Finał "Pokolenia", czyli czy warto było szaleć tak? Recenzja 1. części młodzieżowego serialu HBO Max
Małgorzata Major
3 kwietnia 2021, 12:33
"Pokolenie" (Fot. HBO Max)
"Pokolenie" Zeldy Barnz od dnia premiery wzbudzało skrajne emocje. Czy zarzuty dotyczące fabuły oderwanej od rzeczywistości rozwiał odcinek finałowy? W tekście spoilery dotyczące finału.
"Pokolenie" Zeldy Barnz od dnia premiery wzbudzało skrajne emocje. Czy zarzuty dotyczące fabuły oderwanej od rzeczywistości rozwiał odcinek finałowy? W tekście spoilery dotyczące finału.
"Pokolenie" to serial stanowiący esencję popkulturowego spojrzenia na pokolenie Z. Wydaje się, że nie można bardziej plastycznie wyolbrzymić wszystkich cech przypisywanych obecnym nastolatkom, niż jak zrobiła to Zelda Barnz. Twórczyni odhaczyła na swojej liście każdy stereotyp, jaki powiedziano o pokoleniu Z. Przyspawani do smartfonów? Zgadza się. Skupieni na powierzchownej walce o kwestie społeczne? Oczywiście. Przebrani, a nie ubrani? Jak najbardziej. Rzucający hasła, za którymi nie kryją się żadne konkretne opinie? Jasne, że tak.
Pokolenie — Z jak Zelda Barnz
Można by wręcz uznać, że Zelda Barnz nie lubi swoich bohaterów. A gdy dodać do tego fakt, że producentką serialu jest Lena Dunham, to w głowie powinna się nam zapalić czerwona lampka. W końcu nie kto inny, ale właśnie Lena Dunham potrafiła sprawić, że nie znosiliśmy napisanych przez nią postaci w serialu "Dziewczyny". Zdumiewające, że od premiery "Dziewczyn" minęło już blisko dziewięć lat, a to, co wyprawiała Hannah Horvath i jej koleżanki, to niewinne igraszki w porównaniu ze stylem życia Chestera i jego przyjaciół. Ale czy na pewno?
Podstawowy problem "Pokolenia" polega na tym, że bohaterowie dużo gadają, mało robią. Nie chodzi o to, żeby zachęcać ich do jakichś autodestrukcyjnych czynów, o których wspominają, ale o to, żeby pokazali nam, jacy naprawdę są, a nie jacy mówią nam, że są. Chester na papierze na pewno brzmiał jak ciekawy bohater, ale w rzeczywistości jego postać to mieszanka irytującego narcyzmu, emocjonalności rodem z opery mydlanej i historii o samotnym geniuszu, o którym Hallmark na pewno nakręcił co najmniej jeden film z Lori Loughlin.
Pokolenie jako opowieść o Chesterze
Chester (Justice Smith), to przemądrzały, dumny gej, dawno mający za sobą coming out. Ma 17 lat, jest świetnym uczniem, dobrym sportowcem (pływa w szkolnej drużynie), a także silnym wsparciem dla swoich szkolnych koleżanek i kolegów. Łatwo domyślić się, że ma za sobą wiele trudnych doświadczeń, które wymusiły na nim wyhodowanie grubej skóry. Zabrzmi to strasznie banalnie, ale Chester zakochał się w szkolnym pedagogu i gdy usłyszał, że nic z tego nie będzie (a to niespodzianka!), bardzo źle zniósł odrzucenie. Poznajemy to po tym, że zamiast swoich fantazyjnych outfitów, za które dostaje nagany i ostrzeżenia o możliwym zawieszeniu, nosi szary tiszert i szare jeansy.
Ktoś mógłby zapytać — cóż to za zarzut, w końcu niejeden nastolatek podkochiwał się w nauczycielce albo nauczycielu. Oczywiście, że tak, ale "Pokolenie" nie dodaje do tej sytuacji nic nowego, żadnego wartościowego komentarza. Wręcz niepokojąco wygląda moment zawahania Sama (Nathan Stewart-Jarrett), kiedy możemy uznać, że on na serio rozważa argumentację 17-latka o tym, że mogliby być razem. Ta historia pokazuje większy problem "Pokolenia" — opowiadanie o kimś lub o czymś bez pomysłu na puentę.
Poza Chesterem poznajemy też Gretę (Haley Sanchez), Riley (Chase Sui Wonders), dość koszmarne rodzeństwo, czyli Naomi (Chloe East) i Nathana (Uly Schlesinger) i Delilah (Lukita Maxwell). To właśnie Delilah, najmniej znana nam bohaterka okazuje się postacią, wokół której zbudowana została najciekawsza historia. Wątek porodu w toalecie, w centrum handlowym obserwujemy od pierwszego odcinka. Stanowi on punkt odniesienia dla przedstawianych retrospekcji. Wszystko toczy się wokół sekwencji scen z centrum handlowego.
Pokolenie… społecznie zaangażowane?
Delilah niespodziewanie dla siebie podczas beztroskich zakupów w centrum handlowym, gdzie przebywa z Naomi i Arianną (Nathanya Alexander), zaczyna odczuwać silne skurcze, nie ma jednak pojęcia, że to początek akcji porodowej. O ile oczywiście takie sytuacje, czyli niewiedzy o trwającej ciąży, zdarzają się niejednokrotnie, o tyle wszystko, co dzieje się dalej, brzmi jak niebezpieczna instrukcja obsługi dla zagubionych nastolatków. Pomijając daleko idącą umowność scen porodu, który został przeestetyzowany (jak się okazuje, można urodzić, ani na chwilę nie zdejmując długich kozaków i równocześnie siedząc w minibasenie wypełnionym wodą) i pozbawiony znamion realizmu, okazuje się że właściwie poród to nie jest big deal i można to "ogarnąć" bez szukania pomocy u jakiejkolwiek osoby dorosłej.
Być może intencją twórczyni było pokazanie młodym widzom amerykańskim (w Polsce mamy bardziej złożone, żeby nie powiedzieć uciążliwe prawodawstwo, jeśli chodzi o oddanie dziecka do adopcji), jak mogą postąpić w przypadku nieplanowanego rodzicielstwa. Nie sposób jednak zignorować faktu, że Delilah rodzi zdrowe, podejrzanie duże dziecko, po tym jak prowadziła skrajnie niehigieniczny tryb życia. Takie sytuacje prawdopodobnie też się zdarzają, ale sugerowanie, że to norma i od porodu do oddania dziecka i powrotu do domu można otrząsnąć się z tej sytuacji niczym po złym dniu w szkole, brzmi skrajnie nieodpowiedzialnie.
Nie chciałabym spłycać wymowy serialu do "jeśli nieintencjonalnie zajdziesz w ciążę, dasz radę urodzić dziecko bez wsparcia profesjonalistów i oddać je w pobliskiej remizie strażackiej, zanim twoi rodzice zaczną się niepokoić", ale tak to brzmi. Być może tylko dla millenialsów i boomerów. Być może pokolenie Z uznaje to za empatyczny obraz nastoletniego rodzicielstwa. Sporo jednak tutaj pustych gestów, a mało rzeczywistych działań mogących inspirować.
Historie pozostałych bohaterów można podsumować zbiorowym stwierdzeniem o nieudanych związkach, poszukiwaniu własnej tożsamości i rozprawianiu się z bagażem rodzinnych doświadczeń, a te każda z postaci ma bardzo indywidualne. Każda rodzina jest inna. Doświadczenia bohaterów także. Serial ma ambicje tworzyć równościową narrację, pokazywać różne punkty widzenia, edukować, reprezentować mniejszości etniczne i seksualne, ale mimo wszystko, czegoś bardzo w tym serialu brakuje. Być może to błędy scenariuszowe, niezbyt pogłębione charakterystyki bohaterów, a także stereotypowe ujęcie problemów np. Grety czy Arianny.
Pokolenie — czy warto oglądać serial HBO Max?
Pomimo wskazanych wyżej problemów, wciąż można dobrze bawić się w towarzystwie Chestera i jego ekipy, ale poza sporą dawką muzyki, teledyskowych obrazków z imprez i odwiecznej zabawy w prawdę i wyzwanie, niewiele się tam dzieje. Nie chcę nawet zaczynać kwestii tego, jak bardzo ta historia zamknięta jest w bańce zamożnych dzieciaków z Los Angeles, bo przecież bohaterowie "Beverly Hills, 90210" także różnili się znacząco od polskich widzów, a mimo to serial cieszył się ogromnym powodzeniem na całym świecie.
Czy to kolejna historia do obejrzenia i zapomnienia? Być może. Nie da się jednak zignorować, jak wiele ważnych społecznie kwestii przedstawia "Pokolenie". Nie tylko stawia na pierwszym planie nastolatków poszukujących swojej tożsamości seksualnej, ale konsekwentnie wspiera ich w tym procesie, prowadzi bardzo wartościową narrację równościową, w każdym zakresie, jaki dotyka nastoletnich bohaterów. Brzmi jak udana broszura informacyjna, ale to trochę za mało jak na serial, w którym chcielibyśmy oglądać pełnokrwistych bohaterów.