10 najlepszych odcinków na 10-lecie "Gry o tron". Bitwa bękartów, Krwawe Gody i inne świetne momenty
Redakcja
17 kwietnia 2021, 17:03
"Gra o tron" (Fot. HBO)
Dziś mija 10 lat od dnia debiutu "Gry o tron" na HBO. Z tej okazji przypominamy wam 10 odcinków, które pokazują, jak wielki i przełomowy dla telewizji to był serial.
Dziś mija 10 lat od dnia debiutu "Gry o tron" na HBO. Z tej okazji przypominamy wam 10 odcinków, które pokazują, jak wielki i przełomowy dla telewizji to był serial.
17 kwietnia 2011 roku na HBO wystartowała "Gra o tron", serial, który odmienił oblicze telewizji, pokazując, że kinowy rozmach na małym ekranie jest jak najbardziej możliwy, a dobra historia zawsze się obroni, niezależnie od gatunku, jaki reprezentuje. I choć widzowie przy okazji rocznicy przypominają, jak bardzo nie wyszedł finałowy sezon, my dziś złośliwi nie będziemy. To był wielki serial i kropka.
Jeśli chcecie spędzić weekend z "Grą o tron", wybraliśmy dla was dziesiątkę odcinków, które warto sobie przypomnieć — od tego, który zaszokował fanów w 1. sezonie, po fenomenalny finał 6. sezonu, tuż przed tym, jak wszystko zaczęło się sypać. Uwaga, tekst zawiera spoilery — czytajcie tylko, jeśli już znacie "Grę o tron".
Baelor (sezon 1, odcinek 9)
Pamiętacie te czasy, gdy jeszcze nie do końca zdawaliśmy sobie sprawę, czego można się po "Grze o tron" spodziewać? "Baelor" był pierwszym z odcinków, po których chciało się krzyknąć: "Nie wierzę, że mogli to zrobić!", a zarazem najmocniejszym dowodem na to, że serial HBO nie będzie grał według tych samych zasad, co pozostali. W końcu która inna superprodukcja mogłaby sobie pozwolić na zabicie głównego bohatera, zanim historia się na dobre zaczęła?
"Gra o tron" mogła, zostawiając w niemym szoku nie tylko tych widzów, którzy nie znali książek. W końcu tam Ned Stark był jednym z kilku głównych bohaterów, podczas gdy w serialu zrobiono z niego bezwzględnie najważniejszą postać, jednocześnie czyniąc Seana Beana twarzą całej produkcji. Zabicie go było ze wszech miar nieprawdopodobne, co jeszcze spotęgowało i tak piekielnie mocną (i świetnie zrealizowaną!) scenę, w której Joffrey złamał dane słowo, każąc publicznie ściąć swego przeciwnika. Cisza, jaka zapadła po ciosie katowskiego miecza, wciąż dzwoni nam w uszach. [MP]
Blackwater (sezon 2, odcinek 9)
Tradycja przedostatnich odcinków sezonu jako szczególnie zapadających w pamięć zaczęła się już w pierwszej odsłonie serialu, a potem była, zazwyczaj bardzo skutecznie, kontynuowana. W przeciwieństwie do swojego poprzednika, "Blackwater" wyróżniło się jednak nie za sprawą szokujących zwrotów akcji, lecz widowiskowości na filmową skalę, jakiej dotąd nawet "Gra o tron" jeszcze nie prezentowała.
Zajmująca cały odcinek bitwa nad Czarnym Nurtem była pierwszym tak dużym starciem w serialu i co tu dużo mówić – robiła i wciąż robi wielkie wrażenie. Od wywołanej dzikim ogniem zielonej pożogi dziesiątkującej flotę Stannisa, przez atak jego wojsk na Królewską Przystań, po waleczną postawę Tyriona, który nawet w takich okolicznościach pozostawał sobą. Wszystko tu działało znakomicie, łącząc spektakularną realizację z równie świetnie napisanym scenariuszem. Swoją drogą, autorem tegoż był George R.R. Martin we własnej osobie i trzeba przyznać, że wyszedł mu on tak samo znakomicie, jak opis bitwy w książce. [MP]
The Rains of Castamere (sezon 3, odcinek 9)
Szokowanie widzów to bez wątpienia znak firmowy "Gry o tron", ale nawet już to wiedząc, trudno było przejść obok wydarzeń "The Rains of Castamere" obojętnie. Ba, filmiki z reakcjami oglądających na ten odcinek podbijały sieć w nie mniejszym stopniu niż on sam, ale czy to mogło dziwić? Absolutnie nie, bo zaprezentowane w nim Krwawe Gody to nie tyle zwrotny moment i kwintesencja całego serialu, co po prostu sekwencja, która od razu przeszła do historii telewizji.
Zresztą w pełni zasłużenie, ponieważ koszmarna zdradza i rzeź na Starkach w Bliźniakach wstrząsnęły zarówno widzami, jak i fabularną osią serialu, kierując go w kilka chwil na nowe tory. Gdy tylko podczas weselnego przyjęcia zabrzmiały pierwsze nuty "Deszczy Castamere", a przerażone i pełne zrozumienia spojrzenie Catelyn powiedziało nam, co się zaraz stanie, z hukiem runął przecież cały wielki plan. Wojna Wilka z Lwem? Niby jak, skoro jednej ze stron konfliktu już praktycznie nie ma? Wówczas mogło to wręcz wyglądać, jakby "Gra o tron" dobrnęła do ściany – do tej było oczywiście daleko, ale uczucia kompletnego osłupienia i absolutnej niepewności po tym odcinku nie da się zapomnieć. [MP]
The Lion and the Rose (sezon 4, odcinek 2)
"Gra o tron" zdecydowanie lubiła wesela, które nie wszyscy uczestnicy opuszczali żywi. Tym razem padło na postać, którą po trzech sezonach widzowie zdążyli znienawidzić do reszty. Oglądanie, jak król Joffrey, po serii kolejnych paskudnych, bezlitosnych i głupich zachowań, umiera w męczarniach na własnym weselu, to zdecydowanie jeden z najbardziej satysfakcjonujących momentów w serialu. I zarazem moment przełomowy dla Królewskiej Przystani, gdzie akcja przyspieszyła.
To też odcinek, który potrafi zachwycić skalą widowiska — ślub Joffreya i Margaery to istne "The Crown" w wersji fantasy, a późniejsze przyjęcie jest iście bizantyjskie. Oczywiście w bardzo złym guście, bo Joffrey nawet z własnego wesela musiał uczynić festiwal horroru, okrucieństwa i złego smaku. A tym, który za to wszystko zapłacił, okazał się Tyrion — bohater kolejnego odcinka na naszej liście. [MW]
The Laws of Gods and Men (sezon 4, odcinek 6)
"The Laws of Gods and Men" to odcinek mocno poszatkowany, jak wiele odcinków "Gry o tron": trochę Braavos, trochę Ramsaya Boltona, trochę Daenerys i Meereen. Mało kto to wszystko pewnie pamięta po latach, bo zapamiętaliśmy końcówkę: fenomenalny Peter Dinklage Show, czyli proces Tyriona Lannistera, oskarżonego o morderstwo Joffreya. "Gra o tron" zafundowała nam dramat sądowy z prawdziwego zdarzenia, z kilkoma mocnymi zwrotami akcji, na czele z oskarżeniem ze strony Shae, którą Tyrion odprawił kilka odcinków wcześniej dla jej własnego dobra.
Stojący w obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa Tyrion patrzy, jak wszyscy, włącznie z kobietą, którą kochał, odwracają się od niego, i z minuty na minutę coraz bardziej upewnia się, że to się może skończyć tylko w jeden sposób, bo ojciec już wydał na niego wyrok. Jego przemowa, w której pada słynne "Jestem winny — bycia karłem", sprawia, że ciarki po plecach przechodzą. Po tym odcinku nie da się nie kochać Tyriona — za siłę, za inteligencję i za to, że w przeciwieństwie do przyzwoitego, ale naiwnego Jaimego widzi całą gorzką prawdę i na końcu dokonuje jedynego możliwego wyboru, czyli oddaje się w ręce bogów. A emocje rosną. [MW]
The Mountain and the Viper (sezon 4, odcinek 8)
Konsekwencją procesu Tyriona jest najbardziej emocjonujący pojedynek w "Grze o tron". Walkę Oberyna z Górą, która miała rozstrzygnąć o losie najlepszego z Lannisterów, HBO zapowiadało jak mecze bokserskie i trudno się dziwić. To były ogromne emocje, a bohater grany przed Pedra Pascala, w którym zakochaliśmy się bez reszty w trakcie 4. sezonu, wydawał się nie być całkiem bez szans. Nawet kiedy oglądam ten odcinek po latach, część mnie wciąż ma nadzieję, że może tym razem skończy się inaczej. Niestety — "Gra o tron" wciąż jest tak samo bezlitosna.
"The Mountain and the Viper" to jednak nie tylko walka. Równie mocno zapada w pamięć to, co się dzieje przed nią, czyli rozmowa Tyriona z Jaimem o kuzynie, który miażdżył kamieniem żuki. To alegoria nawet nie tego, co się działo w Westeros, a ludzkiego świata ogólnie — ludzie robią rzeczy okrutne, głupie i bezsensowne, bo tak. Nie ma w tym planu, motywu, powodów. Tak po prostu jest. [MW]
Hardhome (sezon 5, odcinek 8)
Hardhome to nie jest największa ani najbardziej spektakularna bitwa w "Grze o tron", ale wielu widzów wskazuje ją jako swoją ulubioną. To zasługa świetnej realizacji (Miguel Sapochnik to prawdziwy mistrz w ekipie GoT), paru mocnych momentów fabularnych (Nocny Król i Jon Snow spotykają się po raz pierwszy!), ale też umiejętności sprowadzenia całego widowiska do bardzo ludzkiego wymiaru.
Oczywiście, mamy tutaj Jona i Tormunda, których los bardzo nam leży na sercu, zwłaszcza że obaj działają w dobrej wierze, starając się chronić ludzki świat przed czymś, co może przynieść zagładę. Ale pojawia się też bardzo charyzmatyczna bohaterka jednego odcinka, matka grana przez duńską aktorkę Birgitte Hjort Sørensen ("Borgen"), której waleczna postawa imponuje. W przeciwieństwie do późniejszych bitew, "Hardhome" to totalny chaos — nie ma tu prawdziwej armii, jest garstka ludzi, którzy muszą uciekać przed śmiertelnym zagrożeniem. I dramat tych, którym się nie udało, oraz to, co robi z nimi Nocny Król, zapada w pamięć.
The Door (sezon 6, odcinek 5)
Opisywaliśmy już odcinki, które absolutnie szokowały – "The Door" to przypadek nieco inny, bo dostaliśmy tu "Grę o tron" w wydaniu przede wszystkim poruszającym. Choć oczywiście nadal w stylu tego serialu, więc ekranowe emocje nie mogły towarzyszyć niczemu dobremu. W tym przypadku chodziło o Hodora, a więc jednego z tych drugoplanowych bohaterów, którego sympatią darzyli praktycznie wszyscy widzowie i potem długo nie mogli się otrząsnąć z tragicznego, choć również bohaterskiego losu, jaki zafundowali mu twórcy.
Pożegnanie dobrodusznego olbrzyma, które zostało tu połączone ze wstrząsającym wyjaśnieniem zagadki jego ułomności, to jeden z tych momentów całego serialu, których nie da się w żaden sposób zapomnieć. A warto go wspomnieć tym bardziej, że "Gra o tron" przyzwyczaiła do zapadania w pamięć raczej w inny sposób. Tym razem twórcy udowodnili, że oprócz brutalnego szoku mają też w zanadrzu inne sposoby na mocne uderzenie w widzów. I tylko Hodora w tym wszystkim okropnie szkoda. [MP]
Battle of the Bastards (sezon 6, odcinek 9)
Znowu bitwa? Owszem, znowu, ale rany, co to była za bitwa! "Battle of the Bastards" z tytułowym starciem armii dowodzonych przez Jona Snowa i Ramsaya Boltona przebiło pod względem rozmachu absolutnie wszystko, co twórcy pokazali wcześniej (później zresztą też), doskonale sprawdzając się zarówno, jeśli chodzi o inscenizację ogółu bitewnego szału, jak i jego pomniejszych fragmentów.
Można przytoczyć liczby (m.in. 500 statystów i 600-osobową ekipę pracującą nad odcinkiem) lub wspominać niezapomniane momenty w rodzaju Jona szarżującego samotnie na wrogą armię czy formowanie się muru z martwych ciał, ale nic tak naprawdę nie odda ogromu widowiska, z jakim mieliśmy do czynienia. Co więcej, twórcy na czele ze świetnie odnajdującym się w takich klimatach reżyserem Miguelem Sapochnikiem wykonali kawał dobrej roboty również pod względem kontroli nad chaosem, nie pozwalając, by widzowie stracili w nim orientację i znajdując idealną równowagę między dynamiką zdarzeń, a ich mocno klaustrofobicznym wymiarem, gdy znajdywaliśmy się w samymm środku zamieszania. Krótko mówiąc – jeśli chcecie komuś pokazać, co znaczy rozmach w stylu "Gry o tron", puśćcie mu "Bitwę bękartów". [MP]
The Winds of Winter (sezon 6, odcinek 10)
Najbardziej spektakularny finał sezonu w historii "Gry o tron" — odcinek, w którym zagrało i mocno wybrzmiało absolutnie wszystko. Każdy wątek, każda minuta, każda linijka dialogu. W zasadzie wystarczyłby pierwszy kwadrans, żeby ten odcinek zaliczyć do najlepszych z najlepszych: Cersei, która ma stanąć przed trybunałem zgromadzonym w Sepcie Baelora, wyprowadza w pole swoich przeciwników i jednym ruchem pozbywa się wszystkich naraz. A chwilę potem otrzymuje cios prosto w serce i w gorzkich okolicznościach zostaje koronowana na królową.
Daenerys ze swoją świtą, w której znajdują się już i Tyrion, i Varys, płynie na czele imponującej flotylli do Westeros. Jon Snow zostaje ogłoszony Królem Północy, a jednocześnie Bran poznaje prawdę o jego pochodzeniu (i przy tym potwierdza się fanowska teoria, krążąca od lat po internetach). Arya dokonuje krwawej zemsty na Walderze Freyu. Sam dociera do Cytadeli aka imponującej biblioteki Westeros. W powietrzu wiszą same wielkie rzeczy i ostateczne rozstrzygnięcia. I na tym się zatrzymajmy — w oczekiwaniu, aż ciąg dalszy dopisze George R.R. Martin. [MW]