"Firefly Lane", czyli traktat o przyjaźni — recenzja serialu Netfliksa z Sarah Chalke i Katherine Heigl
Małgorzata Major
5 lutego 2021, 15:04
"Firefly Lane" (Fot. Netflix)
W dobie deficytów premier w ofercie platform, adaptacja powieści Kristin Hannah może okazać się czarnym koniem Netfliksa. "Firefly Lane" ma szansę wkupić się w łaski widowni poszukującej nowości.
W dobie deficytów premier w ofercie platform, adaptacja powieści Kristin Hannah może okazać się czarnym koniem Netfliksa. "Firefly Lane" ma szansę wkupić się w łaski widowni poszukującej nowości.
Nowość Netfliksa, która pojawia się w środku tygodnia w ofercie platformy, zwykle nie zwiastuje wielkiego hitu. Te udostępniane są przecież w piątki. Tym razem jednak "Firefly Lane" debiutujące w środę, czyli niezbyt ekscytujący dzień na to, aby odkrywać premiery małego ekranu, może być niespodzianką. W końcu Katherine Heigl w obsadzie jest gwarancją sukcesu. Na pewno frekwencyjnego. Zagorzali fani "Chirurgów" lojalnie śledzą kariery aktorskie odtwórców postaci, które wywarły znaczący wpływ na ich ukochany serial.
Heigl dobrze odnajduje się w repertuarze romantyczno-familijnym i mimo że pewnie miała nadzieję na inną (czytaj: bardziej ambitną) karierę po "Chirurgach", to ta, która się jej trafiła, nie brzmi wcale najgorzej. Na marginesie warto dodać, że aktorzy z oper mydlanych notorycznie odchodzą ze swoich seriali-matek tylko po to, aby odkryć, że życie poza nimi wcale nie jest usłane różami, często więc wracają z podkulonym ogonem i z nadzieją, że ich bohaterkę czy bohatera scenarzyści wybudzą ze śpiączki, pozwolą odzyskać pamięć, albo zawrócą z wyjazdu zagranicznego. Skoro Heigl nie musiała o to prosić, oznacza to, że aktorsko wiedzie się jej nieźle.
Firefly Lane to opowieść o kobietach na rozdrożu
"Firefly Lane" z pewnością rozpędzi jej karierę na nowo, ponieważ rola Tully Hart jest tą zapadającą w pamięć, nawet jeśli opakowaną w dość banalne dekoracje. Tully i Kate (Sarah Chalke) to przyjaciółki znające się od ponad 30 lat. Tully zawsze była i wciąż jest gwiazdą wszędzie, gdzie się pojawi, a Kate to introwertyczka rozkwitająca w dobrze znanym towarzystwie.
Dziewczyny spotykają się po raz pierwszy w 1974 roku, mają wówczas 14 lat (młodszą Tully gra Ali Skovbye, a Kate — Roan Curtis) i nadzieję na szybkie osiągnięcie progu dorosłości. Towarzyszymy im w kilku osiach czasu. Skaczemy do 2003 roku, kiedy są już po 40-tce i na nowo układają sobie życie, które wpadło w utarte koleiny. Wracamy do lat 60., ale i 80., kiedy zaczynają pracę w redakcji lokalnej telewizji.
Tully marzy o pracy przed telewizyjną kamerą, Kate natomiast myśli raczej o produkowaniu programów telewizyjnych. Dziewczyny różnią się znacząco od siebie, ale oczywiście także świetnie dopełniają, więc generalnie idą razem wesoło przez życie. Punktami zapalnymi w ich relacji są mężczyźni (a to niespodzianka!). Tully lubi grać pierwsze skrzypce i jakoś tak się składa, że zawsze zwraca uwagę na tego mężczyznę, którym interesuje się Kate. Poza tym, różni je temperament i inne spojrzenie na podejmowanie decyzji. Tully jest bardziej impulsywna, a Kate rozważna.
Firefly Lane, czyli historia dwóch smutnych kobiet
Dziewczyny błyskawicznie robią karierę w lokalnej telewizji, pracując ramię w ramię. Później jednak Tully wspięła się na szczyt, prowadząc coś w rodzaju polskich "Rozmów w toku", i stała się odpowiednikiem Ewy Drzyzgi w wersji glamour. Kate z kolei wyszła za mąż, urodziła córkę i na 14 lat zawiesiła karierę na kołku. Jej powrót do redakcji przypomina trochę to, jak bohaterka "Younger" próbowała odnaleźć się na rynku pracy po "dość długim" urlopie wychowawczym. Swoją drogą, to zabawne, że scenarzyści chcą nas przekonać, że w taki sposób czterdziestolatki mogą zyskać posady asystentek redaktorów jakiegokolwiek medium. Obowiązki nie są wcale takie straszne — chodzi tylko o zamawianie wiader kawy i czytanie prywatnych maili szefowej, aby rozwiązać jej życiowy problem. Sounds like fun!
Warto zatrzymać się na moment w życiu bohaterek, w rozdziale dotyczącym lat 80. Widzimy sporo ejtisowej mody, materiałów do ćwiczeń z podróbami Jane Fondy, reklam płyt CD, różowych swetrów, niebieskich cieni na powiekach i mocno natapirowanych włosów. Fajnie, ale za dużo. Wszystko to już widzieliśmy w "Tacy jesteśmy", które ma podobną temperaturę "dziania się".
To także słodko-gorzka historia o życiu. Tylko tyle — albo aż tyle. Wątki takie jak homoseksualność, nadużywanie kokainy, imprezy do rana, ambicje zawodowe zostały odhaczone, nowe problemy zarysowane, ale to wciąż tylko ślizganie się po powierzchni. Chciałoby się poznać nieco lepiej nie tylko bohaterki, ale ich znajomych i rodziny. Co ciekawe, ojciec Kate w odsłonie z lat 70. siedzi na fotelu przed telewizorem, a życie rodzinne toczy się bez jego udziału.
Firefly Lane, czyli jak wchodzić w dorosłość
Z jednej strony "Firefly Lane" ma wszystkie elementy serialu gwarantujące sukces: opowieść inicjacyjną, trudne relacje z matką, traumatyczne doświadczenia w okresie nastoletnim, przeciekającą przez palce dorosłość, poczucie niespełnienia, samotność, a także sporo wglądu w zmieniającą się i dojrzewającą przyjaźń kobiet. Z drugiej jednak, wszystko to gdzieś już widzieliśmy. Brakuje puenty do tych fundamentalnych kwestii, o których serial chce opowiedzieć.
Dowiadujemy się sporo o trudnym dzieciństwie Tully, które sprawiło że — jak mówi Kate — Tully stała się bardzo smutną osobą, ale równocześnie umyka nam dramat brata Kate, którego ona sama nie dostrzega. Sądzi, że brat jest "wybredny" i dlatego wciąż nie ma dziewczyny. Nie daje mu szansy, żeby dowiedzieć się czegoś więcej o jego życiu. Kate wydaje się widzieć więcej i rozumieć więcej, a czasem okazuje się kompletną ignorantką, co akurat działa na plus, jeśli chodzi o złożoność postaci i jej prawdopodobieństwo psychologiczne.
Lata 60. i 70. prześwietlone sepią oczywiście, że są samograjem, który zawsze odniesie sukces i spodoba się widzom. Zabrakło jednak trochę bardziej wnikliwego spojrzenia na to, jakie problemy społeczne omawiane przez ówczesne media spajały się z życiem bohaterek. W końcu nie tylko kasety z zestawami do ćwiczeń sprawiały, że serce biło im mocniej.
Jeżeli lubicie "Słodkie magnolie" i "Virgin River", to "Firefly Lane" także powinno przypaść wam do gustu. Widać jednak, że twórczyni serialu, Maggie Friedman ("Czarownice z East Endu") chciała pokazać coś mocniej i bardziej, ale ostatecznie nie udało się zbyt wyraziście ukazać złożonej kobiecej przyjaźni wieku dojrzałego. Przydałyby się korepetycje od Davida E. Kelleya, Jeana-Marca Vallée i Andrei Arnold, autorów sukcesu "Wielkich kłamstewek".