"Łasuch" to urokliwa baśń o świecie pełnym koszmarów — recenzja nowego serialu Netfliksa
Marta Wawrzyn
3 czerwca 2021, 18:02
"Łasuch" (Fot. Netflix)
Zjawiskowa Nowa Zelandia, zakochany w słodkościach dzieciak z różkami jelenia i świat po znacznie gorszej pandemii niż "nasza". Oto "Łasuch", serial o apokalipsie, jakiego jeszcze nie było.
Zjawiskowa Nowa Zelandia, zakochany w słodkościach dzieciak z różkami jelenia i świat po znacznie gorszej pandemii niż "nasza". Oto "Łasuch", serial o apokalipsie, jakiego jeszcze nie było.
"Mad Max" spotyka "Bambi" — taki opis "Łasucha" bardzo często powtarza się w amerykańskich mediach. Z fabularnego punktu widzenia takie postawienie sprawy może nieco wprowadzać w błąd, ale za to ładnie oddaje ono ton serialu Netfliksa, opartego na komiksie autorstwa Jeffa Lemire'a. Ton niewątpliwie inny od wszystkiego, co już widzieliśmy, i stanowiący o wyjątkowości produkcji, która w dużym stopniu składa się z motywów dobrze znanych z kina postapokaliptycznego.
Łasuch, czyli uroczy dzieciak w środku apokalipsy
Choć serial kręcono w Nowej Zelandii i to widać, rzecz się dzieje na terenie Stanów Zjednoczonych, dziesięć lat po wybuchu pandemii groźnego wirusa, która zmiotła porządek społeczny i cywilizację, jaką znamy. Grupki nielicznych ludzi, którzy przeżyli, ukrywają się w mniej i bardziej bezpiecznych miejscach, a każdy sygnał, że ktoś może być chory, wywołuje panikę i wprowadzanie przerażających środków ochronnych. Zdarza się, że serial bardzo mocno kojarzy się z "The Walking Dead".
Konstruując swoją postapokaliptyczną dystopię, "Łasuch" w dużym stopniu powiela pomysły znane nie tylko fanom gatunku. Naukowcy, którzy wiedzą więcej, niż wydaje się na początku, bezlitośni żołnierze, barwne grupki tych, którzy przetrwali, jak również różnego rodzaju ousiderzy z błyskiem szaleństwa w oku — wszystko to widzieliśmy wiele razy i jest też tutaj. A jednak ta historia ma w sobie wyjątkowość.
Wszystko dlatego, że jej twarzą jest tytułowy Łasuch, czyli Gus (Christian Convery — mały David z "Legionu"), chłopiec-jelonek. Jeden z dzieciaków będących hybrydami ludzi i zwierząt, które w tajemniczy sposób zaczęły się rodzić na początku pandemii i przez jednych są o nią obwiniane, przez innych zaś traktowane jak potencjalne źródło lekarstwa. Tak czy siak, wszyscy na nich polują. Gus wychował się w lesie, chroniony przez wspaniałego tatę (Will Forte), ale w miarę jak dorasta, bycie bezpiecznym przestaje mu wystarczać. Zaczyna zadawać pytania, w tym o to, co się stało z mamą, a w końcu ciekawość wypycha go w świat. Groźny, niebezpieczny, nieskończenie interesujący świat, który budzi w nim częściej fascynację, niż obawy.
Łasuch działa dzięki świetnej głównej roli
I tu właśnie dochodzimy do źródła cudowności "Łasucha". Dziecięca perspektywa zmienia w schematycznej historii o końcu świata dosłownie wszystko. Mały Gus uparcie podąża przed siebie, wszystkiemu się dziwiąc, wszystkim się zachwycając, strzygąc przeuroczymi jelenimi uszkami i pochłaniając tony słodkości. 11-letni Christian Convery, mający na swoim koncie więcej ról niż niejeden dorosły aktor (patrz: IMDb), jest fenomenalny w głównej roli, wypadając bezbłędnie zarówno w momentach czysto komediowych, jak i dramatycznych, by nie powiedzieć: tragicznych, oraz błyskawicznie łapiąc chemię dosłownie z każdym w obsadzie.
W pierwszym odcinku oglądamy jego duet z Willem Forte'em, potem u jego boku pojawiają się m.in. Nonso Anozie ("Gra o tron") jako potężny były futbolista Jepperd i Stefania LaVie Owen ("Pamiętniki Carrie") jako dziewczyna zwana Niedźwiedziem, przywódczyni grupki Armia Zwierząt. Gus, wielkimi oczami chłonący wszystko co nowe i nieznane, z miejsca nawiązuje kontakt dosłownie z każdym, a wiele jego interakcji z dorosłymi to czyste złoto ("W czasie apokalipsy się nie płacze!").
Sposób, w jaki skonstruowany jest serial i jego bohaterowie — pełne życiowej ciekawości dzieci skonfrontowane z często okrutnym światem dorosłych — przywodzi nieco na myśl początki "Stranger Things", choć wątpię, żeby "Łasuch" zrobił podobną karierę. Owszem, nowa produkcja Netfliksa potrafi wiele nadrobić wdziękiem, ale brakuje jej jednak takiej oryginalności w zabawach schematami, jak to miało miejsce w przypadku serialu braci Dufferów. "Łasuch" jest i dużo prostszy, i znacznie bardziej znajomy. Ale niewątpliwie bardzo, bardzo urokliwy.
Łasuch stawia na baśniowe klimaty i przygodę
Kolejne odcinki (widziałam przedpremierowo cały 8-odcinkowy sezon) pochłania się błyskawicznie, zaskakująco często uśmiechając się do siebie, jak na historię o śmiertelnym wirusie zabijającym ludzi. Bo "Łasuch" znacznie częściej bywa sympatyczną przygodówką niż dystopijnym koszmarem. Są momenty, które aż za bardzo przypominają pandemię COVID-19 i nasze reakcje na nią, ale na szczęście nie ma ich zbyt wiele. Serialowi nie grozi powtórzenie losu amerykańskiej "Utopii", która — poza tym, że była po prostu marną podróbką brytyjskiego oryginału — wyjątkowo nie trafiła w swój czas, pokazując pandemię jako jeden wielki spisek.
Skoro przy "Utopii" jesteśmy, w "Łasuchu" pojawia się najbardziej chyba charakterystyczny aktor z oryginalnej serii — Adeel Akhtar, czyli Wilson Wilson. Tutaj dla odmiany gra lekarza uwikłanego w trudną sytuację życiową. Inne role warte wspomnienia to Dania Ramirez jako Aimee, kobieta z charakterem, która zakłada przystań dla hybrydowych dzieciaków, oraz Neil Sandilands, czyli gen. Abbot, przerysowany jak gdyby przywędrował tu z "Serii niefortunnych zdarzeń" (z którą "Łasucha" łączy to, że też ma świetnego narratora — w tej roli James Brolin).
Wbrew temu, co możecie myśleć po takim opisie, nie jest to serial dla dzieci, w każdym razie nie tylko. Jeśli jesteście fanami "Hapa i Leonarda", z przyjemnością odkryjecie, że za sterami "Łasucha" stoi jeden z jego showrunnerów, Jim Mickle. I to widać. Podobnie jak "Hap i Leonard", serial Netfliksa ma wiele bezpretensjonalnego wdzięku, kiedy staje się nietypowym kinem drogi, gdzie rzeczywistość bywa czasem trochę nierzeczywista. Swoistą baśniowość tej apokaliptycznej historii podkreślają nowozelandzkie widoki, same w sobie stanowiące dużą atrakcję.
Jeśli więc nie macie planów na długi weekend, polecamy wam najsłodszą dystopię w historii telewizji. Warto, choćby ze względu na jednego z najsympatyczniejszych i najzdolniejszych dziecięcych aktorów, jacy ostatnio pojawili się na ekranie.