"Nierealne" to "Buffy: Postrach wampirów" w nowym opakowaniu — recenzja serialu HBO od Jossa Whedona
Marta Wawrzyn
11 kwietnia 2021, 17:03
"Nierealne" (Fot. HBO)
"Nierealne" teoretycznie mają wszystko, by stać się nowoczesnym, skierowanym do dorosłego widza odpowiednikiem "Buffy". Ale wiele wskazuje, że ogromny potencjał zostanie zaprzepaszczony.
"Nierealne" teoretycznie mają wszystko, by stać się nowoczesnym, skierowanym do dorosłego widza odpowiednikiem "Buffy". Ale wiele wskazuje, że ogromny potencjał zostanie zaprzepaszczony.
Londyn, rok 1899. Trzy lata po tajemniczym wyładowaniu atmosferycznym w mieście żyją setki osób, głównie kobiet, mających moce nadprzyrodzone — czasem bardzo przydatne, czasem kompletnie bezsensowne, prawie zawsze utrudniające życie. W wiktoriańskim społeczeństwie już samo bycie kobietą to wyzwanie, więc łatwo się domyślić, co oznacza bycie kobietą, która ma moc i chce mieć też głos oraz domaga się równego traktowania. Potencjalne superbohaterki spychane są na margines i traktowane jak przestępczynie, a to zaledwie początek ich kłopotów.
Taki jest punkt wyjścia w serialu "Nierealne" (w oryginale "The Nevers"), nowej produkcji HBO od Jossa Whedona, twórcy "Buffy: Postrachu wampirów", "Firefly", "Dollhouse" i licznych kinowych blockbusterów. Nic nowego pod słońcem? Niestety, to prawda. Ale największym problemem "Nierealnych" nie jest fakt, że serial opiera się na odgrzewanym pomyśle. Po obejrzeniu czterech odcinków (z sześciu, które HBO pokaże wiosną) mogę powiedzieć, że najgorzej wypada sama fabuła serialu.
Nierealne oparte na odgrzewanym pomyśle z Buffy
Pomysł wyjściowy bardzo mocno kojarzy się z 7. sezonem "Buffy", w którym w domu tytułowej pogromczyni wampirów zamieszkują jej potencjalne następczynie. Tutaj jest podobnie — wszystko kręci się wokół schroniska dla osób "dotkniętych", czyli mających różnego rodzaju moce i z tego powodu uchodzących za pariasów społecznych. Prowadzą je dwie odważne panie: energiczna wdowa Amalia True (Laura Donnelly, czyli Jenny z "Outlander") i pomysłowa wynalazczyni Penance Adair (Ann Skelly, "Śmierć i słowiki"). Panie są jak Bond i Q, a pieniądze na ich działalność wykłada bogata stara panna Lavinia Bidlow (Olivia Williams, "Dollhouse").
Działalność tego przybytku obejmuje wszystko, od zapewnienia osobom z mocami utrzymania i dachu nad głową, po walkę o lepszą, bezpieczną przyszłość, w której społeczeństwo nie będzie wykluczać osób odróżniających się od tego, co uznano za normę, zaś kobieta będzie nie przedmiotem, a podmiotem. W serialu powracają motywy znane z "Buffy", na czele z tym, co nazywam feminizmem kopanym. Facet cię skrzywdził? Skop mu tyłek i z wysoko podniesioną głową idź dalej przed siebie, przesadnie nie analizując całego zdarzenia. Tego nas uczył Joss Whedon 20 lat temu i "Nierealne" udowadniają, że nie zmienił się pod tym względem ani trochę.
Zapewne znajdą się tacy, którzy będą krytykować serial przede wszystkim właśnie za to, że stworzył go Joss Whedon, rozumiejący z walki o prawa kobiet dużo, dużo mniej, niż wydawało się przez lata fankom "Buffy". "Nierealne" to cały on, zwłaszcza w dwóch pierwszych odcinkach. Dawni fani rozpoznają tę energię, te dialogi, a nawet konkretne wątki, zwyczajnie przepisane i opakowane w nowe piórka.
Po fali oskarżeń aktorów z "Buffy" wielu powie, że nie chce mieć z tym gościem nic wspólnego, a fakt, że został odsunięty od prowadzenia produkcji własnego serialu (zastąpiła go brytyjska reżyserka Philippa Goslett, przy czym pierwsze odcinki to jeszcze Whedon), może ani nie wystarczyć, ani nie pomóc. Toksyczne zachowania Whedona na planach zdjęciowych rzutują na ocenie jego pracy. Ale też nieuczciwie byłoby nie przyznać, że w przypadku nowego serialu HBO najlepiej wypada pilot, który jako jedyny jest i napisany, i wyreżyserowany przez Whedona. Im mniej jest w "Nierealnych" Whedona, tym większy panuje bałagan. Co źle wróży na przyszłość.
Nierealne, czyli fantastyka od HBO na bogato
Widać, że "Nierealne" miały być kolejnym widowiskowym serialem fantastycznym HBO, skierowanym do dorosłego widza. To wysokobudżetowa produkcja kostiumowa, która wygląda fenomenalnie. Jest klimat, jest rozmach, a przede wszystkim jest coś, czego brakuje i w kinie, i w serialach — elementy steampunka. Jedna z najlepszych sekwencji w czterech odcinkach, które widziałam, to jazda prototypem samochodu, stworzonym przez Penance, przez miasto u schyłku XIX wieku. Wizyty w laboratorium młodej wynalazczyni również robią wrażenie.
Jeśli do wyśmienitej realizacji i cieszących oko błyskotek dodać charakterystyczną dla stylu Whedona zawadiackość, świetnie napisane dialogi oraz mnóstwo energii i chemii pomiędzy głównymi bohaterkami, "Nierealne" powinny być samograjem. I rzeczywiście tak jest w pilotowym odcinku, kiedy oglądamy, jak dwie wiktoriańskie damy z charakterem walczą z patriarchatem i zabobonem, wymieniając się w trakcie błyskotliwymi one-linerami. A potem coś się zaczyna sypać. Serial staje się gigantem, którego twórcy najzwyczajniej w świecie zdają się nie ogarniać.
Nierealne — serial HBO to wielki bałagan fabularny
Wątków w "Nierealnych" jest zatrzęsienie: podczas gdy Amalia i Penance walczą każdego dnia o przetrwanie, z różnych stron nadchodzą niebezpieczeństwa. O "dotkniętych" rozmawia się w kręgach wielkiej polityki, pojawia się wątek śledztwa kryminalnego i detektywa związanego z jedną z takich kobiet, są grupki osób z londyńskiego półświatka, jest klub erotyczny wykorzystujący osoby z mocami, a także amerykański chirurg, który przeprowadza na nich eksperymenty.
Przez ekran przewija się wiele znanych twarzy, w tym James Norton jako barwny arystokrata z obsesją na punkcie seksu, Tom Riley jako geekowaty młodszy brat postaci Olivii Williams, Pip Torrens jako konserwatywny lord, Nick Frost jako król żebraków, Eleanor Tomlinson w roli "piosenkarki z niespodzianką" czy Denis O'Hare jako wspomniany chirurg z piekła rodem. Większość z nich dostaje bardzo mało czasu, żeby zbudować postać i wnieść cokolwiek wyjątkowego do serialu.
W gąszczu zdarzeń wydają się gubić sami bohaterowie i widza też prędzej czy później to czeka. Im dalej w las, tym trudniej wyodrębnić główny wątek i zidentyfikować rzeczy, które są ważne, w przeciwieństwie do wątków-zapychaczy. Choć całość spajają motywy praw kobiet, siostrzeństwa, wspólnego przeżywania lęków i traum, to zwyczajnie nie wystarcza. Najlepiej wypadają sceny dwójkowe Amalii i Penance, bo niezależnie od tego, czy są w środku akcji, czy zwyczajnie rozmawiają, te kobiety przykuwają wzrok. Reszta wydaje się często niepotrzebna.
Jedno Whedonowi trzeba przyznać: tak jak w czasach "Buffy", lubi sobie zakpić z oczekiwań odbiorców, przyzwyczajonych do pewnych rozwiązań i schematów. Choć same heroiny nie wydają się już tak nieoczywiste, jak panna Summers na przełomie wieków, "Nierealne" potrafią zaskoczyć, przywiązać widza emocjonalnie do swoich bohaterek i zadać cios prosto w serce, kiedy się tego nie spodziewamy.
Na tym etapie całość jednak wygląda jak bałagan nie do poukładania. Pierwsze sześć odcinków z pewnością nie spełni wysokich oczekiwań widzów. Ale to tylko połowa sezonu. W drugiej do akcji ma już wkroczyć Philippa Goslett, która może zrobić wszystko z serialem Whedona, w tym momencie całkiem odsuniętego od produkcji. Może go uratować, poprowadzić w strawniejszym kierunku, może też pogrążyć go do reszty. Trzymam kciuki, żeby jej się udało, bo "Nierealne" mają swoje plusy i chciałabym, żeby zostały z nami na dłużej. Ale niezbyt wierzę w sukces.