Kultowe seriale: "Rzym", czyli historia, która nie zestarzała się przez dwa tysiące lat
Mateusz Piesowicz
6 lutego 2021, 16:08
"Rzym" (Fot. HBO)
Polityczne intrygi, skandaliczne romanse i brutalne porachunki to dziś zestaw obowiązkowy każdego serialu historycznego. "Rzym" był pierwszym, który wykorzystał go w tak fantastyczny sposób.
Polityczne intrygi, skandaliczne romanse i brutalne porachunki to dziś zestaw obowiązkowy każdego serialu historycznego. "Rzym" był pierwszym, który wykorzystał go w tak fantastyczny sposób.
"Dziś się już takich seriali nie robi" – hasło słyszalne przy wspominaniu jakiegokolwiek tytułu sprzed lat w przypadku "Rzymu" można odbierać na różne sposoby. Z jednej strony kompletnie mija się z prawdą, bo to właśnie produkcja HBO zapoczątkowała modę na nowy typ serialu historycznego, która trwa do dzisiaj. Z drugiej jednak, coś w niej jest, bo abstrahując od twórczego podejścia, "Rzym" odróżnia się od większości współczesnych produkcji kostiumowych, wśród których próżno szukać tak dobrych historii o takim rozmachu.
Rzym, czyli produkcja godna Cesarstwa Rzymskiego
Cofnijmy się do 2005 roku, gdy wiadomo już było, że HBO potrafi sypnąć groszem, ale jednak co innego Spielbergowa superprodukcja wojenna, a co innego dramat o starożytnym Rzymie. Wyłożenie ponad 100 mln dolarów na 12 odcinków serialu kostiumowego wyglądało ryzykownie, by nie powiedzieć absurdalnie (nawet biorąc pod uwagę, że 15 mln dorzuciło będące koproducentem BBC). Czy to się opłaciło?
Pod wieloma względami tak, pod innymi już niekoniecznie. Ale po kolei. Czemu "Rzym" potrzebował aż takich nakładów finansowych? Wszystko przez gigantyczne koszty realizacyjne. Serial został nakręcony w rzymskich studiach Cinecittà, gdzie powstały imponujące scenografie odtwarzające całe fragmenty starożytnego miasta, łącznie m.in. z Forum Romanum (dużą część tego planu zniszczył potem pożar, który wybuchł już po zakończeniu produkcji). Dodajcie do tego liczącą setki osób ekipę, a miliony włożone w produkcję przestaną zaskakiwać. Niestety, jak często bywa w takich przypadkach, rozmach przerósł sam serial.
https://www.youtube.com/watch?v=kgkErONoB_c
Stało się to bardzo szybko, bo już w 2006 roku HBO ogłosiło, że "Rzym" zakończy się na 2. sezonie. Powody? Koniec umowy z BBC, koszty kręcenia we Włoszech, a wreszcie fakt, że serial pochłaniał zbyt dużą część budżetu stacji na inne produkcje. Przykre, ale zrozumiałe. Gorzej, że ostateczna decyzja zapadła w trakcie przedprodukcji 2. serii, gdy ekipa szykowała się do kręcenia premierowego odcinka, a twórca – Bruno Heller ("Mentalista", "Gotham") – miał już gotowe scenariusze na cały sezon.
Rzym – lata historii skondensowane w dwa sezony
Niejednego taka zmiana planów wyprowadziłaby z równowagi, ale nie Hellera, który miał już wprawę w przepisywaniu scenariuszy "Rzymu". Robił to bowiem jeszcze na początku wieku z ich najwcześniejszymi wersjami, gdy HBO miało w planach zrobienie… miniserialu. Heller został zatrudniony, by to zmienić i przerobić klasyczną wysokobudżetową produkcję historyczną na coś mniej ryzykownego pod względem finansowym.
Paradoksalne zatem, że włodarze HBO poszli jednak za jego pomysłem, bo ten bynajmniej tani nie był – miał obejmować pięć sezonów! Gdy stało się jasne, że do tego nie dojdzie, trzeba było się streszczać. Skończyło się na tym, że 2. sezon pomieścił wydarzenia z niezrealizowanych serii, a jak łatwo się domyślić, wyraźne przyspieszenie tempa akcji wywarło widoczny wpływ na serial.
Biorąc jednak pod uwagę skalę przedsięwzięcia i tak jestem zdania, że twórcy poradzili sobie rewelacyjnie. Akcja "Rzymu" rozpoczyna się bowiem w 52 r. p.n.e., obejmując cały burzliwy okres końca Republiki i początków Cesarstwa, czyli multum wydarzeń i postaci, których nie sposób było pominąć. Stając w obliczu albo groźby zakończenia serialu bez doprowadzenia go do właściwego końca, albo znacznego przyspieszenia akcji, nie może dziwić, że wybrano to drugie.
A czy gdyby trzymano się pierwotnego planu, "Rzym" wiele by na tym zyskał? Odpowiedź nie wydaje mi się wcale oczywista. Owszem, pędzący na łeb na szyję 2. sezon (wyemitowany w 2007 roku) wypadł trochę nienaturalnie, ale jednocześnie towarzyszące mu napięcie zostało podkręcone do maksimum. Koniec końców widzowie zostali więc ze zdrowym poczuciem niedosytu i zamkniętą opowieścią, z której jest co wspominać. Nie najgorsze wyjście.
Rzym, czyli nowa jakość w serialach historycznych
Zwłaszcza że w liczącym ostatecznie zaledwie 22 odcinki serialu dostaliśmy aż nadto atrakcji sprawiających, że "Rzym" ani trochę się nie zestarzał. Ba, oglądanie go dzisiaj jest w pewnym stopniu ciekawsze niż 15 lat temu, bo jak na dłoni widać, ile z tej historii i sposobu, w jaki została opowiedziana, trafiło potem do telewizyjnego kanonu. Nie będzie wcale przesadą powiedzenie, że to produkcja wyznaczająca obowiązujące standardy, choć niekoniecznie równa się to jej pozycji wśród innych kultowych seriali HBO.
Z tym nie ma większego sensu się sprzeczać, bo doceniając "Rzym", absolutnie nie można go ustawić pod względem jakości w jednym rzędzie z "Rodziną Soprano" czy "The Wire". O ile jednak na tym polu serial Bruno Hellera miał od zawsze oczywiste braki, o tyle nie miały one większego znaczenia, bo o jego sukcesie zadecydowało coś innego. Mianowicie zupełnie nowe podejście do historii.
Kluczowe w "Rzymie" okazało się odejście od wymuskanego stylu klasycznego kina historycznego i postawienie na coś, co przyjęło się nazywać realizmem, a nawet naturalizmem, ale w rzeczywistości wciąż było efekciarstwem, tylko już innego rodzaju. Nie pięknym i olśniewającym bogactwem, lecz brudnym i ociekającym krwią. Znacie to choćby z "Gry o tron", która z pewnością nie wyglądałaby tak, jak wygląda, gdyby właśnie nie "Rzym". Serial, który pokazał, że takie opowieści mogą trafić do masowej widowni – wystarczy je odmitologizować albo po prostu brutalnie sprowadzić na ziemię.
Jasne, z dzisiejszej perspektywy nie ma w tym absolutnie dziwnego – seks i przemoc w serialu kostiumowym, też coś! Ale kilkanaście lat temu? Szok! A to nie koniec, bo przecież mamy też postaci historyczne o wręcz legendarnym statusie, które zostały obdarte z jakichkolwiek świętości i umieszczone w zrozumiałej dla oglądających konwencji. W serialowych intrygach, skandalach i brudnych politycznych bojach toczonych w równej mierze w Senacie, co na polach bitew czy w sypialniach, bez problemu można się było dopatrzeć aluzji do współczesności. A tych nie brakowało też w wyraźnie widocznych podziałach społecznych.
Twórcy "Rzymu" nie bali się bowiem sięgać również do niższych warstw społeczeństwa, czyniąc z jego rozwarstwienia kolejną serialową atrakcję. Zabierając nas poza posiadłości patrycjuszy, serial pokazał znany z wcześniejszych przedstawień Rzym z zupełnie innej strony. Brudnej, odrapanej i cuchnącej, pełnej burdeli i wulgarnych napisów na murach, ale przez to właśnie tak pociągającej. Starożytność zyskała tu nowe, bliższe autentyczności oblicze.
Historia oczami Lucjusza Vorenusa i Tytusa Pullo
Oczywiście spoglądanie na "Rzym" wyłącznie przez pryzmat tego, że postawiono w nim m.in. na wyrazistą przemoc i daleką od subtelności erotykę byłoby niesprawiedliwe. Owszem, dziś już często męczące, a wtedy niespotykane na taką skalę podejście było tu istotne, ale nigdy nie przykryło serialowej historii. Ta natomiast została przedstawiona z perspektywy dwóch żołnierzy: centuriona Lucjusza Vorenusa (Kevin McKidd) i legionisty Tytusa Pullo (Ray Stevenson).
Co ciekawe, obydwaj są postaciami historycznymi, wymienionymi w pamiętnikach Juliusza Cezara, ale dopiero na potrzeby serialu dorabiającymi się efektownych biografii. Bo musicie wiedzieć, że ci dwaj zostali świadkami praktycznie wszystkich kluczowych dla historii zdarzeń, przeżywszy triumf i upadek Cezara (Ciarán Hinds), walkę Marka Antoniusza (James Purefoy) z Brutusem (Tobias Menzies), czy dojście do władzy Oktawiana (Max Pirkis/Simon Woods). I to nie przyglądając się z oddali, ale często czynnie uczestnicząc w zdarzeniach, które mimo pewnych zmian (absolutnie nie traktujcie "Rzymu" jak lekcji historii), zachowały jednak ogólną zgodność z prawdą historyczną.
Ale że polityka to nie wszystko, "Rzym" w równie dużym stopniu koncentrował się też na osobistych wątkach Vorenusa i Pulla, czyniąc z nich typową parę absolutnych przeciwieństw. Z jednej strony stateczny i honorowy zwolennik republiki, z drugiej skory do kłótni i prostych uciech awanturnik. Takie duety zawsze działają, a że twórcom nie brakowało na nich pomysłów, to nudy zdecydowanie nie było. Co więcej, z czasem naturalnie przywiązywało się do pary bohaterów, co tylko potwierdza, że nie byli oni wyłącznie przewodnikami po starożytnym świecie, lecz dobrze napisanymi postaciami.
W podobnym tonie można się wypowiadać na temat całego serialu, który dziś, gdy w telewizji było już wszystko, może nie robić tak oszałamiającego wrażenia, ale wciąż ma znacznie więcej atutów niż praktycznie cała kostiumowa konkurencja. Od wciągającej historii począwszy, przez dbanie o każdy detal pod kątem realizacyjnym, aż po tłum fantastycznych postaci, w tym mnóstwo świetnych ról kobiecych (Polly Walker jako Atia!), na które zabrakło mi w tekście miejsca, ale w serialu były kluczowe.
Choć więc nie umieściłbym "Rzymu" w ścisłej czołówce kultowych pozycji sprzed lat, nie mam wątpliwości, że to serial, który wywarł na współczesną telewizję ogromny wpływ. Nie zawsze dobry, jednak to już nie wina Bruna Hellera i spółki. Oni doskonale wiedzieli, jakiego rodzaju serial robią i trzymali się tego od początku do końca, a gwarantując widzom znakomitą i bardzo niegrzeczną zabawę, pokazali jednocześnie, że nie trzeba przy tym rezygnować z ambicji stworzenia wysokiej klasy dramatu historycznego.