"Loki", czyli pokrętna psychoanaliza antybohatera – recenzja premiery serialu Disney+
Mateusz Piesowicz
10 czerwca 2021, 14:32
"Loki" (Fot. Disney+)
Kolejny serial MCU poszerza uniwersum o nowe rejony, a wszystko to w towarzystwie najciekawszego bohatera, jakiego Marvel ma do zaoferowania. Jak wyszło? Uwaga na spoilery!
Kolejny serial MCU poszerza uniwersum o nowe rejony, a wszystko to w towarzystwie najciekawszego bohatera, jakiego Marvel ma do zaoferowania. Jak wyszło? Uwaga na spoilery!
"Loki może mieć większy wpływ na MCU, niż którykolwiek poprzedni serial" – powiedział Kevin Feige przed premierą nowej telewizyjnej produkcji spod znaku Marvela i w sumie można by te słowa potraktować z przymrużeniem oka. Ot, promocyjna gadka, tak samo prawdziwa teraz, jak w przypadku "WandaVision" czy "Falcona i Zimowego Żołnierza". Można by, gdyby nie fakt, że "Loki" rzeczywiście zabrał nas w nieznane rejony fikcyjnego świata, a co jeszcze ważniejsze, zrobił to w świetnym stylu.
Loki – serial Marvela rozszerza granice uniwersum
Z czym właściwie mamy tu do czynienia? Przede wszystkim, "Loki" to kolejny serial tylko dla wtajemniczonych – jego akcja rozpoczyna się w trakcie wydarzeń filmu "Avengers: Koniec gry", wyjaśniając pozostawioną tam fabularną lukę, ale na tym nie koniec. W końcu, jak wiadomo, oryginalny Loki (Tom Hiddleston) zginął z ręki Thanosa w "Avengers: Wojna bez granic" – bohater serialu to jego wcześniejsze wcielenie, to, które urządziło wielką drakę w Nowym Jorku w pierwszych "Avengersach", a tutaj wyrwało się na wolność, dzięki próbującym uratować ludzkość superbohaterom, tworząc tym samym alternatywną linię czasu. Wszystko jasne?
Powinno być, bo jak zawsze wygląda to na bardziej skomplikowane, niż jest w rzeczywistości. W gruncie rzeczy wystarczy wiedzieć tyle, że Feige oraz twórca serialu, Michael Waldron (również scenarzysta nadchodzącego filmu "Doctor Strange in the Multiverse of Madness"), znaleźli sposób na ponowne wpisanie w ramy uniwersum jednej z jego najbarwniejszych postaci, przy okazji wprowadzając historię na nowe tory. Te dotyczą organizacji zwanej TVA (Time Variance Authority), która stojąc na straży ustalonego czasowego porządku w całym multiwersum, zajmuje się wyłapywaniem i likwidowaniem niezgodnych z nim wariantów – właśnie takich jak Loki.
W ten sposób nasz bohater po krótkim pobycie na pustyni Gobi wylądował w miejscu, w którym jeszcze nigdy nie byliśmy, pozwalając nam stopniowo zapoznać się z panującymi tam zasadami. A te mogą wielu fanów MCU przyprawić o zawrót głowy, bo okazują się kompletnie nie pasować do wszystkiego, co dotąd było uważane w uniwersum za świętość. Od Kamieni Nieskończoności spoczywających w szufladzie jak niewarte uwagi błyskotki, po świadomość, że wszystko przebiega według z góry ustalonego porządku, wizyta w siedzibie TVA podważa wiele, wydawałoby się, ustalonych praw. Poważna sprawa, choć… przedstawiona w niekoniecznie poważny sposób.
Loki, czyli Bóg Psot w poszukiwaniu tożsamości
Używając humoru i celowo dezorientując widza pomieszaniem konwencji, twórcom udaje się sprytnie zamaskować fakt, że cały premierowy odcinek jest tak naprawdę przedłużoną fabularną ekspozycją. "Loki" nie mówi wiele nowego w kontekście ogólnych motywów dotyczących podróży w czasie, ale potrafi przedstawić je w przyciągający uwagę sposób, czy to tutejszą wariacją na temat serialu "Było sobie życie", czy wysłaniem tytułowego bohatera na specyficzną sesję terapeutyczną. Bóg Psot w pewnym sensie sam staje się więc obiektem żartu, co nam ułatwia gładkie wejście w serialowy świat, ale jego wysyła na znacznie trudniejszą ścieżkę w głąb samego siebie.
"Loki" wyraźnie ma być bowiem nie tylko historią wprowadzającą nowy kawałek marvelowskiego tortu do uniwersum, ale w głównej mierze dekonstrukcją bohatera, który już wcześniej zasłużył sobie na miano najciekawszego i najmniej oczywistego czarnego charakteru w tym świecie. Tutaj ten proces zostaje jednocześnie cofnięty (bo nie dochodzi do wydarzeń prowadzących do śmierci Lokiego), jak i postępuje, gdy Loki trafia "na kozetkę" do niejakiego agenta Mobiusa (Owen Wilson). Pracownik TVA zajmujący się szczególnie trudnymi przypadkami chce zwerbować naszego bohatera do pomocy, a cóż nada się do tego lepiej, jeśli nie szybka psychoanaliza?
Pozornie "Lokiemu" nadal daleko do pogłębionej psychologii postaci, bo przecież trudno za taką uznać kilka chwil spędzonych w krześle i odpowiedzi na trudne pytania ze strony Mobiusa. Dodając jednak do nich odpowiednie konteksty znane z filmów (nie tylko te z kluczowymi momentami przypominanymi w serialu), uzyskujemy już znacznie bardziej złożony portret bohatera, zmieniając perspektywę śledzenia historii, tak jak Loki zmienia postrzeganie samego siebie. Oczywiście droga od czarnego charakteru, przez antybohatera do pozytywnej postaci jest długa i jeszcze daleka od końca, ale już to, że udało się tak szybko stworzyć przekonujący zarys metamorfozy, trzeba uznać za sukces twórców.
Tom Hiddleston jako Loki błyszczy pełnią blasku
Tym bardziej że wysłanie Lokiego na podróż w celu zrozumienia własnej tożsamości to nie jedyna serialowa atrakcja. Jak na historię o podróżach w czasie przystało, musi mieć ona wszak kogoś, kto w tym czasie mąci i kogo nasz (anty)bohater musi powstrzymać. A że "Loki" poplątanie ma wpisanie w fabularne fundamenty, to najwyraźniej czarnym charakterem jest kolejny wariant Boga Psot, co sugeruje jeszcze więcej, tym razem dosłownych, konfrontacji z samym sobą – ale to wyjaśni się później.
Na ten moment bardziej powinna nas interesować otoczka i to, jak poszczególne elementy historii ze sobą współgrają. W obydwu punktach "Loki" wypada znakomicie, siedzibę TVA czyniąc biurowym molochem z przeszłości uzupełnionym o fantastyczne motywy sprzed kilku dekad i zapełnionym pasującymi tam biurokratami i strażnikami regulaminowego porządku (w tych rolach m.in. Gugu Mbatha-Raw i Wunmi Mosaku). Kreacja to bardzo zgrabna, ale jednak stanowiąca tylko tło, z którego wybijać ma się agent Mobius.
Ratując Lokiego przed wyrokiem za majstrowanie z czasem i werbując do współpracy, Mobius z miejsca stał się bowiem obiektem naszego zainteresowania, szczególnie że do duetu przeciwieństw z tytułowym bohaterem pasuje pod każdym względem. Jeden porywczy, żądający posłuszeństwa i zapatrzony w siebie, drugi będący wręcz uosobieniem spokoju oraz emanujący aurą cierpliwego i dobrotliwego nauczyciela, który dostrzega w swoim niesfornym podopiecznym więcej, niż widzi on sam. To już działa, a z czasem powinno być tylko lepiej, bo trudno przypuszczać, by Loki miał całkiem porzucić próby objęcia kontroli, do której zawsze tak desperacko dążył.
Patrzy się zatem na ten duet świetnie, zwłaszcza że między Hiddlestonem i Wilsonem jest wyczuwalna chemia. Pierwszy, będąc oczywiście motorem napędowym serialu, błyszczy tak jak w każdej części filmowego uniwersum, w której się pojawiał i kradł scenę głównym bohaterom. Tutaj dostaje pełnię pola do popisu, korzystając z niego do woli i raz za razem wzbudzając sympatię, szelmowskim uśmiechem czy błyskotliwą ripostą sprawiając, że zapomina mu się (przynajmniej na moment) wszystkie grzechy. Stonowany w swoim najlepszym stylu Wilson nie przypomina go w niczym, a jednak nie ma problemów z przekazaniem, kto nad kim góruje w ich wspólnych scenach. Tylko oglądać z przyjemnością i czekać, jak rozwinie się ta relacja.
O ile jednak nie mam wątpliwości, co do aktorskiego czy realizacyjnego potencjału "Lokiego", o tyle co do odpowiedzi na pytanie, czy fabularnie otrzymamy coś więcej, niż dobrą zabawę, mam już pewne wątpliwości. Poprzednie serialowe doświadczenia z Marvelem nauczyły, że nawet najdziwniejsze formalne eksperymenty mogą skrywać dość standardowe (co nie znaczy, że złe) rozwiązania i obstawiam, że z "Lokim" może być podobnie. Ale może to tylko kolejny psikus Boga Psot? W końcu na numer z D.B. Cooperem wszyscy dali się nabrać.