"Oni" to przerażający horror w pięknych dekoracjach — recenzja nowego serialu Amazon Prime Video
Małgorzata Major
13 kwietnia 2021, 14:03
"Oni" (Fot. Amazon Prime Video)
Podobno "Oni" wyolbrzymiają problem rasizmu w Ameryce lat 50. Trudno w to uwierzyć, słuchając o zamieszkach, gdzie policjantka pomyliła paralizator z bronią. Niewielkie spoilery w recenzji.
Podobno "Oni" wyolbrzymiają problem rasizmu w Ameryce lat 50. Trudno w to uwierzyć, słuchając o zamieszkach, gdzie policjantka pomyliła paralizator z bronią. Niewielkie spoilery w recenzji.
Czy rasizm to pieśń przeszłości? Na pewno nie w Stanach Zjednoczonych, gdzie epilog do serialu "Oni" napisał się zaledwie dwa dni po premierze. W Minneapolis policjantka pomyliła paralizator z pistoletem. Śmiertelną ofiarą tej pomyłki okazał się 20-letni Daune Wright. Ciemnoskóry Daune Wright. A przecież nie minął nawet rok od śmierci George'a Floyda, innego czarnoskórego mężczyzny zabitego przez policję w tym samym mieście. W kontekście tych wydarzeń oglądanie serialu "Oni" nie jawi się jako historyczny przypis. Wstrząsający, ale dawno zakończony i rozliczony, wstydliwy epizod w historii dziejów. Dawno naprawiona pomyłka.
"Oni" to serialowa antologia, stworzona przez Little Marvina ("The Time Is Now") i produkowana przez Lenę Waithe ("Master of None"), której 10-odcinkowy 1. sezon już jest dostępny na Amazon Prime Video. Twórca w materiałach promocyjnych wyjaśnia, że zawsze chciał opowiedzieć o dwóch Amerykach. Jednej, która daje szansę na realizację wielkiego marzenia, "amerykańskiego snu", tej demokratycznej i tolerancyjnej. I drugiej, obnażającej złudzenie istnienia pierwszej.
Zanim wybrał miejsce akcji, zrobił dogłębny research, a ten pozwolił mu usłyszeć gorzki chichot dziejów. Dlaczego? Otóż akcja serialu toczy się w 1953 roku w Compton. Dzisiaj to miasto w hrabstwie Los Angeles kojarzymy z kulturą rapu i najbardziej znanymi twórcami tego kręgu, jak Coolio, Dr. Dre, Tyga. W połowie XX wieku była to ostoja amerykańskiej białej klasy średniej walczącej o to, aby tak pozostało. Umowy sprzedaży i najmu nieruchomości dopuszczały zamieszkanie tam jedynie przedstawicieli "rasy" kaukaskiej.
Serial Oni, czyli ucieczka na białe przedmieścia
I właśnie na jednym z przedmieść Compton planuje zamieszkać rodzina Emorych. Henry (w tej roli Ashley Thomas) wraz z żoną Lucky (świetna Deborah Ayorinde) oraz córkami Ruby i Gracie przeprowadzają się — w okresie tzw. Wielkiej Migracji — z Karoliny Północnej, chcąc zacząć wszystko na nowo w miejscu słynącym z bezpieczeństwa i rodzinnej atmosfery. Ich pojawienie się w Compton od początku wzbudza wielkie emocje. Wszyscy mieszkańcy ulicy wychodzą przed swoje domy, żeby na własne oczy zobaczyć ciemnoskórą rodzinę, która jakby nigdy nic wprowadza się na ich białą ulicę. Agentka nieruchomości przekonuje Henry'ego i Lucky, że paragrafy umów zakazujące ciemnoskórym zamieszkania w tym miejscu są bezprawne i że wszystko się ułoży. Oczywiście jak najgorzej, ale ułoży.
To, co oglądamy dalej, jest wspaniałym — pod względem wizualnym — spektaklem łączącym gatunki filmowe i bawiącym się historią kina. Z jednej strony bowiem obserwujemy dramat rodzinny, w który zaplątały się nitki horroru, z drugiej z kolei pełno tam nawiązań do estetyki kina lat 50. Obserwujemy życie idealnego przedmieścia, a tam idealne panie domu planują pozbycie się niewygodnych sąsiadów, których obecność budzi wielki niesmak. Jedna z prowodyrek zmasowanej akcji protestacyjnej wobec rodziny Emorych pyta, dlaczego ktoś chciałby mieszkać w miejscu, gdzie jest niemile widziany. Tą bohaterką jest Betty Wendell, grana kapitalnie przez Alison Pill.
Oni i kobieta, która się cały czas uśmiecha
Betty Wendell nie jest jakąś tam kolejną frustratką szukającą zaczepki. To kompleksowo zbudowana bohaterka, z każdym odcinkiem dowiadujemy się o niej więcej. Początkowo widzimy tylko znudzoną panią domu broniącą wartości — jak sama mówi – "pokolenia naszych ojców". Z czasem dowiadujemy się coraz więcej o jej przeszłości, a także o jej motywacjach, wyborach i jawi się ona jako skrzywdzony człowiek, który sam także krzywdzi. Ale to nie koniec, w gruncie rzeczy to dopiero początek jednego z ciekawszych wątków serialu. Betty nie jest tylko "białym" kontrapunktem w historii systemowego rasizmu. Jest pełnowymiarową bohaterką zasługującą na naszą uwagę dzięki czemu w serialu dostrzegamy cierpienie i brak korzeni nie tylko jednej konkretnej rodziny, ale różnych osób uwikłanych w sąsiedzki "konflikt".
Lucky i Henry od pierwszego dnia pobytu nie są mile widziani. Niechęć wobec nich rośnie. To wykształceni ludzi, dobrze znający mechanizmy rasistowskich zachowań, robią więc wszystko, żeby nie "prowokować" do wrogości wobec nich. Oczywiście nic to nie daje. Śledzimy więc, jak każdy na swój sposób walczy z wiatrakami, bo nie ma realnych szans na zjednanie sobie otoczenia ani Henry w pracy, ani Ruby i Gracie w szkole, ani też Lucky w sąsiedztwie. Na poziomie fabularnym, obserwujemy dramat obyczajowy, w którym rodzina po traumatycznych doświadczeniach szuka oddechu, a ten oddech okazuje się jeszcze większą traumą. A to zaledwie pierwsza warstwa serialu.
Serial Oni to także ucieczka przed demonami
W kolejnej skupiamy się na demonach prześladujących rodzinę Emorych. Każdy ma własną egzemplifikację strachów. Dla Henry'ego jest to postać stepującego mężczyzny z dużymi białymi zębami i szerokim uśmiechem. Henry na każdym kroku walczy z tym jak wyobraża sobie że widzą go inni (jako stereotypowego ciemnoskórego mężczyznę cechującego się tylko siłą fizyczną i niewielkim intelektem). Nieustannie racjonalizuje obawy, ale otwarta wrogość sąsiadów, niepokój o bezpieczeństwo rodziny sprawiają, że on, ostoja opanowania i spokoju, w końcu wybucha. Znosi upokorzenia w pracy, w sklepie z telewizorami, a nawet początkowe zaczepki sąsiadów. W pewnym momencie, dużo bardziej interesujące od głównej linii fabularnej stają się konfrontacje rodziny ze swoimi "strachami". Postać stepującego mężczyzny to jeden z najmocniejszych akcentów całego serialu. Jest przerażająca, ale nie w rodzaju jump scare, tylko przerażająco prawdziwa i nieubłagana w swojej konsekwencji.
Nastoletnia córka Ruby (w tej roli Shahadi Wright Joseph) nieakceptowana w szkole, ignorowana albo wyśmiewana, karana za "rozpraszanie klasy" poszukuje bratniej duszy. Okazuje się nią piękna cheerleaderka. Gdy się jej przyjrzeć, trochę nie pasuje do reszty uczniów w szkole. Ale przyciąga do siebie Ruby. Dziewczyna w końcu nie czuje się odrzucona i samotna, czuję się dostrzeżona. Także Lucky i Gracie mają swoje "towarzystwo", podbijające ich nieustanny lęk. Każdy demon uosabia jakiś konkretny deficyt, niepokój, strach i jest to wspaniale zilustrowane na każdym z czterech przykładów.
Oni — serial Little Marvina jako historia terroru
Wspaniałe są także kontrapunkty muzyczne. To, jak kontrastowo do serialu wprowadzone zostały największe hity amerykańskiej estrady, jak ironicznie komentują konkretne wydarzenia, zasługuje na szczególne brawa dla twórców. Nie pozwalają oni widzom zbyt długo pozostawać w jednej emocji. Od przerażenia do wstrętu, od uczucia ulgi do paraliżującego strachu i z powrotem. Przez cały czas jesteśmy na rollercoasterze skrajnych stanów psychicznych.
Nie ułatwia tego odcinek piąty, pokazujący przyczynę przeprowadzki rodziny do Compton. Historia przemocy, którą przedstawiono w odcinku, jest zwróceniem widzialności wszystkich ofiarom systemowego rasizmu. Niewątpliwie jest to jeden z trudniejszych odcinków serialu, jaki przyjdzie nam w tym roku obejrzeć. I z pewnością ten odcinek zapisze się w historii małego ekranu. Jest wstrząsający, dotkliwie bolesny, w swojej prostocie oddaje przemoc, jakiej doświadczały ciemnoskóre kobiety jeszcze w połowie XX wieku. Na wyrazy uznania zasługuje występ Deborah Ayorinde.
"Oni" to serial pięknie nakręcony. To kolejny poziom kontrastu. Obrzydliwa historia rasizmu opowiedziana jest pięknymi zdjęciami, przeestetyzowanymi scenami przemocy i terroru. Być może dzięki przyciągającej wzrok estetyce, możliwe jest obejrzenie tych najtrudniejszych scen. Świetne aktorstwo, wielowarstwowość opowiadanej historii i zabawa gatunkami pozwala docenić serial mimo że pojawia się w nim trochę dłużyzn, a niektóre retrospekcje — podobnie jak w "Wężu" BBC — mnożą się bez potrzeby.
Podsumowując — to bardzo ważny serial, nie tylko dla amerykańskich widzów. Trafnie diagnozuje problem toczący amerykańskie społeczeństwo, wciąż niewyzwolone od systemowego rasizmu. Dla fanów "Krainy Lovecrafta" pozycja obowiązkowa. Dla wielbicieli hybryd gatunkowych i nawiązań do przeszłości kina, także. Dużo dobrej muzyki, pięknych i stylowych kadrów oraz historii wstrząsającej i budzącej trwogę na długo po zakończonym seansie. Warto.