"Resident Alien" jest jak kosmiczny "Przystanek Alaska" — recenzja nowego serialu z Alanem Tudykiem
Małgorzata Major
20 kwietnia 2021, 16:03
"Resident Alien" (Fot. Syfy)
"Resident Alien" to adaptacja amerykańskiej serii komiksowej autorstwa Petera Hogana i Steve'a Parkhouse'a. Czy serial mogą oglądać przypadkowi widzowie?
"Resident Alien" to adaptacja amerykańskiej serii komiksowej autorstwa Petera Hogana i Steve'a Parkhouse'a. Czy serial mogą oglądać przypadkowi widzowie?
Zwykle z komiksami i literaturą science fiction bywa tak, że wszelkie ekranizacje i adaptacje skierowane są głównie do czytelników wersji oryginalnych, na ogół zbyt hermetyczne, żeby trafić do mainstreamowego widza. W tym przypadku jest inaczej. Serial "Resident Alien" (wyprodukowany dla stacji Syfy, w Polsce wystartował w zeszłą sobotę na FOX Comedy) nie stawia żadnych wymagań wstępnych. Historia jest na tyle uniwersalna (pomijając drobiazg w postaci kosmity lądującego na Ziemi!), że zainteresować może każdego, kto lubi niezobowiązujące opowieści o małych społecznościach.
Resident Alien — czy na sali jest lekarz?
Tym w gruncie rzeczy jest bowiem "Resident Alien" — opowiastką o małomiasteczkowej społeczności w kontakcie z outsiderem. Właściwie to bez znaczenia, czy ma on biogram kosmity szukającego swojej rozbitej maszyny, która pozwoli mu wrócić do domu, czy lekarza stażysty zabłąkanego w okolicach Anchorage. Klimat produkcji przywiódł skojarzenia z serialem "Przystanek Alaska". W obydwu przypadkach nowy lekarz trafia do zamkniętej społeczności, w której od dawna stworzony jest precyzyjny podział obowiązków i ról społecznych. A to, jak lekarz się wpasuje, stanowi fabułę poszczególnych odcinków. Różnic jest sporo, ale punkt wyjścia podobny.
"Resident Alien" więcej mówi o ludziach stykających się z kosmitą, nazywać go będziemy Harry, niż o nim samym. Harry Vanderspeigle (w tej roli niezwykle irytujący Alan Tudyk) to tożsamość ukradziona poprzedniemu lokatorowi domu na uboczu miasteczka w stanie Kolorado. Harry jawi się jego mieszkańcom jako ekscentryczny, żyjący samotnie, lekarz, który początkowo przyjeżdża do swojego domu tylko, aby odpoczywać w weekendy. Z czasem zostaje tam na stałe, ale nie zagląda do centrum miasteczka, więc nie zawiera z nikim bliższej znajomości. Dopiero gdy umiera miejscowy lekarz, szeryf wraz z zastępczynią zmuszeni są prosić Harry'ego o pomoc i zastąpienie denata w jego obowiązkach. Harry nie jest zbyt szczęśliwy z tego powodu (jaki kosmita byłby?), ale godzi się, żeby skutecznie "wmieszać się w tłum".
Resident Alien — być kosmitą!
Harry w wydaniu Tudyka jest wybitnie spiętym, słabo udającym człowieka kosmitą. Co prawda udało mu się przybrać powłokę zewnętrzną człowieka, ale nauczenie się ludzkich zwyczajów, stylu życia, sposobu żywienia i spędzania wolnego czasu idzie mu znacznie gorzej. Wszystkiego uczy się z telewizji, a ludzkiej medycyny — z internetu. Wielu mógłby oszukać, ale nie małego chłopca imieniem Max, syna burmistrza miasta, ten widzi go w jego naturalnej skórze i przeraźliwie boi, w końcu kosmita wygląda przerażająco.
Wokół chłopca i jego przyjaciółki, mających świadomość obecności kosmity w miasteczku, toczyć będzie się jeden z głównych wątków serialu. Inny dotyczyć będzie sfery obyczajowej i tego, jak Harry wpasuje się w lokalną społeczność. A idzie mu, jak już wspominałam, wybitnie źle. Nie potrafi żartować, jest brutalnie szczery, opowiada fatalne dowcipy i nie potrafi grać w kręgle. Usiłuje zamordować małego chłopca i przechowuje zwłoki w zamrażarce. To w zupełności wystarczy, żeby wiedzieć, iż żaden z niego pluszowy miś.
Resident Alien — konteksty filmowe w serialu Syfy
Vibe tego serialu przywodzi na myśl inny kultowy film z lat 80., zatytułowany "Moja macocha jest kosmitką". Kosmitkę grała Kim Basinger, a ojcem, który nie wierzył swojej córce Jessie — ona, podobnie jak Max, wiedziała, z kim ma do czynienia — był Dan Aykroyd. Wspaniała ekranowa para i świetny film w estetyce swoich czasów. Kto nie widział, niech wpisze sobie na listę "do obejrzenia". Kultową sceną filmu jest gotowanie jajek w wykonaniu kosmitki Celeste Martin.
W serialu "Resident Alien" fetyszem żywieniowym kosmity jest krowie mleko. Usiłuje — podobnie jak Celeste zmuszona do zjedzenia kanapki z szynką — próbować ludzkiego jedzenia, ale idzie mu to raczej marnie. Podobnie jak wymiana pocałunków czy próba towarzyskiego zaistnienia w grupie lokalsów.
"Resident Alien", to bardzo prosta historia o tym, jak obcy próbuje wpasować się w nieznaną mu wcześniej społeczność. Takich historii widzieliśmy już sporo i ta raczej nas nie zaskoczy. Najpierw mamy zderzenie z nieznaną strukturą, następnie próbę rozpoznania jej i ostatecznie wpasowanie. Nawet ALF temu podołał. To kolejna produkcja przywodząca na myśl klimat rozpoznawalny w "Resident Alien". ALF też nie był całkiem miłym gościem. Nieustannie polował na koty!
Wszystkie wątki obyczajowe widzieliśmy już milion razy w innych serialach. Jedna bohaterka oddaje dziecko do adopcji, inna walczy z frustracją zawodową na stanowisku zastępczyni burmistrza, a jeszcze inna zastanawia się, czy przerzedzają się jej włosy. Do tego dostajemy kilka zabawnych wątków, trochę dziwnych zwrotów akcji i dzieci mądrzejsze od dorosłych, co akurat w tym serialu wypada sympatycznie, a nie irytująco.
Resident Alien — czy warto obejrzeć serial?
Jeśli cierpicie na nadmiar wolnego czasu i jesteście fanami serii komiksowej, to śmiało, raczej nie będziecie zawiedzeni. Jeśli jednak spodziewacie się nowatorskiej fabuły i wywrócenia do góry nogami całej dotychczasowej historii telewizyjnych produkcji o kosmitach, pomińcie tę pozycję. To zaledwie poprawnie zrealizowana, nieco zbyt familijna opowieść o bezwzględnym kosmicie, którego zmienia spotkanie z ludźmi. I mimo pierwotnych planów zabicia dzieci, ostatecznie nie okazuje się tak okrutny, jak sam początkowo sądził. Oczywiście w serialu nie brak wątków kryminalnych i rządowych. Cały czas trwa śledztwo w sprawie śmierci lokalnego lekarza. Równocześnie też tajna rządowa misja tropi obecność kosmity w małym sennym miasteczku w stanie Kolorado.
Już teraz wiadomo, że powstanie kolejny sezon, zatem spotkanie z Harrym Vanderspeigle nie będzie jednorazowe. Pierwszy sezon składa się z dziesięciu odcinków, na kolejne przyjdzie nam trochę poczekać. Z uwagi na fakt, że seria komiksowa wciąż powstaje — materiału prędko nie zabraknie. Oglądajcie bez wygórowanych oczekiwań, jest szansa, że coś was rozbawi, niewykluczone, że coś też wzruszy. Fajerwerków brak. Brawa za świetną czołówkę!