"Saving Hope" (1×01): Wyłączcie ten respirator!
Andrzej Mandel
10 czerwca 2012, 21:34
Szpital, zjawiska paranormalne, kobieta i dwóch mężczyzn, w tym tylko jeden w pełni żywy. To nie zapowiadało się dobrze. I nie wypadło dobrze.
Szpital, zjawiska paranormalne, kobieta i dwóch mężczyzn, w tym tylko jeden w pełni żywy. To nie zapowiadało się dobrze. I nie wypadło dobrze.
Listę zalet "Saving Hope" otwiera i zamyka gra aktorów. Naprawdę, trzeba im przyznać, że robią, co mogą, by było ciekawie i dobrze. Gorzej, że scenariusz dobrze mógł wyglądać tylko na papierze i tylko po kilku piwach. Niemniej Erica Durance, Michael Shanks i Daniel Gillies dają z siebie wszystko. No dobrze, Michael Shanks nie ma co z siebie dawać. Jest poza swoim ciałem – chodzi i przeżywa, głównie za pomocą monologów wewnętrznych.
Gdyby odjąć paranormalny motyw obecności poza ciałem, "Saving Hope" mogłoby być zwyczajnym serialem medycznym. Ot, takie skrzyżowanie "Chirurgów" i "Ostrego dyżuru". Ginąłby ten serial w tłumie podobnych i mogłoby to mu wyjść na dobre. Niestety, ktoś dodał motyw, że jeden z głównych bohaterów ma być w śpiączce i równocześnie obecny poza ciałem. Rozumiem, to miało wyróżnić ten serial z tłumu. I wyróżniło, na niekorzyść.
Michael Shanks snuje się bowiem po szpitalu z cierpiętniczą miną i serwuje nam mądrości na poziomie tak niskim, że pewnie śmieszą one nawet uczniów podstawówek. Jego narzeczona (Erica Durance) przeżywa mocno fakt, że jej ukochany jest w śpiączce i nie zdążyli dojechać na swój ślub. W związku z czym co chwilę szlocha i nie jest w stanie podjąć żadnej dotyczącej narzeczonego decyzji. Spadają one na nią, bo jego rodzice nie żyją. Za to na polu pracy zawodowej radzi sobie całkiem nieźle, mimo utraty pacjentki.
Daniel Gillies ma być przystojniachą z jajami i taki jest. Tyle że to wypada całkowicie bezbarwnie. Nie dlatego, że aktor się nie stara, tylko dlatego, że scenariusz jest słaby. A, prawda, już to mówiłem. W związku z tym nie budzi emocji nawet jego spięcie z Ericą Durance, a próba zapamiętania imion bohaterów musi być nieudana, bo po prostu nie ma czego pamiętać.
Choćby dlatego, że ten serial nie nadaje się do niczego. Mimo to jestem pewien, że jakichś fanów znajdzie. Naprawdę dobrze, realistycznie wypadają operacje – i to jest spory plus. Tyle że takie rzeczy to widzieliśmy już w "Ostrym dyżurze", więc to żadna nowość. Niemniej, takie rzeczy zawsze dobrze się ogląda.
Jeszcze jedną rzeczą, która mi się w tym serialu podobała, były dobrze oddane realia pracy szpitala. Poród pacjentki na szybko bez zasłaniania zasłonką, bo nie ma na to czasu? Tak właśnie bywa. Gdy coś się dzieje naprawdę szybko, nikt nie przejmuje się godnością, tylko babrze się robotą po pachy.
Niezależnie od tych plusów – omijać z daleka. "Saving Hope" nie nadaje się do niczego. Przeraża mnie więc fakt, że wypadło na mnie trzymanie ręki na pulsie w związku z tym serialem…