"Bunheads" (1×01-02): Fantastyczna niespodzianka!
Marta Wawrzyn
20 czerwca 2012, 21:04
Serial łatwy, lekki i przyjemny, lecz jednocześnie niegłupi, ze znakomitymi dialogami i wyrazistymi głównymi bohaterkami. Coś takiego wbrew pozorom nie jest łatwe do napisania, ale wygląda na to, że po kilku próbach znów się twórczyni "Gilmore Girls" udało.
Serial łatwy, lekki i przyjemny, lecz jednocześnie niegłupi, ze znakomitymi dialogami i wyrazistymi głównymi bohaterkami. Coś takiego wbrew pozorom nie jest łatwe do napisania, ale wygląda na to, że po kilku próbach znów się twórczyni "Gilmore Girls" udało.
Po "Bunheads" nie spodziewałam się dokładnie niczego. Nie lubię "dziewczyńskich" seriali, a "Kochane kłopoty" były mi obojętne – po prostu je ominęłam jako produkcję kompletnie nie w moim stylu. Wymyślne na siłę plakaty i nudne klipy promocyjne dodatkowo mnie upewniały, że Amy Sherman-Palladino, twórczyni "GG", nie jest w stanie już zrobić niczego ciekawego. Zwłaszcza że jej ostatnie seriale były jedną wielką porażką.
A tu taka niespodzianka! Wystarczyło 10 minut pilota "Bunheads", bym wszystkie te moje urazy i dziwactwa porzuciła, a następnie spędziła z tą produkcją bardzo miłe 1,5 godziny. Świetny, uroczy, sympatyczny, nieźle napisany serial! Kompletnie nie rozumiem, jakim cudem tak skutecznie ukryto to wszystko w klipach promocyjnych, ale to już nie ma znaczenia.
Zacznijmy jednak od początku: Michelle (broadwayowska aktorka Sutton Foster, laureatka nagrody Tony) pracuje jako showgirl w Las Vegas. Co prawda nie należy do tych tancerek, które rozbierają się do rosołu, ale i tak jej kariera od dawna nie jest satysfakcjonująca. Jest samotna, zrezygnowana, nienawidzi miejsca, w którym się znalazła i siebie samej. Pod wpływem impulsu i niemałej dawki alkoholu decyduje się wyjść za swojego natrętnego wielbiciela o przedziwnym imieniu Hubbell. Sporą rolę w jej decyzji odgrywa fakt, że Hubbell mieszka zaraz przy plaży w miasteczku o nazwie Paradise i kiedy wyjdzie się na werandę jego domu, widzi się tylko ocean.
Jego domu? A gdzie tam! Szczęśliwy pan młody "zapomniał" powiedzieć swojej małżonce, że wciąż mieszka z mamusią, dawną baleriną o imieniu Fanny (znana z "Gilmore Girls" Kelly Bishop), obecnie prowadzącą szkołę tańca dla dziewcząt. Która oczywiście jest zdziwiona, zaskoczona postępkiem syna i z miejsca swojej nowej synowej nienawidzi.
To właśnie na dynamice między tymi postaciami opiera się na razie "Bunheads". Michelle i Fanny to silne, wygadane, pewne siebie babki, które potrafią walczyć o swoje. Ta ich walka na razie jednak nie przypomina kuriozum, jest jak cały ten serial gorzko-słodka, pełna ostrych dialogów, słuchając których nieraz można się głośno zaśmiać. Zderzenie światów wydaje się aż nadto oczywiste, ale jednocześnie nie mam wrażenia, by "Bunheads" powielał klisze (choć powiela). Duża w tym zasługa Sutton Foster i Kelly Bishop, które od samiutkiego początku są naturalne, bardzo kobiece, trochę irracjonalne i przede wszystkim jakieś. A na dodatek nie brakuje między nimi chemii, każda ich rozmowa to nie jakieś wydumane, lecz prawdziwe, wywołujące szczery uśmiech iskry.
Senne, ale niewątpliwie rajskie miasteczko, gdzie wszystkie kobiety noszą sukienki z tego samego sklepu, nastolatki marzące o ucieczce i karierze baletnic, choć nie wszystkie mają do tego warunki, dziwaczne koleżanki Fanny, lokalny zapyziały bar – to wszystko dopiero nam zarysowano. Dwa pierwsze odcinki są przede wszystkim o Fanny i Michelle. I to nie jest tak, że nic się nie dzieje: nie chcę zdradzać Wam więcej fabuły, bo nie brakuje w niej niespodziewanych zwrotów akcji, które każdy powinien mieć przyjemność odkryć samodzielnie. Dość powiedzieć, że akcja jest, twistów też nie brakuje, ba, oba odcinki kończą się dość mocnymi cliffhangerami.
Nie będę opowiadać, co się dzieje w tych odcinkach, ale zapewniam Was, że na słodkościach się nie kończy. "Bunheads" zawiera szczyptę prawdziwego życia, w którym zdarzają się czasem bardzo nieprzyjemne niespodzianki – i jakoś trzeba sobie poradzić w ich obliczu. Serial jest ciepły, sympatyczny i pełen uroku, ale też mądry, dojrzały emocjonalnie. Od pierwszych minut ma swój styl, odcinki ogląda się jednym tchem i chce więcej, znacznie więcej.
Nie przyjmuję jednak "Bunheads" bez zastrzeżeń. Po pierwsze, uważam, że nienaturalnie, nieciekawie, po prostu słabo wypadają nastoletnie aktorki, grające uczennice Fanny. Na szczęście na razie to jest serial raczej o Michelle i jej teściowej niż o nich. Po drugie, zastanawia mnie, jaki pomysł na całość ma Amy Sherman-Palladino. Być może ten brak zaufania wynika z mojej nieznajomości "Gilmore Girls", ale po prostu nie jestem sobie w stanie wyobrazić, że przez cały sezon, a potem następny i następny w miasteczku Paradise będzie się działo coś wartego uwagi. Pewnie przesadzam, niemniej niepokój został zasiany. Trzeci problem nie leży w samym serialu, a w ABC Family – "Bunheads" miał dość średni start w tej stacji i obawiam się, że lepiej już nie będzie. To po prostu może nie być produkcja dla typowo nastoletniej publiki, jaka ogląda seriale ABC Family.
Ale na razie tym wszystkim się nie kłopoczmy i oglądajmy, oglądajmy! Z czystym sumieniem polecam "Bunheads" wszystkim wielbicielom i przede wszystkim wielbicielkom letniej rozrywki, silnych postaci kobiecych, uroczych, małych miasteczek i po prostu dobrze napisanych seriali.