Serialowa alternatywa: "Katla", czyli koniec świata na lodowcu
Małgorzata Major
26 czerwca 2021, 15:02
"Katla" (Fot. Netflix)
"Katla" to serial dla wielbicieli niespiesznej narracji, zamkniętych społeczności i malowniczych zakątków, w których człowiek zawsze przegrywa z naturą. Drobne spoilery.
"Katla" to serial dla wielbicieli niespiesznej narracji, zamkniętych społeczności i malowniczych zakątków, w których człowiek zawsze przegrywa z naturą. Drobne spoilery.
"Katla" to nowy islandzki serial Netfliksa, składający się z zaledwie ośmiu odcinków, a także nazwa wulkanu, odgrywającego kluczową rolę w jego fabule. "Katla" już zdążyła podzielić widownię. Z jednej strony pojawiają się głosy o tym, jak miłą odmianą jest produkcja skupiająca się na zderzeniu ludzkiej natury z siłami nieokiełznanego lodowca, z drugiej dla wielbicieli produkcji katastroficznych to trochę za mało. Serial stworzony przez Baltasara Kormákura i Sigurjona Kjartanssona, czyli ekipę "W pułapce", od pierwszych ujęć nie obiecuje, że będzie historią naładowaną adrenaliną i pokazującą, jak człowiek wygrywa walkę z żywiołem. Wybuch wulkanu i życie w miejscu, gdzie skutki tego wybuchu wciąż są widoczne to raczej pretekst do opowiedzenia o ludzkiej potrzebie socjalizacji i życia wśród innych.
Katla pokazuje słabość jednostki wobec siły natury
Mieszkańcy małego miasteczka Vik żyją w miejscu, gdzie rok temu wybuchł, wciąż aktywny, wulkan. Reykjavík jawi się jako odległa kraina szczęśliwości. Kto mógł, już dawno wyjechał, a ci, którzy zostali, mają swoje powody. Większość domów jest opustoszała i pozamykana, samochody porzucone na ulicach (jeśli kluczyki leżą na przednim fotelu pasażera, to znaczy że właściciel pozwolił, żeby mieszkańcy z niego korzystali), nie działa żaden transport publiczny ani taksówki. Wciąż otwarty jest Hotel Vik, a w nim gości przyjmuje właścicielka tęskniąca za czasami swoich hippisowskich podróży w odległe zakątki świata. Gdy spojrzeć na jedyną oborę, w której mąż Grimy, jednej z głównych bohaterek, wciąż oporządza krowy, to nie sposób nie zasmucić się na widok krów, w końcu nawet ich mleko może być skażone wulkanicznym pyłem.
W tym miejscu warto wspomnieć jedną ze scen: ojciec Grimy przyjmuje w oborze dawno niewidzianą znajomą i podaje jej herbatę. Przyznam, że znając realia polskich pomieszczeń gospodarczych dla zwierząt hodowlanych brzmi to jak science fiction. W końcu, obory to nie jest — delikatnie rzecz ujmując — miejsce, gdzie pachnie fiołkami, więc trudno delektować się herbatą, a współczesne wielkopowierzchniowe obory, ze zautomatyzowanymi podajnikami paszy i wody dla krów, też nie wyglądają jak salony, gdzie można się beztrosko relaksować. Trudno sobie wyobrazić niespieszną pogawędkę, w pomieszczeniu, w którym leżą zwierzęce nieczystości. Być może jednak islandzkie obory wyglądają tak jak te w serialu. W innym wypadku ktoś chyba nie odrobił lekcji z życia zwierząt gospodarskich przy pisaniu scenariusza "Katli".
W małej społeczności Vik życie toczy się wokół lodowca. Mamy więc ekipę naukowców badających m.in. wulkaniczny pył, lokalną policję w składzie mocno okrojonym, kilka domostw, w tym posesję Grimy i jej męża, dostarczającego mleko pozostałym mieszkańcom. I pewnego dnia, w tej depresyjnej atmosferze, zaczynają dziać się rzeczy coraz bardziej niepokojące. Nagle pojawia się kobieta, pokryta pyłem wulkanicznym, której nikt nie zna i która początkowo niewiele o sobie mówi. Niedługo później odnajduje się zaginiona rok wcześniej Asa (Íris Tanja Flygenring), siostra Grimy (Guðrún Eyfjörð). Znikąd pojawia się też mały chłopiec.
Katla, czyli tajemnicze zaginięcia i powroty
Tajemnicze zaginięcia i powroty różnych osób, zdarzenia niedające się w żaden prosty sposób wyjaśnić, to dopiero początek plątaniny relacji, w które uwikłani są mieszkańcy i przybysze oblepieni wulkanicznym pyłem. Pojawienie się tych postaci zmieni dynamikę relacji między pozostałymi bohaterami. Przypomina to nieco sztuczki znane nam z serialu "Dark", gdzie krzyżujące się osi czasu powodowały zamieszanie w prowadzeniu głównej nitki narracyjnej. Tutaj jest podobnie.
"Katla" to hybryda gatunkowa, a wątek katastroficzny to zaledwie wstęp do opowiadania o dramacie obyczajowym i psychologicznym bohaterów. Równocześnie mamy tutaj do czynienia z tajemnicą demolującą życie głównych postaci. Dotyczy to zarówno Grimy, jak i Rakel czy też Gunhild (Aliette Opheim), docierającej do Vik ze Szwecji.
Katla — ludzie i zwierzęta w wulkanicznym pyle
Co ciekawe, świat zwierząt jest równie ważny, co ludzki. Nie tylko krowy żyją na terenie przypominającym Czarnobyl po katastrofie w elektrowni jądrowej, ale także owce, konie, ptaki. Porzucone zwierzęta muszą sobie radzić same. Często widzimy ich martwe ciała pokryte charakterystycznym pyłem. Tylko koty mają się dobrze, ukryte we wnętrzu domu Thora (Ingvar Eggert Sigurðsson). Ważną rolę odgrywają także wnętrzności zwierząt, które służą do wróżenia dawnej hippisce, zarządzającej hotelem.
Całość sfilmowana jest w niebiesko-szarej tonacji, co nie nastraja zbyt optymistycznie, ale skutecznie pozwala wczuć się w nastrój bohaterów. Wieczna ciemność, odmieniany przez wszystkie przypadki pył, pustka w mieście i konieczność pozostania w Vik z jednej strony daje ciągłe poczucie tymczasowości, którego nie da się zmierzyć żadnym zegarem ani kalendarzem. Z drugiej strony, to jedyna stała w całym morzu niepewności. Z tego powodu nie uświadczymy w "Katli" zbyt wielu uśmiechów na twarzy bohaterów, czasem jedynie krótkotrwałą ulgę. Zwłaszcza gdy osie czasu zaczynają sprawiać coraz więcej kłopotów i wprawiają w konfuzję.
Katla — czy warto obejrzeć serial Netfliksa?
Zniechęcająca może być dla widzów zbyt długa ekspozycja, ciemna tonacja zdjęć nie ułatwia rozpoznawania bohaterów, relacje między nimi są trudne do rozszyfrowania, powolne zawiązywanie akcji może odstraszać. Jeżeli ktoś spodziewał się dynamicznego tempa jak w serialu katastroficznym o walce z żywiołem, będzie rozczarowany.
"Katla" to serial dla fanów islandzkich produkcji serialowych, znających specyfikę tamtejszej obyczajowości. Niespieszne tempo, dużo statycznych ujęć i rozważań na temat wyborów życiowych poszczególnych postaci. Bohaterowie nie werbalizują wprost swojego lęku, ale siedzą i oglądają stare fotografie, albo czytają dawne dzienniki z podróży.
Piękne ujęcia walki z naturalnym żywiołem, ludzkie ciała pokryte pyłem wulkanicznym przypominają postaci rodem z horrorów, a ostre jarzeniówki dopełniają przerażającego obrazu miasteczka Vik. W Vik nikt nie osiedliłby się dobrowolnie. Można doszukać się tutaj podobieństw do seriali kryminalnych rozgrywających się w Skandynawii, chociaż bliżej "Katli" do "Fortitude" niż do opowieści o Kurcie Wallanderze. Można, ale nie jest to pozycja obowiązkowa.