"Sex/Life" jest jak śmiertelnie nudna wersja "365 dni" — recenzja serialu Netfliksa
Małgorzata Major
27 czerwca 2021, 11:43
"Sex/Life" (Fot. Netflix)
"Sex/Life" to serial nieudany na tak wielu polach, że trudno wyliczyć je w dwóch zdaniach. Zapraszamy w podróż przez bezdroża złego gustu i tandetnych romansów! Drobne spoilery!
"Sex/Life" to serial nieudany na tak wielu polach, że trudno wyliczyć je w dwóch zdaniach. Zapraszamy w podróż przez bezdroża złego gustu i tandetnych romansów! Drobne spoilery!
Trudno uwierzyć, że wciąż jest zapotrzebowanie na tego typu produkcje. Gdy w 1949 roku powstało wydawnictwo Harlequin Enterprises Limited, był to strzał w dziesiątkę. Zainteresowanie literaturą romansową było ogromne. Nie istniał jeszcze internet, nie było kaset wideo ani telewizji z kanałami erotycznymi, więc literatura dająca możliwość obcowania z wątkami romansowymi i opisami przygód seksualnych odpowiadała na potrzeby zarówno kobiet, jak i mężczyzn, choć docelowo wydawnictwo skupiało się na czytelniczkach. Co ciekawe, kultowe wydawnictwo wciąż istnieje i nadal wydaje 120 nowych tytułów miesięcznie, ale łatwo się domyślić, że czasy świetności ma już za sobą. Konserwatywne wyobrażenie heteroseksualnego romansu to dzisiaj zbyt mało, gdy chce się trafić do szerokiej publiczności.
Sex/Life to serial, którego nikt nie potrzebował
Serial "Sex/Life", który mocno przypomina romanse Harlequina, 20 lat temu byłby prawdopodobnie bardziej potrzebny niż dzisiaj. Nie bardzo wiadomo, do kogo skierowana jest ta produkcja. Poznajemy Billie (w tej roli Sarah Shahi), mężatkę z dwójką dzieci, mieszkającą w stanie Connecticut, czyli w sąsiedztwie Nowego Jorku, do którego jej mąż Cooper (Mike Vogel) codziennie dojeżdża do pracy. Scenarzyści nie tracą czasu i od razu przechodzą do rzeczy. Dowiadujemy się, że Billie tęskni za swoim dawnym życiem, kiedy nie miała jeszcze dzieci, studiowała psychologię, dużo imprezowała i uprawiała przygodny seks. Właściwie w tym miejscu cała fabuła się kończy. To w sumie tyle. Można się rozejść.
Wszystko, co zdarzy się później, wynika z tęsknoty Billie za dawnym życiem. Billie obecnie wiedzie bardzo dobre życie, mieszka w pięknym domu z kochającym ją mężem, ma dwójkę dzieci, które wiele dla niej znaczą, jest dobrą żoną i matką. Brakuje jej jednak iskry dawnego "dziania się", dlatego też pisze pamiętnik, stanowiący dla niej rodzaj autoterapii. Poza tym rozmawia z koleżanką, z którą dzieliła doświadczenia czasów studenckich i która wciąż mieszka w Nowym Jorku.
Sex/Life to klasyka tandetnego romansu
Nic więcej wiedzieć nie musicie, żeby wyobrazić sobie, że to historia o niczym. Ktoś mógłby powiedzieć, że to ważny temat, bo opowiada o frustracji kobiet nieradzących sobie z zamknięciem w domu po urodzeniu dzieci. To nie jest ta historia. "Sex/Life" nie ma w zasadzie żadnej konkretnej fabuły. Wszystko jest pretekstem, żeby rozebrać aktorów i móc pokazać widowni ich piękne ciała. Tylko tyle.
Koślawe dialogi, rozmowy o życiu sprowadzające się do tęsknoty za seksem w basenie jakiegoś zamożnego mężczyzny brzmią tak fatalnie, że można przeżyć chwilę zwątpienia w Stacy Rukeyser, która ten serial wymyśliła. Wcześniej była ona jedną ze scenarzystek i producentek "UnReal". I gdy przypomnicie sobie "UnReal", tylko w pierwszym sezonie mające sens, zrozumiecie, że Rukeyser lubi opowiadać banalne historie o posągowo pięknych ludziach, rzadko kiedy mających cokolwiek ciekawego do powiedzenia.
Recenzenci porównują "Sex/Life" do słynnych "365 dni". Trudno uniknąć takiego zestawienia, ponieważ jedna i druga produkcja opowiada romans z uprzywilejowanym i wpływowym mężczyzną, sięgającym po wszystkich i wszystko, czegokolwiek zapragnie. W przypadku "Sex/Life" mamy do czynienia z trójkątem miłosnym Billie — Cooper — Brad (w tej roli Adam Demos, znany z "UnReal"). Brad to dawny partner dziewczyny, która wszystko opowiada nam w swoim pamiętniku. Swoją drogą, dlaczego pamiętniki wykorzystywane są tak często w serialach erotycznych? Pamiętacie "Pamiętnik czerwonego pantofelka" z roku 1992? Tam przynajmniej narrator był wart uwagi, w końcu nie każdy narrator serialu erotycznego ma przed sobą taką karierę, jaka przypadła w udziale Davidowi Duchovnemu. Tak, to właśnie David Duchovny wcielał się tam w postać narratora Jake'a Wintersa. Później był jeszcze "Sekretny dziennik call girl" z udziałem Billie Piper.
Sex/Life, czyli o kim myśli Netflix?
Warto zastanowić się również nad tym, z myślą o kim Netflix produkuje takie seriale jak "Sex/Life". Nie jest to produkcja w żaden sposób postępowa, interesująca, bywa momentami zabawna z uwagi na nadęcie postaci traktujących siebie bardzo serio. To częsty problem seriali erotycznych. "Sex/Life" nie jest w żaden sposób seksowny, a przecież takiego efektu spodziewali się twórcy. Przede wszystkim jest nudny, a później również nudny i przewidywalny. Być może jednak trafi do widowni, która pozytywnie przyjęła "365 dni", a jak wiadomo, nie była to jedynie garstka entuzjastów.
Okazuje się, że nakręcenie udanego serialu erotycznego to wcale nie jest prosta sprawa. Przekonali się o tym wszyscy ekranizujący powieści Danielle Steel. "Sex/Life" nie opowiada nam żadnej nowej historii, nie daje rozwiązań ani propozycji w zakresie tego, jak radzić sobie z frustracją dopadającą w długoletnim związku. W zasadzie niczego nie oferuje i nie jest nawet zabawny. Bywa zabawny w sposób niezamierzony, ale nie taka była przecież intencja twórców, co już ustaliliśmy powyżej.
"Sex/Life" może przywodzić na myśl inny serial Netfliksa z 2017 roku, zatytułowany "Gypsy". Miejscami podobna tematyka. "Gypsy" z główną rolą Naomi Watts również spotkał się z negatywnym odbiorem i został skasowany przez platformę zaledwie po jednym sezonie. Gdy zestawić ze sobą te dwa seriale, to w mojej ocenie, "Gypsy" wypada znacznie lepiej, ponieważ tam sytuację ratował wątek tajemnicy no i Naomi Watts w obsadzie. Tutaj Sarah Shahi nie radzi sobie zbyt dobrze, bo i nie jest aktorką tego formatu co Watts. Warto jednak wspomnieć, że ma w swoim dorobku całkiem udane występy, jak np. w serialach "Słowo na L" czy "Person of Interest".
Błędem Stacy Rukeyser było założenie, że piękni aktorzy i ich seksowne ciała załatwią problem braku fabuły. Prawie osiem godzin serialu wypełnione scenami erotycznymi naprzemiennie z płaczem głównej bohaterki, scenami życia rodzinnego, używaniem laktatora, wyjazdami męża do pracy, pisaniem pamiętnika o tym, co widzieliśmy we wspomnieniach, to jednak za mało, żeby chcieć do tego wracać i czekać na więcej. Nie ma nic gorszego niż serial erotyczny udający, że jest serialem obyczajowym afirmującym wartości rodzinne. Zgroza.