"Niewinny" to wszystko, co najlepsze w hiszpańskiej telewizji gatunkowej — recenzja serialu Netfliksa
Małgorzata Major
5 maja 2021, 13:02
"Niewinny" (Fot. Netflix)
"Niewinny", będący adaptacją powieści Harlana Cobena pod tym samym tytułem, jest zaskakującą mieszanką najpopularniejszych gatunków telewizyjnych z hiszpańskiego podwórka.
"Niewinny", będący adaptacją powieści Harlana Cobena pod tym samym tytułem, jest zaskakującą mieszanką najpopularniejszych gatunków telewizyjnych z hiszpańskiego podwórka.
Zaczyna się dość niepozornie. Oto Mateo Vidal (w tej roli Mario Casas), spokojny i poukładany student prawa z Barcelony, przez przypadek na imprezie absolwentów swojego kierunku wdaje się w bójkę. Dochodzi do nieszczęśliwego wypadku i Mateo ląduje w więzieniu. Gdy wychodzi na wolność i można sądzić, że wszystko w jego życiu w końcu idzie w najlepszym kierunku, okazuje się, że jednak nie. Najpierw jego żona Olivia (Aura Garrido) wyjeżdża służbowo i znika "z radaru", a później wypadki toczą się lawinowo.
Niewinny to zabawa telewizyjnymi gatunkami
"Niewinny" to klasyka telewizyjnego thrillera, ale dzięki temu, że trafiła w ręce Hiszpanów (serial wyreżyserował Oriol Paulo), udało się uniknąć ciężkiej martyrologii, a wyszło połączenie szaleństw telenoweli z kinem na poły gangsterskim. Z jednej strony akcja toczy się bardzo sztampowo, z drugiej jednak jest tak cudownie owinięta w telenowelowe szaty, że nie sposób nie zacząć zgadywać, jaki klasyczny motyw z telenoweli zaraz zostanie odhaczony. I to wcale nie jest zarzut. Tempo jest szybkie, chociaż miejscami może jeszcze warto byłoby przyspieszyć, a gdy sądzimy, że wiemy, kto jest głównym bohaterem, pojawia się nagle detektyw Lorena Ortiz (Alexandra Jiménez), a wraz z nią narrator.
Narrator opowiada w drugiej osobie liczby pojedynczej, z kim widzowie mają aktualnie do czynienia. Dzieje się tak za każdym razem, gdy pojawia się kolejny ważny bohater albo bohaterka. Dzięki temu widownia nie gubi się w zwrotach akcji, a także udaje się przemycić trochę "cobenowego" pisania. I wszystko to przypomina nam narratora z "Jane the Virgin". Ten w "Niewinnym" jest bardziej surowy i bezpośredni, nie bawi się w dygresje, ale pomaga "ogarnąć" na czym właściwie stoimy.
Niewinny i wątki rodem z telenoweli
W serialu pojawia się zakon, szkoła dla dziewcząt, tajemnice klasztornej przełożonej, adopcja dziecka przekazanego zakonnicom, zamiana tożsamości, ktoś, kto nie powinien żyć, a być może wciąż żyje i próbuje się zemścić, zawiedziona przyjaźń, zatruta herbata itd. Jak to nie brzmi jak chwyty rodem z telenoweli, to nie wiem, co brzmi. Dzięki temu "Niewinny" nie jest opowieścią bardzo serio i przesiąkniętą maczystowskim wyścigiem o racje, tylko zabawą serialowymi gatunkami.
Bohaterowie są idealni w swoich serialowych "kostiumach". Detektyw Otiz jest profesjonalna i zdeterminowana, jak każda serialowa policjantka z wydziału zabójstw biega na niebotycznie wysokich szpilkach i nigdy nie traci rezonu. Mateo jest piękny niczym model z okładki "Vogue", a jego żona zmienia wizerunki — od nowojorskiej intelektualistki począwszy, na przestylizowanej pracownicy klubu nocnego skończywszy. Jej koleżanki z klubu także mają idealne makijaże i uczesania, oczywiście wpisane w konwencję miejsca, w którym pracują. A jako że to nocny klub ze striptizem, większość z nich ma mocny image i wygląda olśniewająco w swoich klubowych wdziankach. Nawet mający uchodzić za obleśnego Latynosa Anibal (Sam Feur) jest w gruncie rzeczy odziany w piękny kostium i ma tylko trochę za mocno natarte brylantyną włosy. Podsumowując: wszyscy są pięknie obsadzeni w swoich rolach i ogląda się to z przyjemnością nie dlatego, że to serial o pięknych ludziach, ale kolorystyka zdjęć, kostiumy i charakteryzacje to kolejny bardzo udany ukłon w stronę hiszpańskiej kultury, tym razem nawiązujący do estetyki filmów Pedro Almodóvara (z okresu "Złego wychowania").
Kolejne, warte podkreślenia, podobieństwo do "Jane the Virgin" to te małe momenty, kiedy bohater czy bohaterka orientują się, z kim naprawdę mają do czynienia. Wpadają na to obserwując drobne gesty nemezisa, które "wybrzmiewają" zbyt mocno — jak to w serialu, udającym telenowelę, zwykle bywa. Właściwie to sama Jane Gloriana Vilanueva mogłaby napisać taką powieść jak "Niewinny", musiałaby tylko dobudować trochę warstwy romansowej, sięgając wstecz do dziesiątego pokolenia rodzin głównych bohaterów.
Niewinny i zabawa makabreską
"Niewinny" wciąga skutecznie w swoją akcję, być może udałoby się skondensować całość do sześciu, siedmiu odcinków (a jest osiem), ale to jedyny zarzut co do samego tempa opowieści. Zaskakującym jest fakt, jak bardzo udało się odejść od tego, co zwykle myślimy gdy słyszymy hasło "kolejny serial na podstawie twórczości Harlana Cobena". W tym przypadku zabawa tym, co najpopularniejsze w hiszpańskiej kulturze popularnej, była dobrym pomysłem.
Za sukcesem serialu stoi, w dużej mierze, świetna obsada. Co prawda sam Mario Casas w roli Mateo Vidala nie ma zbyt dużo do zagrania, musi się tylko coraz bardziej dziwić temu, co się wokół niego dzieje, ale już inni aktorzy mieli pole do popisu. Przede wszystkim Alexandra Jiménez jako detektyw Ortiz wypada ciekawie. Nie dość, że jej osobista historia od razu wrzuca nas na głęboką wodę skomplikowanych uczuć i chęci poszukiwania odpowiedzi na pytania o jej rodzinną przeszłość, to jej śledztwo w sprawie śmierci pewnej zakonnicy, coraz bardziej wciąga.
Warto także wspomnieć, że serial nie ucieka od drastycznych widoków. Przede wszystkim z lubością pokazuje nam martwe ciała. Podkreślmy — zmasakrowane martwe ciała. Oczywiście są one wystylizowane w sposób, jakiego nie powstydziłby się sam Pedro Almodóvar. Tatuaże na martwej skórze, bujne owłosienia łonowe, rozbite czaszki, pokiereszowane twarze, "wypatroszone" klatki piersiowe — to tylko część z serialowej oferty. Czasami można odnieść wrażenie, że twórcy bawią się tym aspektem i zastanawiają, kiedy widownia nieco się zbuntuje, oglądając kolejnego denata albo denatkę.
Wielbiciele literatury Eduarda Mendozy także mogą odczuć inspirację jego twórczością, ponieważ wciąż mamy wrażenie, że w serialu pojawia się ironia typowa dla jego twórczości. Z pewnością można zaproponować "Niewinnego" wszystkim fanom hiszpańskiej popkultury, chcącym pobawić się w odnajdywanie jej kontekstów. Kilka wieczorów z "Niewinnym" to nie jest najgorsze, co może się wam przytrafić w najbliższym czasie. Zachęcam.
PS. Część akcji serialu toczy się w Marbelli, tej prawdziwej, hiszpańskiej, ale fani "Jane the Virgin" pewnie pamiętają, że hotel o tej nazwie pojawia się w ich ulubionym serialu. Przypadek? Nie sądzę.