nominacją do nagrody BAFTA). Czyli pozorna sielanka, którą gwałtownie burzy wyciek zdjęć Suzie zrobionych w sytuacji, delikatnie mówiąc, intymnej.
Nienawidzę Suzie – cudownie kontrolowany chaos
Wątek tabloidów, blasków i cieni celebryctwa oraz absurdów pracy zarówno na filmowym planie, jak i na deskach eksperymentalnego teatru, ma tu znaczenie, dodatkowo bawiąc, jeśli ktoś śledzi karierę samej Piper. Aktorka wraz z Lucy Prebble ("Sukcesja") współtworzy serial, który chętnie podsuwa tropy podobieństwa między odtwórczynią głównej roli a postacią – choćby fakt uwikłania w fandom (Suzie grała w kultowym serialu fantastycznym "Quo Vadis", Piper wielu kojarzy z "Doktora Who"). Ale to zaledwie jedna warstwa całego zamieszania.
Ciekawszy jest sposób, w jaki "Nienawidzę Suzie" opowiada o koszmarze burzącym życie i o emocjach, które temu towarzyszą. Ogromny chaos, w jaki zamienia się życie bohaterki serialu, uchwycono w odcinkach zatytułowanych według koncepcji kolejnych stadiów radzenia sobie z traumą i żałobą (w tej wersji – ośmiu). Każda z mniej więcej półgodzinnych odsłon to pogłębione spojrzenia na to, co dzieje się z Suzie i ludźmi w jej otoczeniu, kiedy nagle wszystko się wali.
Chaos, oczywiście doskonale wyreżyserowany i zaplanowany, byłby kluczowym słowem w próbie zrozumienia tego serialu. Już pilotowy odcinek, ukierunkowany na pierwszy szok w obliczu kradzieży danych, to doskonały pokaz, jak nakręcić skrajny bałagan, zarówno wobec próby zrealizowania w domu szalonej zdjęciowej sesji, jak i tego, co przeżywa Suzie, czekając, aż świat dowie się o jej ekscesach. A i potem dla każdego etapu wybrano nieco inną, adekwatną do emocji formę. Poza tym od czasu do czasu nagle mamy musical, by chwilę później trafić do horroru, filmu szpiegowskiego lub porno.
Nienawidzę Suzie to przebój nie dla każdego
Brzmi to karkołomnie, ale naprawdę się sprawdza. Przede wszystkim jest interesująco, a coraz rzadszej dziś niepewności, w którą stronę poprowadzona zostanie fabuła, towarzyszy ciekawość, jakimi środkami kolejne upadki (bo wzlotów tu niewiele) twórczynie serialu oraz pomysłowi reżyserzy, Georgi Banks-Davies i Anthony Neilso, zaprezentują na ekranie. Jeśli dodać do tego, że mamy do czynienia z komedią tak mroczną, że często mroczniejszą niż najdramatyczniejszy dramat, to widać, że otrzymujemy serial wprawdzie nie dla wszystkich, ale dla wielbicieli takich klimatów wręcz obowiązkowy.
Nie każdy pokocha na przykład dotyczący wstydu odcinek, w którym Suzie próbuje się, jak to nazwano w jednej ze scen, "przemasturbować" przez szkodliwe dla niej nawyki i pragnienia, żeby nauczyć się pożądać miłych facetów i własnego męża, a przy okazji dowiedzieć się, czego właściwie chce, a które oczekiwania tylko jej wmówiono. Wielopoziomowa analiza seksualnych pragnień Suzie staje się sposobem pogłębienia tej historii i daje widzowi szansę zobaczenia, że sytuacja nie jest czarno-biała.
Nienawidzę Suzie, czyli o ludziach nieco okropnych
To zresztą ogromna zaleta serialu. Produkcja, która momentami przypomina "Fleabag" na sterydach, a momentami "Iluminację", też na sterydach (zresztą widziałam też zestawienia z "Mogę cię zniszczyć"), to kolejny portret kobiety, którą niełatwo lubić. Łatwiej podążyć za deklaracją z tytułu. Niektóre decyzje Suzie aż bolą. A równocześnie widzimy, jak bardzo jest ona "produktem" rodziny, umniejszającego jej sukcesy męża i ciągłego poczucia, że powinna udawać kogoś, kim nie jest, żeby świat był z niej zadowolony. I jak bardzo to ona "nienawidzi Suzie".
I znów: to byłoby za proste. Suzie jest przecież równocześnie narcystyczna, rozpieszczona dotychczasowym brakiem konsekwencji złych wyborów. Tyle że za każdym razem, kiedy tak o niej pomyślimy, kiedy ulegniemy perspektywie innych postaci (serial daje im pole do pokazania innego spojrzenia na główną bohaterkę), odkrywamy, że tutaj ten, który wydaje się okropny, potrafi być nie taki zły, a ten, komu zdążyliśmy zaufać, okazuje się koszmarny. Ile mamy takich seriali, zwłaszcza komediowych, które konsekwentnie opierają się pokusie łatwego wskazania nam, kto jest "dobry", a kto "zły"?
A przecież trzeba by wspomnieć jeszcze o problemach z synkiem Suzie i Coba, od urodzenia niesłyszącym, a w obliczu domowego kryzysu dodatkowo zagubionym. O fantastycznie poprowadzonym wątku Naomi, która próbuje wyjść z cienia Suzie i dowiedzieć się, czego chce od życia, po drodze swobodnie dyskutując o feminizmie, byciu bi, przereklamowanych wydawniczych hitach. Dostrzec kwestię niemożliwości odcięcia się od rodziny, często toksyczniej. I docenić rozbudowany, zwłaszcza w dalszej części sezonu, problem odróżniania faktów od historii, które sami sobie opowiadamy na własny temat, żeby nie oszaleć. A to nadal tylko część tego, co "Nienawidzę Suzie" ma do zaoferowania.
Czy to opowieść o spóźnionym i trudnym dorastaniu czy relacja z równi pochyłej, z konsekwentnego pogrążania się kobiety popełniającej błąd za błędem? Niejednoznaczność odpowiedzi na to pytanie, w połączeniu z zabawami formą, sprawia, że "Nienawidzę Suzie" to jedno z najciekawszych doświadczeń serialowych, jakie miałam okazję przeżyć w tym roku. I chociaż nie odważę się jeszcze zrównać tej produkcji jakością z "Fleabag", czekając z tak śmiałą tezą na zamówiony już 2. sezon, to fanom tamtego komediodramatu, wielbicielom talentu Piper lub po prostu widzom, którzy nie boją się serialowego ryzyka ani przejścia przez różne emocjonalne stadia przy oglądaniu, zdecydowanie ten tytuł polecam.