"For All Mankind" puszcza wodze fantazji w 2. sezonie – recenzja premierowego odcinka
Mateusz Piesowicz
20 lutego 2021, 12:33
"For All Mankind" (Fot. Apple TV+)
Kosmiczny wyścig zbrojeń w alternatywnej historii świata według Apple TV+ trwa. "For All Mankind" wróciło z 2. sezonem, a jego początek daje nadzieję, że serial wkrótce nabierze tempa. Spoilery.
Kosmiczny wyścig zbrojeń w alternatywnej historii świata według Apple TV+ trwa. "For All Mankind" wróciło z 2. sezonem, a jego początek daje nadzieję, że serial wkrótce nabierze tempa. Spoilery.
Oceniając pierwsze odcinki poprzedniego sezonu "For All Mankind", miałem wobec produkcji Apple TV+ sporo wątpliwości, zarzucając jej scenariuszowe mielizny, niepotrzebne rozwleczenie i skupianie się na najbardziej oczywistych elementach mającej znacznie większy potencjał historii. Nie powiem, że dalsza część serialu zmieniła moje zdanie o 180 stopni, ale nie da się ukryć, że twórcy poprowadzili fabułę w dobrym kierunku, serwując po drodze kilka solidnych dramatów i rozbudzając apetyty na to, że najlepsze dopiero przed nami. Czy po starcie 2. sezonu można powiedzieć, że jesteśmy już we właściwym miejscu?
For All Mankind – nowy etap podboju kosmosu
Na większe wnioski jest oczywiście o wiele za wcześnie (dostaliśmy na razie jeden z dziesięciu nowych odcinków, kolejne co tydzień), ale już teraz widać dużo pozytywnych sygnałów. Przede wszystkim, tym razem sam początek sprawił, że nie dało się narzekać na tempo. Błyskawiczny przelot przez prawie dziesięć lat alternatywnej historii świata świetnie wprowadził w serialowy klimat – nie, wcale nie dlatego, że twórcy w kilka sekund uratowali Johna Lennona i uśmiercili Jana Pawła II – przypominając, że co jak co, ale mieszanie faktów z fikcją wychodzi Ronaldowi D. Moore'owi i spółce naprawdę dobrze.
Co zaś jeszcze istotniejsze, szybkie wprowadzenie pozwoliło nam przeskoczyć o niemal dekadę naprzód względem 1. sezonu (nie licząc sceny po napisach ostatniego odcinka) i wprowadzić fikcyjny kosmiczny wyścig na jeszcze wyższy poziom. Czy może raczej mocno go przedefiniować, bo wygląda na to, że teraz mówimy już nie tyle o dotarciu do gwiazd i podboju kosmosu, co raczej całkiem dosłownych gwiezdnych wojnach, nawet jeśli prowadzonych w głównej mierze bliżej Ziemi.
Ale to akurat dobrze, bo wydaje się, że zbrojne starcia z komunistami na Księżycu to ostatnie, czego ten serial potrzebuje (choć coś mi mówi, że jeszcze do tego dojdziemy). Zwłaszcza że i bez takich ekscesów radzi on sobie nieźle, skutecznie wprowadzając atmosferę zimnowojennej paranoi i jeszcze skuteczniej ją podkręcając, jednocześnie nie tracąc przy tym kontaktu z rzeczywistością. Innymi słowy, "For All Mankind" staje się coraz większą fantazją, ale wciąż jest to fantazja kontrolowana i co najważniejsza – zaczynająca sprawiać autentyczną frajdę.
For All Mankind nadal nigdzie się nie spieszy
Trzeba przy tym zaznaczyć, że pchnięcie akcji do przodu bynajmniej nie oznacza, że serial nagle zyskał całkiem nowe oblicze. Przeciwnie, sporo zostało po staremu, na czele z faktem, że kosmos nie zawsze znajduje się tu w centrum uwagi (na szczęście największe emocje są dla niego zarezerwowane). Rzecz jednak w tym, że równocześnie doszło do kilku istotnych zmian i ziemskie perypetie przestały być najczęściej mocno schematycznym przerywnikiem, a zaczęły nawet delikatnie intrygować.
I to na różnych poziomach, bo rok 1983, w którym wylądowaliśmy, przygotował dla nas kilka niespodzianek uatrakcyjniających biegnącą jasno określonym torem historię. Na pierwszym planie mamy więc ścierające się kosmiczne aspiracje dwóch mocarstw, ale teraz już z wyraźnie nakreślonym konfliktem wewnętrznym na linii nauka-militaria. Ten, obserwowany w dużej mierze z perspektywy stojącej na czele NASA i umiejętnie manewrującej między politykami i wojskowymi Margo Madison (Wrenn Schmidt), nie jest może szczególnie oryginalny, ale dobrze się sprawdza w roli fabularnej osi, wokół której obudowano całą resztę.
Tam natomiast, o dziwo, też jest całkiem ciekawie i to za sprawą bohaterów, po których za wiele się nie spodziewałem. Podoba mi się choćby nowy Ed (Joel Kinnaman), który w dyrektorskiej pozycji wydaje się mniej standardową postacią, niż jako astronauta z problemami. Teraz tylko czekać, żeby te znów się odezwały, bo choć z wierzchu wszystko wygląda ładnie, nie wątpię, że stare traumy wrócą zarówno do niego, jak i do Karen (Shantel VanSanten). Myślę, że tym razem mamy większą szansę, by nie zamieniły się one we wtórną dramę.
Podobnie można rzec o Gordo (Michael Dorman), który w przeciwieństwie do swojego przyjaciela mocno się zapuścił i zamiast szefować w NASA, robi za atrakcję towarzyską na podrzędnych imprezach, przyglądając się, jak Tracy (Sarah Jones) błyszczy na salonach. Tak samo zresztą jak my, bo pojawienia się tej bohaterki we własnej osobie mocno w premierowym odcinku brakowało. I choć przyznaję, że występ u Johnny'ego Carsona miał swój urok, czekam i liczę na więcej, bo to postać (Tracy, nie prowadzący "The Tonight Show"), której rozwój jest szczególnie interesujący.
For All Mankind rozwija się i zachwyca wizualnie
A skoro już o nim wspomniałem, to przy tym rozwoju warto się na chwilę zatrzymać. Nie próbując zgadywać, co dokładnie twórcy wymyślili na ten sezon, już teraz widać bowiem, że w przypadku "For All Mankind" ewolucja nie jest tylko pustym hasłem. O ile na przestrzeni poprzednich dziesięciu odcinków progres dało się tylko odnotować, tutaj wystarczyła godzina, by rzucał się on w oczy. Nie, to jeszcze nie jest rewelacja, ale nabrania bardziej wyrazistego charakteru trudno serialowi Apple TV+ odmówić.
Dzięki temu z kolei nie tylko wzrasta przyjemność z obcowania z tą historią, ale nade wszystko ona sama zaczyna przypominać produkcję, jakiej mogliśmy sobie życzyć przed premierą – łączącą widowiskowość z wciągającą opowieścią. Do tej pory mieliśmy wszak pod dostatkiem tylko tego pierwszego, a choć kosmiczne obrazki w applowskim wydaniu cieszą oczy jak mało co, w końcu i one zaczynały ledwo wystarczać do odpalania kolejnych odcinków.
Również ze względu na nie mam więc nadzieję, że w 2. sezonie problemy z nadmiernym przeciąganiem i scenariuszowymi banałami będą już tylko przykrym wspomnieniem. Bo tak po ludzku chciałbym, żeby "For All Mankind" było ponadprzeciętnym serialem. W końcu oglądaniu takich scen, jak księżycowy spacer tuzina astronautów czy absolutnie cudowne wykonanie "Three Little Birds" przy wschodzie słońca, zwyczajnie nie powinna towarzyszyć mierna fabuła. Początek mamy ku temu rozwiązaniu co najmniej obiecujący.