"Nierealne" sprawdzają, czy prototyp stanie się serialem – recenzja finału 1. części sezonu
Mateusz Piesowicz
18 maja 2021, 17:58
"Nierealne" (Fot. HBO)
Wiktoriańskie sci-fi? Też, ale jak się okazuje, nie tylko. Ostatni odcinek pierwszej odsłony "Nierealnych" odkrył karty i wprowadził serial na nowe tory. Tylko co dalej? Duże spoilery!
Wiktoriańskie sci-fi? Też, ale jak się okazuje, nie tylko. Ostatni odcinek pierwszej odsłony "Nierealnych" odkrył karty i wprowadził serial na nowe tory. Tylko co dalej? Duże spoilery!
Bliżej nieokreślona postapokaliptyczna przyszłość. Trafiamy na grupę nieznajomych postaci rzucających niezrozumiałymi hasłami, chwilę potem wybucha walka, panuje sporych rozmiarów chaos. Ale spokojnie, na pewno zaraz się wyjaśni, przecież to tylko początek serialu! No właśnie problem polega na tym, że nie do końca…
Nierealne i niespodziewany krok w przyszłość
Proszę nie regulować odbiorników, to naprawdę jest HBO, a wy właśnie oglądacie "True" – odcinek kończący emisję zaplanowanej na tę wiosnę połowy sezonu "Nierealnych" (data premiery drugiej odsłony nie jest jeszcze znana), a jednocześnie pierwszy objaśniający, co tak właściwie do tej pory widzieliśmy. Przynajmniej w pewnym stopniu, bo powiedzieć, że czuję się po tej godzinie szczególnie mądrzejszy, byłoby jednak pewnym nadużyciem.
Choć na pewno po obejrzeniu całości uczucie zagubienia jest mniejsze, niż towarzyszyło mi po obejrzeniu pierwszych dwudziestu minut szóstego odcinka. Po tych zastanawiałem się raczej, co też przyszło Jossowi Whedonowi i reszcie do głowy, że zdecydowali się porzucić intrygujący serialowy koncept i wprowadzić "Nierealne" na ścieżkę znacznie mniej wyszukanej fantastyki. Bo trudno mi było inaczej określić to wszystko, co widziałem, nawet jeśli po drodze pojawiały się wyraźne sygnały, o co tak właściwie chodzi.
A pojawiały się, przede wszystkim za sprawą bohaterki, do której wszyscy zwracali się określeniem "Pasiak" (Claudia Black), a która zdecydowanie przypominała kogoś znajomego. Do tego weźmy bliżej niezrozumiały konflikt między grupami nazywanymi FreeLife (to ci źli) i Koalicją Obrony Planetarnej (to ci dobrzy), w której kluczową rolę pełni już spotkane stworzenie zwane Galanthi, i robi się coraz cieplej. Jeszcze tylko pokazać w przelocie kilka XIX-wiecznych rekwizytów i jesteśmy w domu. To znaczy Amalia (Laura Donnelly) jest w domu i ma niespodziewanego, ale całkiem pożądanego gościa.
Nierealne wyjawiają sekrety Amalii True w finale
Tak, wiem, brzmi bez sensu i przez niemal połowę odcinka tego sensu miało rzeczywiście niewiele. Z czasem jednak (o ile wytrzymaliście i nie porzuciliście odcinka po pięciu minutach, co przez chwilę chodziło mi po głowie), sprawy zaczęły nabierać kształtu. Jasne, wciąż dużo pozostaje tajemnicą, na czele ze średnio interesującym futurystycznym konfliktem oraz szczegółami pobytu Galanthi na Ziemi. Skoro jednak więcej informacji i tak na razie nie dostaniemy, to chyba pogodzę się z losem jak dr Cousens (Zackary Momoh): "Kosmici z przyszłości dali nam magiczne moce. Oczywiście". Koniec kropka.
Jest to o tyle łatwe, że na szczęście twórczynie odcinka – autorką scenariusza jest Jane Espenson, reżyserką Zetna Fuentes – przygotowały więcej niespodzianek i już jego druga połowa (albo trzy z czterech części) okazała się znacznie bardziej przystępna. A wszystko to za sprawą Amalii, która mimo bycia główną bohaterką, pozostawała dotąd w dużej mierze tajemnicą.
Dlaczego akurat ona jest tak istotna w tej historii? Czemu wydaje się wiedzieć więcej od pozostałych? I gdzie u licha nauczyła się tak walczyć, bo chyba nie pracując w piekarni? Odpowiedzi na to wszystko przyniosły dwie próby samobójcze: piekarki Molly, mającej już dość swojego nieszczęśliwego życia i niejakiej Zephyr Alexis Navine, tracącej wolę do dalszej walki. No tak, istotną rolę odegrało też Galanthi, przenosząc duszę żołnierki z przyszłości do ciała pogrążonej w rozpaczy wdowy z końca XIX wieku. I nagle wszystko całkiem ładnie się spięło.
Nierealne odkrywają karty, ale co dalej?
Ba, biorąc pod uwagę panujący dotąd w "Nierealnych" na praktycznie każdym froncie fabularny nieład, można powiedzieć, że nawet bardzo ładnie. Udało się bowiem twórcom nie tylko nadać sens wielu poprzednim wydarzeniom, ale i tchnąć trochę życia w główny wątek, nadając mu wreszcie konkretniejszego znaczenia. To już nie tylko działanie w słusznej sprawie "bo tak". To ratowanie świata, jakkolwiek górnolotnie to brzmi i mimo wielu dziur, które jeszcze nie zostały załatane.
Przede wszystkim jednak dostaliśmy w końcu historię spójną, logicznie tłumaczącą zachowanie bohaterki (lub bohaterek, zależy jak na to spojrzeć) i sporo nam o niej mówiącą. Czy to o Molly, której krótka, acz tragiczna historia zdążyła skutecznie poruszyć emocjonalną strunę, czy o "nowej" Amalii i jej próbie ogarnięcia XIX-wiecznej rzeczywistości. Był w tym pomysł, było świetne wykonanie (Laura Donnelly vs brytyjski akcent!), była energia, był nareszcie wyraźnie widoczny cel – tak naprawdę niewiele trzeba było, żeby historia nabrała charakteru, co tylko pokazuje, gdzie tkwi prawdziwa siła "Nierealnych".
Tą nie są wszak ani nadmiernie rozbudowane wiktoriańskie historie, ani steampunkowe klimaty, ani kosmiczne intrygi, lecz znacznie bardziej przyziemne skupienie się na postaciach. Nie tylko na Amalii, choć siłą rzeczą o niej głównie jest mowa, ale również na pozostałych, które zdążyliśmy poznać, wychodząc choć odrobinę ponad utarte schematy. Jak Penance (Ann Skelly), w której przypadku wystarczyła krótka rozmowa z wyjawiającą całą prawdę Amalią, by rozbudzić naturalną więź między bohaterkami.
"Nierealne" zdecydowanie mają możliwości, by tak wyrazistych relacji było w fabule znacznie więcej, a nawet by zajęły w niej kluczowe miejsca i napędzały ją emocjonalnie bez wsparcia empatycznych obcych. Zapowiedź końca sekretów skrywanych przed mieszkankami sierocińca czy choćby przedstawienie powiązań Amalii z Sarą (Amy Manson), które momentalnie uczyniły z niej ciekawszą postać niż przerysowana Maladie, pokazują, że jest w tej historii miejsce na coś więcej. Tak jakbyśmy do tej pory oglądali tylko prototyp serialu, który przejawia spory potencjał, ale wyraźnie potrzebuje dopracowania.
Pytanie tylko, czy twórcy zdołają to zrobić i na ile pomoże lub przeszkodzi im w tym nieobecność Jossa Whedona, którego w roli showrunnerki zastąpi Philippa Goslett. Póki co pewne jest tyle, że ma ona z czego wyciągać wnioski i co naprawiać, ale też że nie została przy tym z kompletnie pustymi rękami. Przeciwnie, fundamenty są całkiem solidne, jeśli za takie uznać główne bohaterki i czystą frajdę, jaką było oglądanie "Nierealnych" w ich najlepszych momentach. Ja mimo wszystkich niepokojących sygnałów liczę na więcej – tylko może zostańmy przy XIX wieku.