"Klangor" to bardziej dramat rodzinny niż klasyczny kryminał — mówią nam twórcy polskiego serialu Canal+
Małgorzata Major
3 kwietnia 2021, 14:26
"Klangor" (Fot. Jarosław Sosiński/CANAL+)
"Choć głównym bohaterem jest Rafał Wejman, czyli ojciec zaginionej dziewczyny, nie jest to opowieść tylko o nim. To historia o rodzinie, szeroko opowiadana" — mówi nam reżyser "Klangoru".
"Choć głównym bohaterem jest Rafał Wejman, czyli ojciec zaginionej dziewczyny, nie jest to opowieść tylko o nim. To historia o rodzinie, szeroko opowiadana" — mówi nam reżyser "Klangoru".
Na Canal+ można oglądać już serial "Klangor" (za nami dwa odcinki, z których pierwszy został udostępniony bezpłatnie, przed nami kolejne sześć). Scenariusz powstał w ramach projektu Series Lab, który Canal+ stworzył, aby móc poznawać młodych scenarzystów i producentów kreatywnych chcących realizować quality TV. Jeszcze przed premierą serialu rozmawialiśmy ze scenarzystą Kacprem Wysockim i reżyserem Łukaszem Kośmickim, o tym czego możemy spodziewać się po nowej produkcji Canal+, opowiadającej historię psychologa więziennego (Arkadiusz Jakubik) z Pomorza, który desperacko szuka zaginionej córki.
Klangor — dramat rodzinny z wątkiem kryminalnym
Łukasz Kośmicki nigdy nie ukrywał swojej słabości do filmów i seriali kryminalnych, ale w przypadku "Klangoru" podkreśla, że gatunkowość tej produkcji wymyka się prostym definicjom.
— Od zawsze bardzo lubiłem kryminały. Zwykle jest tak, że kryminały mają swoją sinusoidę, pojawiają się i potem nagle znikają. Przykładem takiej sinusoidy w kinematografii światowej są lata 90., w których powrót kryminału rozpoczął się od filmu "Siedem" Davida Finchera. Był jakimś przełomem w kinie neonoir. Faktycznie można obecnie odnieść wrażenie, że wszędzie w stacjach telewizyjnych są seriale kryminalne. Przesyt nimi jest możliwy, zwłaszcza jeśli są jednowymiarowe.
"Klangor" taki nie jest. To nie jest serial kryminalny, który skupia się tylko na wątku sensacyjnym, gdzie obserwujemy przestępstwo, zbrodnię i zastanawiamy się, czy złapią winowajcę itd. To nie jest taka historia. To przede wszystkim dramat rodziny, która została wrzucona w bardzo nieprzyjemną sytuację, z którą musi się zmierzyć. Serial jest oczywiście sensacyjny i momentami thrillerowy, ale nie jednowymiarowy. Bardzo ważna jest w nim relacja widza z bohaterami – czy ich lubi, jaki ma do nich stosunek i przede wszystkim, czy rozumie sytuację, w jakiej się znaleźli — mówi reżyser.
Jak dodaje, "Klangor" nie był jednorodny już przy czytaniu, jak i przy realizacji.
— Spędzaliśmy świetny czas, eksplorując postaci i sytuacje. Pozostaje mieć nadzieję, że widz będzie przeżywał te same emocje, co my realizując serial. Dodatkowo scenariusz ciekawie portretuje różne pokolenia. Jest pokolenie młodych, nastolatków, ale córki Wejmana są zupełnie różne. Jedna zamknięta w sobie, druga w zasadzie "alternatywka". Do tego ich rodzice z zakrętem w ich relacji. W serialu widzimy Polskę mniejszych miast, a nie tę wielkomiejską, jaką oglądamy często w serialach, tak jakby ten kraj składał się tylko z błękitnych wieżowców. Te wszystkie elementy powinny widza zaintrygować. Lubię w tym scenariuszu to, że każdy odcinek wnosi coś nowego, rozwija historię, a na końcu spełnia obietnicę jaką daje na początku — opowiada Kośmicki.
Pytamy reżysera "Klangoru" o to, czy nasuwające się skojarzenie ze skandynawskimi kryminałami jest przypadkowe.
— Przypadków oczywiście nie ma. O ile się nie mylę, ze Świnoujścia do Kopenhagi jest bliżej w linii prostej niż do Warszawy. Dlatego ta skandynawskość jest w serialu, siłą rzeczy, wyczuwalna. Bardzo często jest tak, że filmowcy, kręcąc plenery, marzą o tym, żeby było słonecznie, żeby światło było kontrastowe, bo wtedy cała przestrzeń wydaje się bardziej plastyczna. W tym wypadku mieliśmy z Witkiem Płóciennikiem, autorem zdjęć, odmienne marzenie, żeby dni były pochmurne. Mieliśmy tym samym nadzieję na rozproszone światło i przygaszone kolory. Tak jak to zwykle bywa głębokim przedwiośniem, kiedy kręciliśmy serial.
Świnoujskie pogranicze to bardzo ciekawa lokalizacja, trochę zapomniana przez filmowców. Z tym większą przyjemnością tam pojechaliśmy. Co ciekawe, w miejscu, w którym jest zlokalizowane mieszkanie jednego z bohaterów — Krzyśka Ryszki, Andrzej Wajda kręcił fragment "Kanału". Jak widać, twórcy filmowi wcześniej zaglądali na Pomorze. Teraz to miejsce jest nieco zapomniane, a bardzo magiczne. Idealne tło do naszej historii — mówi reżyser.
Łukasz Kośmicki wspomina, że praca nad "Klangorem" trafiła mu się nieco przez przypadek. Głównie dzięki fascynacji scenariuszem Kacpra Wysockiego.
— Miałem zupełnie inny pomysł na siebie pod koniec 2019, kiedy nagle wpadł mi w ręce tekst scenariusza "Klangoru". Bardzo chciałem go wyreżyserować, z producentem Łukaszem Dzięciołem ustaliliśmy, że zrobię wszystkie odcinki — często reżyserzy odpowiadają bowiem tylko za część.
Według niego "Klangor" nie jest prostą historią o jednej postaci przechodzącej przemianę.
— Choć głównym bohaterem jest Rafał, czyli ojciec zaginionej dziewczyny, nie jest to opowieść tylko o nim. To historia o rodzinie, szeroko opowiadana. Czasem z perspektywy nastolatek, czyli Hani, Sati, Ariela, ale również z perspektywy ich rodziców, którzy są zagubieni i zrozpaczeni. Główny wątek stanowi to, co robi Rafał, żeby ocalić swoją rodzinę. Wymusi to na nim zaskakującą przemianę.
Myślę, że widzowie, niezależnie od płci czy wieku, łatwo odnajdą postać, do której będzie im najbliżej. Udało się to także dzięki obsadzeniu wielu wyjątkowych aktorów, z którymi później pracowaliśmy nad charakterami ich postaci. Mamy w "Klangorze" znanych i utytułowanych, jak Arek Jakubik, Maja Ostaszewska, Ola Popławska i Wojtek Mecweldowski. Występuje tu też młoda generacja aktorów, m.in. Piotr Witkowski, którego postać warto śledzić. Na ekranie pojawia się też fantastyczna młodzież, jak Maciek Musiał, Kasia Gałązka i Matylda Giegżno, która w trakcie zdjęć dostała się do szkoły teatralnej, a pierwszy raz stanęła przed kamerą właśnie w "Klangorze".
Pytamy o pomysł na wstrząsającą scenę zbrodni, którą oglądaliśmy w pierwszym odcinku.
— Chcieliśmy, żeby emocje, które targają bohaterami, były autentyczne. Obrazem i sposobem narracji chcieliśmy ten autentyzm wspomóc, dlatego m.in. kamera bardzo często podgląda postacie. Jest w zasadzie cały czas z ręki, cały czas obserwuje. Tak samo było ze sceną dotyczącą jatki w celi. Miała być taka, jak wygląda to w rzeczywistości. To rzeczy, które się naprawdę dzieją. Zrobiliśmy research dotyczący dopalaczy i chcieliśmy pokazać to realistycznie. Jeśli krew się pojawia, to ma być prawdziwa. Przemoc ma wyglądać realistycznie — podsumowuje reżyser.
Klangor — serial Canal+ jako dramat jakościowy
Scenarzystę Kacpra Wysockiego pytamy z kolei o opinię na temat polskiej telewizji jakościowej. Czy jest jakiś tytuł, który uznaje za dramat jakościowy z prawdziwego zdarzenia?
— Mam nadzieję, że "Klangor" będzie pierwszym, który wskoczy na tę półkę. Przede wszystkim jestem przekonany, że cały czas idziemy do przodu i ten nasz złoty wiek telewizji jest mocno opóźniony, ale powoli podnosi się poprzeczka. Na pewno dla mnie pierwszy sezon "Kruka" był czymś takim. Fajnie, że możemy zrobić noir bardzo dobrze napisany, szkoda, że taki krótki.
W jakimś stopniu też "Ślepnąc od świateł" HBO, jego elementy na pewno były jakościowym dramatem. Z kolei taki typowy dramat bez łamania praw gatunku, to "Artyści", ale widziałam to dość dawno i nie wiem, na ile to wrażenie by się obecnie utrzymało. Konkurencja jest dobra dla wszystkich stacji. Im bardziej będziemy podnosić tę poprzeczkę, na tym lepsze teksty możemy liczyć, na większą skrupulatność w developmencie, na lepsze budżety, więcej dni zdjęciowych na odcinek, aż będzie to standard że robimy dobre seriale — odpowiada Wysocki.
Pytamy o decyzje obsadowe. Czy Rafał Wejman był pisany z myślą o Arkadiuszu Jakubiku?
— Nie, ale pomysł, żeby Arek zagrał główną rolę, faktycznie pojawił się bardzo szybko. W momencie gdy tekst wszedł na ostatni etap swojej ewolucji, czyli to już było to właściwe opowiadanie, tylko drabinkowane od nowa, zostawiając za sobą poprzednie wersje. W momencie w którym tekst był napisany, Arek był pierwszym aktorem, o którego się staraliśmy.
Które postaci stanowiły największe wyzwanie dla scenarzysty?
— Na początku miałem problemy z postaciami nastoletnimi. Chyba z Hanią. Nie chodziło o to, jak napisać jej sceny, ale jak wejść w opowiadanie, jak sprawić, żeby wszystko było organiczne i wychodziło z postaci, a nie z życzeń scenarzysty czy z plotu. Przy każdej postaci mam ten sam proces. Szukam jej języka, bardzo pomaga pisanie dialogu, nie lubię drabinkować, ani tworzyć treatmentu. Pozwolenie postaci na ekspresję przez dialog, gdy zobaczę, jak się rusza, jak mówi, sprawia, że dalszy proces jest dużo łatwiejszy, tak jest z każdą postacią.
W trakcie prac nad "Klangorem" pojawiła się też kwestia tego, jak pisać realistyczny język nastolatków.
— Trudno próbować odtworzyć język w skali jeden do jeden, chyba że ma się w pobliżu nastolatka. Staram się trzymać uszy otwarte i słuchać, jak mówią młodsi ode mnie. Podsłuchiwanie młodzieży to był początek. Ale chcemy też, żeby to było zrozumiałe dla wszystkich i jednocześnie żeby nie było koszmarem w próbie napisania. Staram się używać elementów z języka młodzieżowego w składni, ale jednocześnie żeby nie było to zbyt daleko od mojej strefy komfortu — mówi scenarzysta.
Pytamy wreszcie o emocje związane z odbiorem serialu, pojawiające się recenzje i opinie widzów.
— Moi producenci ostrzegali mnie, żebym najlepiej w ogóle nie czytał komentarzy w internecie. Wiem, jak działa ten mechanizm: musimy zawsze mieć opinię i się nią dzielić. Postaram się być ostrożny, ale nie wiem, czy uda mi się powstrzymać. Optymistycznie liczę na to, że mam mechanizmy obronne na tyle wykształcone, że nie będę brał za bardzo do siebie tego co przeczytam.
Staram się zawsze stawiać się przede wszystkim w roli widza, a wiedzę branżową zostawiać na boku. Najpierw analizować materiał, a potem odbiór materiału. Rozumiem, że zawsze jest jakaś krytyka. Mało jest produkcji w historii kina i telewizji, które zadowoliłyby wszystkich. Być może tylko "Władca Pierścieni", "Harry Potter" i może jeszcze "Gra o tron". Niemożliwe jest zadowolić wszystkich, ale oczywiście chcemy dotrzeć do jak najszerszego grona widzów.
Jak przyznaje, szeroka widownia w przypadku serialu to podstawa.
— Chciałbym mieć szeroką widownię. Żadna ze skrajności nie jest dobrym wyjściem. Próbujemy zabrać widza w podróż emocjonalną, żeby empatyzował z postaciami, żeby wszedł w ich życie. Podejmował z nimi decyzje i przeżywał błędy. Wydaje mi się, że prawie każdy widz może się w to zaangażować — podsumowuje scenarzysta.
Recenzję dwóch pierwszych odcinków "Klangoru" znajdziecie tutaj.