"Brooklyn Nine-Nine" (1×01): Parki na komisariacie
Marta Wawrzyn
20 września 2013, 19:23
Agent Burt Macklin teraz nazywa się Jake Peralta i pracuje w policji, w komisariacie na Brooklynie. Spoiler: idzie mu całkiem nieźle.
Agent Burt Macklin teraz nazywa się Jake Peralta i pracuje w policji, w komisariacie na Brooklynie. Spoiler: idzie mu całkiem nieźle.
Pamiętacie pierwsze odcinki "Parks and Recreation"? Nie były idealne, nie były superśmieszne, ale miały coś w sobie. Teraz to samo "coś" widać w "Brooklyn Nine-Nine", nowym serialu komediowym Dana Goora i Mike'a Schura (twórcy "Parks and Rec"), który zadebiutował w telewizji FOX. Zadebiutował i już mi go szkoda.
Czemu szkoda? Bo to fajny, inteligentny serial, który ma swój charakterystyczny styl i ton, ma dużo wdzięku, ma dobrych aktorów i nie gorszych scenarzystów, ma wszystko, czego trzeba, żebym chciała go dalej oglądać. I nie ma dobrego miejsca w ramówce. Co ja mówię, ma najgorsze miejsce w ramówce, jakie tylko mieć może! We wtorek, obok fatalnego "Dads". Już podczas premiery oglądalność była taka sobie, a co stanie się w przyszłym tygodniu, kiedy wróci walec w postaci "NCIS" i pojawi się nowy hicior ABC, "Marvel's Agents of S.H.I.E.L.D."? Pewnie spadnie do zera. Nawet gdyby "Brooklyn Nine-Nine" był komedią wybitną, poległby. A jest tylko sympatyczną komedią z potencjałem.
Przystępuję więc z ciężkim sercem do pisania o powodach, dla którego warto na ten serial zerknąć. Już widzę tę kasację, już mi szkoda Mike'a Schura i jego ekipy. "Brooklyn Nine-Nine" jest super. Jest wdzięczny, sympatyczny i nienachalny. Zawiera niezłe żarty słowne, szczyptę absurdu i sporo porządnego humoru sytuacyjnego.
Ma doskonale napisanych bohaterów. Wszyscy co do jednego są charakterystyczni i wszystkich co do jednego da się polubić od pierwszej chwili – jak w "Parkach". Na początku wyróżnia się Andy Samberg jako dziecinny, ale cholernie inteligentny det. Jake Peralta, potem jednak pojawia się Andre Braugher w roli sztywnego kpt. Raya Holta, który, co ciekawe, jest gejem – i to na nim się skupiamy. A w tle mamy jeszcze śliczną det. Amy Santiago (Melissa Fumero), która przegrywa zakład o swoją duszę i ciało z Jake'iem, niezręcznego w kontaktach z kobietami i własnym jedzeniem det. Charlesa Boyle'a (Joe Lo Truglio), twardą i na pozór niedostępną det. Rosę Diaz (Stephanie Beatriz), gadatliwą sekretarkę Ginę Linetti (Chelsea Peretti)… Gościnnie pojawia się Fred Armisen i choć prawie nic nie mówi, zalicza bardzo, bardzo udany występ.
Wszystkie postacie można nazwać przemyślanymi i nieszablonowymi, choć w pewien sposób są też one stereotypowe (nie mogłam na przykład oprzeć się wrażeniu, że Peralta jest jak Cezary Pazura w "13. posterunku", a Amy Santiago to policjantka Kasia). Aktorzy wykonali kawał dobrej roboty, tchnęli w nich życie w zasadzie od pierwszej minuty. Taka chemia w obsadzie rzadko się zdarza, oni od pierwszej chwili porozumiewają się nie tylko słowami, ale też gestami, spojrzeniami, mruknięciami. Patrzy się na to świetnie, choć jest oczywiste, że to patent znany z "Parków". Styl pracy kamery zresztą też jakby skądś znamy…
Już widać potencjalne romanse i przyjaźnie. Wiadomo, że Peralta i Holt nauczą się ze sobą żyć i choć będą mieli do siebie dużo szacunku, wciąż będziemy oglądać problemy wynikające z tego, że jeden zapomniał dorosnąć, a drugi traktuje wszystko zdecydowanie zbyt serio. Wiadomo, że prędzej czy później Amy da się uwieść Jake'owi – on jej się podoba, i nic dziwnego, każdej by się podobał! – i pewnie na początku nie skończy się to dobrze. Wiadomo, że Rosa i Charles też będą ze sobą ostrożnie próbować kręcić i to akurat może być dla obojga strzał w dziesiątkę. Pojawiają się pierwsze iskry, na razie malutkie, niepozorne, bo wiadomo, obsada zawsze potrzebuje trochę czasu, żeby się dograć.
Pilot co prawda nie wywołał u mnie salw śmiechu (i to jest jedyna rzecz, której mogę się przyczepić), raczej lekki uśmiech, ale to nie jest ważne. Pamiętam, jak zaczynało "Parks and Recreation", pamiętam też początki "The Office". Takie seriale potrzebują trochę czasu, żeby rozwinąć skrzydła i pokazać, co potrafią. Boję się, że "Brooklyn Nine-Nine" go nie dostanie, i to nie z własnej winy, a z winy FOX-a, który sparował go z z największym komediowym gniotem sezonu, a następnie kazał walczyć z "NCIS" i "S.H.I.E.L.D.".
Gdyby była taka wola ze strony stacji, to mogłaby być komediowa premiera roku. A tak… no cóż. Cieszmy się "Brooklyn Nine-Nine", póki możemy.