"Wybrzeże moskitów", czyli (nie)potrzebny prolog – recenzja pierwszych odcinków serialu Apple TV+
Mateusz Piesowicz
2 maja 2021, 12:04
"Wybrzeże moskitów" (Fot. Apple TV+)
Jeśli znacie "Wybrzeże moskitów" Paula Theroux lub jego filmową adaptację, serialowa wersja może być sporym zaskoczeniem. Czy nowa ekranizacja jest warta uwagi? Drobne spoilery.
Jeśli znacie "Wybrzeże moskitów" Paula Theroux lub jego filmową adaptację, serialowa wersja może być sporym zaskoczeniem. Czy nowa ekranizacja jest warta uwagi? Drobne spoilery.
Allie Fox to wynalazca i idealista, który wraz z rodziną trzyma się z dala od innych, zdegustowany pożerającym amerykańskie społeczeństwo konsumpcjonizmem. Pewien, że sam byłby w stanie zorganizować funkcjonującą na o wiele zdrowszych zasadach zbiorowość, zabiera bliskich i wyrusza do Ameryki Środkowej, gdzie w środku dżungli planuje stworzyć swoistą utopię. Tak prezentuje się fabuła książkowego "Wybrzeża moskitów" oraz jego filmowej ekranizacji z 1986 roku w reżyserii Petera Weira. Po części jest to również historia, którą opowiada serial o tym samym tytule, ale… no właśnie, tylko po części.
Wybrzeże moskitów – serial na podstawie książki
Serialowe "Wybrzeże moskitów", którego dwa pierwsze odcinki można już oglądać na Apple TV+ (kolejne co piątek, cały 1. sezon będzie liczyć siedem odcinków), znaną z oryginału historię nie tyle wyraźnie zmienia, co mocno rozbudowuje, serwując widzom swego rodzaju wstęp do właściwej opowieści. I nie mówię tego bynajmniej z pozycji osoby tę opowieść znającą – wystarczy rzut oka na jej premierowe odsłony, a stanie się jasne, że oglądamy jedynie podróż do jeszcze nieznanego celu.
Choć lepszym słowem od podróży byłaby ucieczka, bo to ona szybko staje się motywem przewodnim, gdy wspomniany już Allie (w tej roli pełniący również obowiązki producenta Justin Theroux – zbieżność nazwisk z autorem oryginału nieprzypadkowa, bo Paul jest wujkiem aktora) okazuje się nie tyle odludkiem, co człowiekiem mającym z jakiegoś tajemniczego powodu na pieńku z amerykańskim rządem. Gdy więc na jego trop wpada para agentów NSA, nasz bohater błyskawicznie stawia na głowie życie swojej żony i dzieci, kierując się na południe. Pierwszy przystanek: Meksyk.
Wygląda więc na to, że zanim w ogóle zajdzie potrzeba sprawdzenia, gdzie tak właściwie leży tytułowe wybrzeże (trudno stwierdzić, czy uda się tam dotrzeć w 1. sezonie), trzeba będzie uzbroić się w sporo cierpliwości. Twórcy, którymi są Neil Cross ("Luther") i Tom Bissell, postawili na bardziej złożoną historię zapewne w celu lepszego zapoznania nas z postaciami, co wydaje się z jednej strony niegłupim pomysłem, ale z drugiej dość niebezpiecznym. Bardzo łatwo bowiem w takiej sytuacji przesadzić, nie wyczuwając granicy, za którą intrygująca historia staje się na siłę przeciąganą. A "Wybrzeże moskitów" już teraz ma ku temu wyraźne tendencje.
Wybrzeże moskitów, czyli ucieczka od cywilizacji
Taki wniosek dość mocno nasuwa się po dwóch pierwszych godzinach, w których moim zdaniem naprawdę potrzebny materiał stanowił może połowę całości. Oczywiście musieliśmy zrozumieć Alliego, jego nieprzeciętną inteligencję i pomysłowość, niechęć do współczesnej Ameryki oraz idące za tym pewne oderwanie od rzeczywistości. Konieczne było także zarysowanie jego relacji z rodziną, czyli uwielbiającym go synem Charliem (Gabriel Bateman), znacznie bardziej sceptyczną córką Diną (Logan Polish) i oddaną, choć mającą chwile zwątpienia i również coś do ukrycia żoną Margot (Melissa George). Ale co z resztą?
Reszta była bardzo standardową telewizyjną ucieczką, która ani w historii z policją, ani z meksykańskimi przemytnikami nie mogła absolutnie niczym zaskoczyć. No, może poza tańcem do Morrisseya w środku tego wszystkiego, ale sam fakt, że w takiej drobnej, na pozór nic niewnoszącej scenie jest więcej życia, niż w całej późniejszej akcji na pustyni, jest dość wymowny. Mamy oryginalnych bohaterów, z którymi można by zrobić coś nietypowego? No to wplączmy ich w typową aferę na granicy, to na pewno zadziała!
Jasne, mogło być znacznie gorzej, bo też nie da się ukryć, że trochę emocji i napięcia udało się w kulminacyjnych momentach obydwu odcinków upchnąć. Podczas seansu nie mogłem się jednak pozbyć wrażenia, że twórcy wybierają najbezpieczniejsze rozwiązania, aby nie pozwolić historii popłynąć za daleko własnym nurtem. Wielka szkoda, bo o ile rodzinnych ucieczek w przeróżnych celach było na ekranie mnóstwo, to takie familie jak Foxowie wcale nie zdarzają się za często, a w takim wykonaniu to już praktycznie wcale.
Wybrzeże moskitów – Justin Theroux jako Allie Fox
Jeśli bowiem miałbym wskazać najmocniejsze punkty serialowego "Wybrzeża moskitów" i powody, dla których mimo wszystko przynajmniej na chwilę przy tej historii zostanę, to zdecydowanie byłaby to główna obsada, a przede wszystkim Justin Theroux. Znany z "Pozostawionych" aktor, dla którego ekranizacja powieści wujka to z pewnością bardzo osobisty projekt, potrafi sprawić, że osobowość Alliego dominuje nad całą historią, jednocześnie nie uciekając się do krzykliwych środków. Samym podejściem przypomina więc Harrisona Forda, który równie udanie wcielał się w tę rolę w filmie, ale końcowy efekt jest jednak zupełnie inny.
Allie w wykonaniu Theroux to postać tyleż intrygująca, co irytująca. Bywa nieznośny, niekiedy sprawia wrażenie zwykłego pozera, a my tylko czekamy, aż maska opadnie mu z twarzy do końca, ale zarazem jest na tyle przekonujący w swojej roli, że jakoś nie dziwi, że bliscy wciąż mu ufają. Czy z lepszym efektem, niż w przypadku innych serialowych rodzin, w których ojcowie zeszli na drogę przestępstwa, to się dopiero okaże. Chociaż na pewno żaden z nich nie potrafił robić lodu z ognia!
Chciałoby się powiedzieć, że gdyby tylko całe "Wybrzeże moskitów" bardziej przypominało swojego głównego bohatera, pewnie mielibyśmy do czynienia z bardziej ekscytującym serialem, ale też nie chciałbym jeszcze wyciągać tak daleko idących wniosków. Nie da się ukryć, że początek tej historii wypada raczej jałowo (tylko treściowo, bo realizacyjnie, z przepięknymi zdjęciami i w reżyserii Ruperta Wyatta, to zdecydowanie klasa wyższa), z rzadka pokazując, że pod schematyczną powierzchnią może kryć się coś ciekawego. Mocno rozbudowany prolog niekoniecznie jest natomiast odpowiednią receptą na rozwiązanie tego problemu. Jeśli jednak uda się go w miarę bezboleśnie przebyć, to jestem naprawdę ciekaw, czym ten serial może się stać.