"Plemiona Europy", czyli nieciekawa przyszłość kontynentu – recenzja niemieckiego serialu Netfliksa
Mateusz Piesowicz
18 lutego 2021, 20:12
"Plemiona Europy" (Fot. Netflix)
Globalna katastrofa, walka o władzę w nowym świecie i próbujący się w nim odnaleźć młodzi ludzie. Oryginalnie? Nie za bardzo, mimo że twórcy "Plemion Europy" mieli kilka niezłych pomysłów.
Globalna katastrofa, walka o władzę w nowym świecie i próbujący się w nim odnaleźć młodzi ludzie. Oryginalnie? Nie za bardzo, mimo że twórcy "Plemion Europy" mieli kilka niezłych pomysłów.
Czy z brexitu jest daleka droga do wizji postapokaliptycznej przyszłości? Choć to pytanie może się wydawać dziwaczne, ma sens w kontekście nowej produkcji Netfliksa rodem z Niemiec. "Plemiona Europy" miały się bowiem wziąć właśnie z decyzji Brytyjczyków o opuszczeniu Unii Europejskiej, która to ponoć tak wstrząsnęła reżyserem i scenarzystą Philipem Kochem, że ten, zainspirowany rzeczywistością, stworzył zarys historii o końcu Europy, jaką znamy. A przynajmniej tak twierdzą informacje prasowe.
Plemiona Europy — postapo w niemieckim wydaniu
Przyznaję, że historyjka o twórczych inspiracjach jest całkiem zgrabna – jakbym był złośliwy, to dodałbym, że nawet zgrabniejsza, niż powstały później scenariusz, ale to nie do końca prawda. Fabuła "Plemion Europy" nie prezentuje się wszak wyjątkowo źle. Stoi za nią konkretna, dość mocno rozbudowana idea, nie brakuje wyrazistych postaci, akcja jest poprowadzona płynnie i dynamicznie. W teorii zatem wszystko gra, ale niestety praktyka wygląda dla twórców znacznie gorzej.
Mówiąc wprost, "Plemiona Europy" są najzwyczajniej w świecie wtórne. Owszem, oglądając składający się z sześciu odcinków 1. sezon, nie można narzekać na brak atrakcji. Co z tego jednak, skoro stojący za serialem ludzie (oprócz wspominanego Kocha są to m.in. Quirin Berg i Max Wiedemann, czyli współproducenci "Dark") w zdecydowanej większości przypadków stawiają na najbardziej wyświechtane gatunkowe motywy? Efekt jest taki, że zamiast świeżej i pasjonującej opowieści, dostajemy kolejne wyświechtane postapo, w którym trzeba poczekać na jakiekolwiek przejawy oryginalności, a gdy te w końcu się pojawiają, i tak szybko toną w zalewie schematów.
Jest to o tyle rozczarowujące, że na papierze "Plemiona Europy" nie wyglądały aż tak standardowo. Abstrahując już od wydumanych brexitowych inspiracji, historia o Starym Kontynencie rozbitym na szereg rywalizujących ze sobą plemiennych państewek, miała potencjał chociaż na zbudowanie ciekawego tła. Cała koncepcja nie była może odkrywcza (stary świat zakończył się tutaj globalnym blackoutem w 2029 roku, po którym rozkładowi uległy poszczególne państwa), ale zagłębiając się w jej szczegóły i dodając do tego Europę roku 2074 jako miejsce akcji, mimo wszystko oczekiwałem, że twórcy będą mieć coś ciekawego do powiedzenia. A jeśli nie, to chociaż zaintrygują swoją wizją świata.
Plemiona Europy – kim są główni bohaterowie?
Tymczasem już pierwszy kontakt z serialem wyprowadził mnie z błędu, bo zamiast spodziewanej skomplikowanej fabuły, w której roi się od różnych grup interesów, dostałem prostą historię trójki rodzeństwa. Nastoletni Liv (Henriette Confurius), Kiano (Emilio Sakraya) i Elja (David Ali Rashed) pochodzą z pokojowego plemienia Źródlan, które ukrywa się przed resztą świata w głębi lasu, żyjąc w zgodzie z naturą i z dala od technologii. Wszystko zmienia się, gdy w pobliżu ich wioski rozbija się tajemniczy statek – bez wnikania w szczegóły można się domyślić, że od tego momentu życie bohaterów zmieni się o 180 stopni, a oni sami znajdą się w centrum historii decydującej o losach całego kontynentu.
Po krótkim wstępie rodzeństwo zostaje rozdzielone, opowieść zaczyna biec trzytorowo, a widzowie dostają wgląd w szerszy przekrój serialowego świata. Z jednej strony, możemy dzięki temu bliżej poznać zwyczaje rywalizujących plemion, czyli bezlitosnych Wron, do których trafia Kiano, oraz zmilitaryzowanej Szkarłatnej Republiki, która bierze pod swoje skrzydła Liv. Z drugiej dostajemy natomiast przygodową opowieść z Elją w roli głównej, który łącząc siły z sympatycznym łotrzykiem o imieniu Mojżesz (Oliver Masucci), wyrusza na pełną niebezpieczeństw wyprawę przez Europę. Dzieje się zatem sporo – problem w tym, że z ekranu i tak wieje przeraźliwą nudą.
Taki obrót spraw nie jest jednak w najmniejszym stopniu zaskakujący, ponieważ, jak już wspomniałem, "Plemiona Europy" nie mają na siebie za grosz oryginalnego pomysłu. Poszczególne wątki rozwijają się dokładnie tak, jak można przewidzieć, zwroty akcji da się wyczuć na kilometr, a scenariusz jest w każdym aspekcie wręcz wypchany kliszami. Co jednak najgorsze, twórcy kompletnie nie wykorzystują możliwości, jakie daje im serialowa koncepcja, czyniąc z tytułowych plemion zgraje chodzących stereotypów.
Jedni chcą, żeby zostawiono ich w spokoju, więc muszą szybko zniknąć. Drudzy są okrutni i nikogo nie lubią, marząc o podboju całej reszty. A trzeci to rzecz jasna ci sprawiedliwi i honorowi, którzy są jednocześnie totalnie nijacy. I to by w sumie było na tyle, bo o pozostałych się zazwyczaj tylko wspomina. W ten sposób kusząca idea o przedstawieniu zróżnicowanej, podzielonej i skonfliktowanej Europy przyszłości zamienia się w gatunkową sztampę na zasadzie kopiuj-wklej, czyli serial co najwyżej do obiadu (choć nie polecam, bo sporo tu niepotrzebnej brutalności). Ewentualnie dla zagorzałych zwolenników tego typu opowieści, którym nie przeszkadza oglądanie z nieustannym poczuciem "gdzieś to już widziałem".
Plemiona Europy – schematy i nieliczne przebłyski
A co z pozostałymi? Chciałbym napisać, że z jakiegoś powodu warto mimo wsszystko dać "Plemionom Europy" szansę, ale bądźmy uczciwi – nawet najlepsze tutejsze pomysły nie czynią z niemieckiego serialu pozycji obowiązkowej. Choć zaznaczam, że koniec końców da się z niego wycisnąć trochę specyficznego funu, głównie za sprawą plemienia Wron, które lepiej poznajemy w drugiej połowie sezonu.
Oprócz standardowych złowrogich motywów towarzyszących rządzonej dyktatorską ręką grupie, nieźle wypadło ich dekadenckie przedstawienie, objawiające się tu zarówno w stylu imprezowania, jak i w dość nietypowych relacjach towarzyskich. Oczywiście jest to mocno przerysowane, przez co o emocjach tam, gdzie chcieliby ich twórcy, nie ma mowy, ale przynajmniej pod jednym względem nie da się im odmówić oryginalności i chociaż odrobiny odwagi w kreacji świata. Z bohaterami już tak dobrze nie poszło, lecz i tak gwarantuję, że niejaką Varvarę (Melika Foroutan), czyli jedną z dowodzących Wronami, zapamiętacie lepiej, niż którekolwiek z trojga rodzeństwa.
Wynika to jednak nie tyle z faktu, że tak dobrze ją napisano, co raczej z tego, że Liv, Kiano i Elja są postaciami po prostu nieudanymi. Trudno się z nimi zżyć, trudno im kibicować, trudno ekscytować się ich losami nawet w najbardziej dramatycznych momentach. W gruncie rzeczy można się tylko beznamiętnie przyglądać, jak odbębniają kolejne punkty scenariusza, prowadząc nas od schematu do schematu i z rzadka przerywając przy tym rutynę. Gdyby ich wątki były chociaż obudowane wyjątkowym konceptem, można by tę wtórność wybaczyć – w "Plemionach Europy" próżno jednak takiego szukać.