"Solos" sprawdza, czy aktorskie popisy to nie za mało — recenzja serialu Amazon Prime Video
Mateusz Piesowicz
1 lipca 2021, 19:03
"Solos" (Fot. Amazon Prime Video)
Świetni aktorzy i futurystyczna otoczka to gwarancja sukcesu? Nie do końca, jeśli serialowe historie z rzadka osiągają poziom wykonawców. Drobne spoilery.
Świetni aktorzy i futurystyczna otoczka to gwarancja sukcesu? Nie do końca, jeśli serialowe historie z rzadka osiągają poziom wykonawców. Drobne spoilery.
Siedem historii niemal pozbawionych akcji i zamkniętych w pojedynczych przestrzeniach. Kilka głośnych nazwisk i aktorskich znakomitości, które miały na swoich barkach dźwignąć ciężar przedstawionych w formie monologów opowieści. Wreszcie autentyczne emocje, mające przeobrazić krótkie fabuły w coś więcej niż formalny eksperyment. A to wszystko w ledwie półgodzinnych odcinkach. "Solos" (lub jak wolicie "Solówki) wyglądało na tyleż ambitny i ciekawy, co ryzykowny pomysł, a jak wyszło?
Solos — antologia w gwiazdorskiej obsadzie
Gdy już pierwszy odcinek wita nas enigmatycznym pytaniem ("Czy można uciec od przeszłości, udając się w przyszłość?") wypowiedzianym głosem Morgana Freemana, wiadomo, że nie należy spodziewać się przyziemnej historii. W przypadku "Solos", utrzymanej w konwencji science fiction serialowej antologii autorstwa Davida Weila ("Hunters"), jest to jednak tylko w połowie prawdą. Bo owszem, produkcja Amazona chętnie sięga po duże tematy, zgłębiając, jak to się szumnie określa, co czyni nas ludźmi. Ale jednocześnie od początku trudno uciec od wrażenia, że nie wychodzi przy tym ponad najprostsze, by nie powiedzieć banalne odkrycia. Może więc nie jest tak wyjątkowa, na jaką pozuje?
Na pewno łatwo jest postawić temu serialowi zarzut pretensjonalności i stwierdzić, że to przegadana, udająca egzystencjalnie głęboką bzdurka, przystrojona nęcącymi widza nazwiskami. Będzie w tym trochę prawdy, zwłaszcza że twórcy nie zrobili wiele, by pozbawić swoje ekranowe miniaturki narzucającego się poczucia płytkości. Spróbujmy jednak przez chwilę nie postrzegać tego jako wady, lecz swoisty cel. Przy takim postawieniu sprawy, "Solos" zaczyna zyskiwać, wciąż jednak pozostając serialem mocno nierównym, jak zresztą każda antologia.
A tą produkcja Amazona jest, przedstawiając siedem krótkich historii osadzonych w podobnej do naszej, ale bardziej futurystycznej rzeczywistości. Każda ma własnego bohatera lub bohaterkę, którzy za jednym wyjątkiem występują pojedynczo (ewentualnie w towarzystwie samych siebie lub bezosobowych cyfrowych towarzyszy) w opartych o jednosobową narrację etiudach.
Brzmi bardzo "studencko", ale tym, co odróżnia "Solos" od projektu zaliczeniowego na filmówce, są zdecydowanie nazwiska. Anne Hathaway jako fizyczka odkrywająca tajemnice wszechświata w maminej piwnicy, Helen Mirren w roli śmiało poszerzającej horyzonty 71-latki czy Morgan Freeman zmagający się z pułapkami własnej pamięci — to nie są wykonawcy, jakich można by się spodziewać w takim formacie i nie da się ukryć, że to oni stanowią jego główną atrakcję.
Solos jest jak Black Mirror w wersji mini
Reszta nie różni się bowiem szczególnie od innych fantastycznych antologii, które od jakiegoś czasu ze średnim powodzeniem mnożą się na małym ekranie. Tak samo jednak, jak dotąd żadna z nich nie była w stanie sięgnąć poziomu wyznaczonego przez stanowiące punkt odniesienia w gatunku "Black Mirror", tak nie udaje się to również "Solos". Co oczywiście nie oznacza, że twórcy nie próbują, choć wyraźnie inaczej rozkładają przy tym akcenty.
Przede wszystkim w tym aspekcie, że nowoczesne technologie oraz płynące z nich szansy i zagrożenia są tu tylko dodatkiem, nie podstawowym motorem napędowym fabuły. Ba, niekiedy kompletnie giną one w tle, przez co wydaje się, że poszczególne odcinki zupełnie nie wykorzystują tkwiącego w zamysłach potencjału. Rzecz jednak w tym, że na takie ekstrawagancje zwyczajnie… nie ma w "Solos" czasu. Maksymalne uproszczenie formy skutkuje więc również minimalizacją treści, co ostatecznie odbija się na jej jakości.
Jeśli więc oczekiwaliście, że produkcja Amazona otworzy wam oczy na zupełnie inne postrzeganie często poruszanych przez twórców sci-fi filozoficznych czy egzystencjalnych tematów, lepiej od razu porzućcie takie nadzieje. Humanistyczne idee wybrzmiewają wprawdzie w kolejnych odcinkach, ale w żadnym przypadku nie odniosłem wrażenia, by miały być celem samym w sobie, a twórcy chcieli skupić na nich uwagę widzów.
Wręcz przeciwnie, ledwie zarysowane koncepty uznałem za wskazówkę, by nie doszukiwać się w nich odkryć pozwalających potem na toczenie ze sobą długich wewnętrznych dyskusji. Innymi słowy, radzę rozpatrywać odcinki "Solos" tak, jak na to zasługują — jako proste historie skoncentrowane na ludzkich przeżyciach.
Solos jest nierówne, ale ma mocne strony
Efekt takiego podejścia jest z kolei o tyle satysfakcjonujący, że przymykając oko na rozstawione na bardzo lichych konstrukcjach scenariusze, czerpałem z serialu sporo zwykłej satysfakcji. Najwięcej wtedy, gdy pierwszej klasy wykonawca trafiał na przyzwoicie napisany materiał, potrafiąc wciągnąć go o poziom wyżej (wspomniane Hathaway czy Mirren) lub nadać banalnym historiom niesamowitych barw (szczególnie fantastyczna Constance Wu, tylko w nieco mniejszym stopniu Uzo Aduba).
Dodając do tego imponujący sposób, w jaki twórcy potrafią niekiedy wykorzystać bardzo ograniczoną przestrzeń za pomocą klimatycznej scenografii, otrzymamy "Solos" w pigułce. Serial z pozoru ambitny, a w rzeczywistości nad te ambicje stawiający efektowność i dotarcie do widza za pomocą jak najprostszych, czasem mocno ocierających się o tandetę sztuczek.
Ma to rzecz jasna swoje konsekwencje, gubiąc produkcję Amazona zwłaszcza tam, gdzie stelaż scenariusza nie wystarcza. Pozostawiający oglądającego ze zbyt dużą liczbą pytań bez odpowiedzi odcinek, w którym główną rolę gra Anthony Mackie, czy przyjmujący nietrafioną tutaj, oklepaną gatunkową konwencję horror z Nicole Beharie to najsłabsze momenty całości, w których jak w soczewce skupiają się wady serialu. Ale że mowa przecież o antologii, to co za problem pominąć niezbyt interesujące nas fragmenty? Nawet biorąc pod uwagę, że konkluzja, w której Morganowi Freemanowi towarzyszy Dan Stevens, oferuje pewne połączenie pojedynczych historii.
To nie ma jednak w gruncie rzeczy żadnego znaczenia, bo tak naprawdę nie dla niego warto poświęcić "Solos" chwilę czasu. Serial Amazona, gdyby oceniać go pod względem oczekiwań i możliwości, nie mógłby się bowiem obronić, będąc zbiorem zbyt prostych historyjek. Zapominając jednak o potencjale obsadowych znakomitości, można w pewnym stopniu cieszyć się samą ich obecnością i emocjami, jakie wzbudzają, snując swoje opowieści. Nie jest to może wiele, ale czasem tyle wystarczy.