Serialowa alternatywa: "Capitani", czyli w Luksemburgu jeszcze nie mordowano
Kamila Czaja
24 kwietnia 2021, 12:52
"Capitani "(Fot. RTL/Netflix)
"Capitani" to typowa historia o morderstwie nastolatki i małej społeczności, która niechętnie ujawnia przyjezdnemu policjantowi swoje liczne sekrety. Typowa – ale za to po luksembursku!
"Capitani" to typowa historia o morderstwie nastolatki i małej społeczności, która niechętnie ujawnia przyjezdnemu policjantowi swoje liczne sekrety. Typowa – ale za to po luksembursku!
"Capitani", luksemburska produkcja kryminalna z 2019 roku, to kolejny przykład światowego życia danego serialowi przez zamieszczenie na Netfliksie. W lutym 2021 tytuł cieszył się w wielu krajach dużą popularnością, a teraz, kiedy trochę przygasł blask streamingowej nowości, można na spokojnie zastanowić się, czy "Capitani" czymkolwiek się wyróżnia i zasługuje na uwagę fanów gatunku.
Cóż, fabularnie nie można to liczyć na żadną rewolucję. W historii Luca Capitaniego (Luc Schiltz), policjanta próbującego rozwikłać sprawę morderstwa nastolatki na prowincji w północnych rejonach Luksemburga, nie ma niczego, czego byśmy wcześniej nie widzieli, często w bardziej dopracowanym wydaniu. Obowiązkowo: miejscowa policjantka do współpracy, czyli grana przez Sophie Mousel Elsa Ley, nieporadny lokalny policjant, Joe Mores (Joe Dennewald), a także masa układów i tajemnic w miasteczku, w którym niby wszyscy wszystko wiedzą o wszystkich, ale najwyraźniej jednak nie do końca.
Capitani, czyli schematy kryminalne hurtowo
Jeżeli coś "Capitaniego" w tej kwestii wyróżnia, to niekoniecznie na plus. Rzuca się w oczy nagromadzenie wątków, którymi dałoby się obdarzyć parę seriali. Śmierć jednej z bliźniaczek (Jenny i Tanję gra Jil Devresse), bo bez bliźniaczek oczywiście trudniej zamotać zagadkę. Ambicje i romanse ich ojca (Jules Werner), trudna do zrozumienia w swoich decyzjach matka (Claude De Demo), pogubiony w tym wszystkim ojczym (Raoul Schlechter). Problem narkotykowy. Pytanie, czy w sprawę zamieszany jest mężczyzna z niepełnosprawnością intelektualną, którym w imieniu całego Manscheid opiekuje się proboszcz. Obóz wojskowych, którzy chyba też mają coś na sumieniu, na dodatek jeden z nich to narzeczony Elsy, Steve (Konstantin Rommelfangen). A to wszystko w uroczym miasteczku lub w otaczającym go gęstym lesie. O tak, ujęć lasu mamy w "Capitanim" mnóstwo.
Gdy dodać do tego, że sam Luc ma tajemnicę z przeszłości i do Manscheid nie trafił przypadkiem, Sofia (Brigitte Urhausen), właścicielka pensjonatu, nie jest osobą, za którą się podaje, a we wszystko wtrąca się jeszcze dawna mentorka Capitaniego (Désirée Nosbusch, "Bankowa gra"), dostajemy gmatwaninę, w której nie tak łatwo się połapać. Z jednej strony na plus można twórcom zaliczyć fakt, że nie wszystko podają na tacy, pewne rzeczy ujawniają się dość naturalnie w toku serialowej narracji. Z drugiej strony – w tym natłoku ileś postaci i wydarzeń pokazano powierzchownie, wypełniając jedynie gatunkowy schemat, więc często założenie, że będzie tak, jak już nieraz w kryminałach było, może się sprawdzić.
Capitani – policjant, którego trudno lubić
Jeśli ktoś lubi klaustrofobiczne miasteczka pełne tajemnic, pewnie chętnie odwiedzi i to. W Manscheid najlepiej poczują się ci widzowie, którym nie zależy na lubieniu bohaterów. Każdy jest tu podejrzany i właściwie prawie każdy manipuluje innymi na potęgę, wykorzystuje wszystkich do swoich doraźnych celów, ignoruje potrzeby najbliższych… Za każdym razem, kiedy wygląda na to, że nie da się pobić rekordów hipokryzji i egoizmu, któraś z postaci jednak daje radę tego dokonać. Jak stwierdzi sfrustrowany śledztwem Luc, tak naprawdę "nikt nie chce poznać prawdy".
Niestety brak sympatii wobec bohaterów obejmuje, w chyba nie w pełni zamierzony przez twórców sposób, także Capitaniego. Teoretycznie świetny śledczy w 1. sezonie ma mało okazji, by udowodnić swoją detektywistyczną wspaniałość. Jest natomiast zwyczajnie obcesowy, wyniosły wobec mieszkańców północnej części kraju (sam przyjechał z południa, co nieustannie podkreśla). Z czasem zdaje się nabierać odrobiny wrażliwości i bardzo chce dotrzymać obietnicy, że rozwiąże sprawę, ale brak tej postaci wyrazistości, która kazałaby widzieć w nim człowieka głębszego niż wynikałoby z paru podstawowych, niekoniecznie przyjemnych cech.
Znacznie bardziej interesująca okazuje się Elsa, która dostaje szansę pracy z bardziej doświadczonym policjantem przy tak poważnej sprawie, ale szybko przekonuje się, że rozwiązywanie tajemnic ludzi, których niby dobrze zna, będzie trudne, frustrujące i niebezpieczne. To ciekawy wątek: konieczność spojrzenia na własne miasteczko i bliskich bez dotychczasowych iluzji. Równocześnie Elsa wydaje się mniej schematyczna niż Luc, a toksyczne relacje między mieszkańcami Manscheid często są ciekawsze niż ściśle kryminalna fabuła. To tu uwzględniono detale, które jakkolwiek odróżniają pokazywane miejsce od innych. Na przykład przywiązanie mieszkańców do wręczania sobie wypieków z lokalnej piekarni, w której zresztą pracuje kolejna w tym tłoku bohaterka serialu, Manon (Julie Kieffer).
Serial Capitani to szybki seans na Netfliksie
Nie chcę zdradzać wiele z samego śledztwa, bo mimo naśladowania konwencji znanych z wielu innych tytułów "Capitani" jest tak przeładowany wątkami, że widz może w przewidywaniach wybierać z iluś typowych rozwiązań, więc zawsze da się jednak obstawić niewłaściwie, nawet znając schematy. Tu po prostu wrzucono wszystko naraz, a w stylu charakterystycznym dla opowieści o zbrodni w małej społeczności po drodze wyjdzie na jaw ileś tajemnic pobocznych, które mogą zainteresować. Twórcy "Capitaniego" mają też pomniejsze ciekawe pomysły, choćby tytułowanie odcinków fragmentami tekstów Michela Lentza, autora między innymi słów luksemburskiego hymnu.
W efekcie przy całych narzekaniach na scenariusz, nierówne budowanie klimatu, miejscami słabsze aktorstwo oraz nieprzekonującą główną postać "Capitaniego" się ogląda. Szybko – to zaledwie niecałe sześć godzin – i bez potrzeby robienia sobie przerwy. Ciekawie wypada format, do którego nie jesteśmy przyzwyczajeni, czyli niespełna półgodzinne odcinki serialu kryminalnego. Wprawdzie samo nastawienie na cliffhangery sprawdzało się raczej w cotygodniowej emisji telewizyjnej, ale za to w streamingu seans idzie bardzo sprawnie. Odruchowo ogląda się kolejne pół godziny, a potem jeszcze następne.
Capitani – wyjątkowość języka i scenerii
Jednak największą zaletą, decydującą o tym, że nie żałuję obejrzenia serialu, jest kraj pochodzenia. Nie przypominam sobie, żebym kiedyś oglądała coś po luksembursku, tymczasem ten jeden z trzech urzędowych języków Luksemburga brzmi niby jak coś pomiędzy pozostałymi, niemieckim i francuskim, a jednak jak coś całkiem osobnego, czego nigdy wcześniej się nie poznało. Realia tego małego, ale bogatego państwa to też inna sceneria wydarzeń niż w przypadku produkcji z bardziej oswojonych dla nas krajów.
Krótko mówiąc, choćby "Broadchurch", że o "Twin Peaks" nie wspomnę, zrobiło podobne śledztwo lepiej, głębiej, a mniej lub bardziej zadowoleni widzowie "Capitaniego" po seansie dzielą się na forach podpowiedziami, często lepszych, produkcji francuskich, belgijskich itd. I trudno całkiem zignorować fakt, że technicznie niektórym scenom bliżej do "Ojca Mateusza" niż wielkich przedstawicieli gatunku.
Nie wiem, czy zobaczę 2. sezon, jednak tym, którzy nie oczekują zbyt wiele, 1. serię polecam, bo za każdym razem, kiedy podczas oglądania miałam poczucie, że już kiedyś to wszystko widziałam, zwyciężała świadomość, że owszem, ale jeszcze nigdy po luksembursku.