"Halston" to pocztówka wysłana ze Studia 54 — recenzja nowego serialu Ryana Murphy'ego
Małgorzata Major
17 maja 2021, 17:45
"Halston" (Fot. Netflix)
"Halston" to pięcioodcinkowy miniserial Ryana Murphy'ego opowiadający historię Roya Halstona Frowicka. Czy warto wybrać się na wycieczkę do "starych dobrych czasów" sprzed epoki AIDS?
"Halston" to pięcioodcinkowy miniserial Ryana Murphy'ego opowiadający historię Roya Halstona Frowicka. Czy warto wybrać się na wycieczkę do "starych dobrych czasów" sprzed epoki AIDS?
Ryan Murphy ma już na swoim koncie opowiedzenie historii innego projektanta mody. W drugim sezonie "American Crime Story" pokazał nam bajkowe życie Gianniego Versacego widziane oczami Andrew Cunanana, jego mordercy. To był fenomenalny sezon, w którym nie tylko świetnie oddano ducha bezwstydnie rozkwitającej celebryckiej kultury, mody lat 90. i popkultury tamtego czasu, ale również motywacje Cunanana. Widzieliśmy z jego perspektywy, na czym polega odcięcie szklaną szybą klasy robotniczej od pławiącej się w luksusie rodziny Versace. Tym razem jest inaczej. "Halston" opowiada inną historię.
Serial Halston, czyli historia życia i twórczości
"Halston" mógłby być opowieścią o kolejnym self-made manie, ale zabrakło na to czasu. Właściwie, tak na dobrą sprawę, nie poznajemy zbyt dobrze korzeni Roya Halstona Frowicka. Wiemy tylko z krótkich flashbacków, że wychował się w prowincjonalnej Indianie w pełnym przemocy domu, w którym nie było miejsca dla takiego freeka jak on.
Nie dowiadujemy się nic o tym, jak wyglądała jego pierwsza podróż z Indiany do Nowego Jorku. Poznajemy go w momencie, gdy osiąga pierwszy duży sukces. W 1961 roku Jacqueline Kennedy zakłada zaprojektowany przez niego toczek na uroczystość zaprzysiężenia 35. prezydenta Stanów Zjednoczonych, czyli Johna F. Kennedy'ego. I w tym miejscu zaczyna się bieg Halstona od jednego sukcesu do drugiego.
Ewan McGregor jako Halston w serialu Netfliksa
Ewan McGregor jako Halston wypada bardzo dobrze, ponieważ aktor tej klasy nie może wypaść źle. Nie znaczy to jednak, że to rola odpowiedniego dla niego. To dobre rzemieślnicze dzieło, ale nie sposób nie odnieść wrażenia, że bez wątpienia Murphy i reżyser serialu Daniel Minahan znaleźliby co najmniej kilku innych aktorów, którzy stworzyliby Halstona w sposób dający poczucie, że nie oglądamy zaledwie poprawie zrealizowanego serialu biograficznego, a małe dzieło sztuki.
Teoretycznie wszystko jest w porządku, ale wrażenie, że czegoś w tej roli brakuje, towarzyszyć nam będzie przez cały seans. McGregor robi wszystko co należy, aby zbliżyć nas do Halstona i nie możemy zarzucić mu niczego poza tym, że brakuje kropki nad i. Że nie jest Halstonem z krwi i kości, tylko najlepiej, jak może, odgrywa jego rolę. W produkcjach, do których przyzwyczaił nas Murphy, to jednak "trochę" za mało.
Halston — Nowy Jork lat 70. w serialu Netfliksa
"Halston" jest pięknie sfilmowany. To, jak wygląda główny bohater, jak pracuje nad kolejnymi kolekcjami, jak urządzone jest jego biuro i mieszkanie — to wszystko prawdziwa uczta dla oka. Podobnie zapada w pamięć scena, w której przygotowuje pierwszą "dorosłą" suknię dla Lizy Minnelli (w tej roli świetna Krysta Rodriguez). Tkaniny, kolory, zamszowe sukienki, ilustracje nowych projektów, to wszystko robi ogromne wrażenie wizualne. Pomimo tego, cały czas oglądamy bohatera "przez szybę" i właściwie nie wiemy, kim jest Halston.
Rok 1977, w którym Studio 54 rozpoczyna działalność i tym samym wyznacza kolejny moment przełomowy w historii Nowego Jorku, to także moment zwrotny w serialu. "Halston", wpisany w pejzaż nowojorskiego życia nocnego, robi niesamowite wrażenie. Imprezy, podczas których można spotkać Lizę Minnelli, Biankę i Micka Jaggerów, Elsę Peretti i całą listę popularnych wówczas gwiazd teatru czy filmu oraz aspirujących celebrytów, powodują szybsze bicie serca.
Jednakże nie sposób nie zapytać, czy na sali był wówczas ktoś korzystający z odrobiny rozsądku i połączeń neuronowych? Dzisiaj budzi co najmniej niesmak słynny wjazd na koniu Bianki Jagger do Studia 54 — zwłaszcza że była działaczką społeczną, więc możemy uznać, że tym samym osobą o dużej wrażliwości. Gdy jednak oglądamy zdjęcia z jej wjazdu do klubu na koniu, to można mieć wątpliwości. Tak, oczywiście, wiemy dzisiaj że kilogramy kokainy obecne w klubie w powszechnym użyciu, stanowią jakieś wyjaśnienie tej i wielu innych sytuacji, które nigdy nie powinny mieć miejsca, ale i tak trudno oprzeć się pokusie zadania pytania, czy bywalcy klubu próbowali czasem pomyśleć? O czymkolwiek. Przez minutę albo dwie?
Halston – narcyz i megaloman?
Halston, jako jeden z bardziej pożądanych bywalców klubu, zatracił się w hedonistycznym stylu życia, co przełożyło się na jego kreatywność, a właściwie jej brak. Serial wspomina o tym niejako mimochodem. Scenariusz "Halstona" to jeden z poważniejszych problemów. O każdym ważniejszym etapie życia i kariery projektanta dowiadujemy się w formie krótkich telegramów. Nie dostajemy żadnej pogłębionej analizy działań bohatera, jego motywacji, rozliczeń z przeszłością ani sygnałów, co napędza jego twórczość, o czym jeszcze marzy. Wszystko jest zbyt deklaratywne. Nie widzimy tego w przebiegu fabularnym. Jest to nam komunikowane.
Żeby przejąć się losem bohatera, musimy go lepiej poznać. W "Halstonie" brakuje budowania relacji między bohaterem a widownią. To kolejny, solidny biopic, w którym widzimy rozwój kariery, punkt zwrotny, kryzysy i upadek. Mamy też kilka relacji z przyjaciółmi, partnerem. Plusem jest dosyć beznamiętne pokazanie tego, o czym seriale dawniej bały się mówić — że przyjaciele, partnerzy czy współpracownicy odchodzą i nigdy nie wracają. Seriale często chcą nam dać nadzieję, że to tylko na chwilę, w "Halstonie" na szczęście nie ma złudnego pocieszenia, że jeszcze będzie lepiej, i na tej szczerości serial zyskuje.
Brakuje lepiej zarysowanego problemu uzależnień Halstona, jak i wybuchu epidemii "nowotworu homoseksualistów", czyli epoki AIDS. Widzimy, że Halston żyje w mocno schyłkowym momencie, ale dobrze byłoby zobaczyć tę schyłkowość jego oczami. Projektant krzyczy, wścieka się, obraża, ale nie dowiadujemy się, co powoduje te wybuchy złości, narcyzm i megalomania, czy może strach chłopaka z Indiany? Warto byłoby się tego dowiedzieć, oglądając serial o chłopaku z Indiany.
"Halston" to świetna obsada, piękne dekoracje i zdjęcia. Karnawał dla oczu, zwłaszcza gdy mowa o pokazach mody, imprezach w Studiu 54 czy pracy w biurze głównego bohatera. Scenariusz zawodzi, podobnie jak obsadzenie głównego bohatera. Mam poczucie, że w tej roli lepiej odnalazłby się ktoś, kto czuje Halstona dzięki własnym doświadczeniom i pasjom, u McGregora tego zabrakło. Warto obejrzeć, ale nie oczekujcie efektu WOW.
PS. Kto po seansie z serialem ma ochotę kupić flakon perfum "Halston" z krzywą zatyczką? Ręka w górę!