"Księga czarownic" jeszcze bardziej czarująca — recenzja 2. sezonu
Marta Wawrzyn
10 stycznia 2021, 18:03
"Księga czarownic" (Fot. Sky)
Wampir, czarownica i podróż w czasie do XVI-wiecznego Londynu — oto przepis na idealną rozrywkę na paskudne czasy. "Księga czarownic" raz jeszcze udowadnia, że jest absolutnie magiczna.
Wampir, czarownica i podróż w czasie do XVI-wiecznego Londynu — oto przepis na idealną rozrywkę na paskudne czasy. "Księga czarownic" raz jeszcze udowadnia, że jest absolutnie magiczna.
W czasach społecznej izolacji, szaroburej pogody i mediów bombardujących nas codziennie zapowiedziami co najmniej końca świata zapotrzebowanie na lekką, zapewniającą ucieczkę od rzeczywistości rozrywkę jest większe niż kiedykolwiek. Widać to po sukcesie "Emily w Paryżu", "Bridgertonów" czy "Stewardesy", a "Księga czarownic" też wpisuje się w ten trend. I świetnie, zwłaszcza że 2. sezon pod pewnymi względami przebija "jedynkę". A ta była naprawdę urokliwa.
Księga czarownic zabiera nas do XVI-wiecznej Anglii
Składający się z 10 odcinków 2. sezon, w całości dostępny na HBO GO, zabiera nas w podróż w czasie do XVI-wiecznej Anglii, czyli epoki królowej Elżbiety I, charakterystycznych kołnierzy i czarownic, które mogły więcej niż współczesne (a także polowań na czarownice). Diana (Teresa Palmer) i Matthew (Matthew Goode), para magiczna w więcej niż jednym rozumieniu tego słowa, po cliffhangerze z finału 1. sezonu ląduje w Londynie z 1590 roku, szukając z jednej strony Księgi życia, a z drugiej, kogoś, kto będzie w stanie pomóc Dianie w opanowaniu jej zdolności.
Jakież to szczęście, że nie muszą wszystkiego organizować od zera, bo Matthew nie tylko ma w tym czasie i miejscu wygodny dom, ale też wpływowych znajomych, wśród których znajduje się poeta Kit Marlowe (Tom Hughes, "Wiktoria") i angielska królowa (Barbara Marten, "Casualty") we własnej osobie. Jednocześnie na jaw zaczynają wychodzić rzeczy, których Diana nie była świadoma — jakie było życie Matthew bez niej i jak prezentuje się jego ciemniejsza strona. Matthew Goode w tym sezonie nie tylko uwodzi, ale też potrafi nieźle przestraszyć, co ma swoje plusy.
Wątek romansowy wciąż przyciąga, intryguje i ma świetne momenty, ale w 2. sezonie "Księgi czarownic" często ustępuje miejsca na pierwszym planie klasycznej przygodówce. Matthew i Diana mają zadanie do wykonania i po jej pierwszych zachwytach dosłownie wszystkim, co ją teraz otacza, zabierają się do roboty. Ani streszczać, ani spoilerować niczego nie będę, dość powiedzieć, że to bardzo wciągająca podróż przez historię. Jak nienawidzę binge-watchingu, tak 10 nowych odcinków "Księgi czarownic" z przyjemnością pochłonęłam w dwa wieczory, bawiąc się tak jak w dzieciństwie, kiedy zaczytywałam się w książkach podróżniczych.
Księga czarownic — sezon 2 to przygody i romans
Swoje robią przepiękne kostiumy i klimatyczny Londyn z czasów, kiedy można w nim było oglądać gwiazdy na niebie, a także nowe osoby w obsadzie. Oprócz wyżej wymienionej dwójki są to m.in. Sheila Hancock ("Doktor Who") jako potężna i mądra czarownica Goody Alsop, James Purefoy ("Hap i Leonard") w roli Philippe'a de Clermonta, ojczyma Matthew, Paul Rhys ("Vincent i Theo") jako charyzmatyczny wampir/ksiądz Andrew Hubbard, Steven Cree ("Outlander") jako Gallowglass czy w części współczesnej — Adelle Leonce ("Black Mirror: Crocodile") jako Phoebe.
No właśnie, część współczesna to też bardzo pozytywne zaskoczenie. Przede wszystkim, w niczym nie przeszkadza. Nie jest przykrym przerywnikiem, potrzebnym po to, żebyśmy byli na bieżąco także z innymi wątkami, zanim znów połączą się z historią Matthew i Diany. Marcus (Edward Bluemel), ogarniający sprawy w dzisiejszym Oksfordzie, wyrósł wręcz na jednego z moich ulubieńców w tym sezonie, a i historię ciotek Diany (Alex Kingston i Valarie Pettiford), ukrytych w zamczysku Ysabeau De Clermont (Lindsay Duncan) w Sept-Tours ogląda się dobrze.
Choć oczywiście jest to tylko dodatek do XVI-wiecznych przygód zakochanej pary, która w ramach swojej misji nie tylko poznaje tajniki magicznego i niebezpiecznego Londynu, ale też daje radę wybrać się za granicę i nawet zapolować z sokołem. Jeśli oglądając pierwsze odcinki można mieć wrażenie, że romans trochę się gubi pośród akcji, zmienia się to w połowie sezonu. Więź Matthew i Diany to wciąż magia, podobnie jak chemia pomiędzy Palmer i Goode'em. Nawet jeśli postacie znajdują się w innym miejscu niż na początku, to, co nas do nich przyciągnęło, nie znika.
Księga czarownic sprawia wiele frajdy w 2. sezonie
Tym bardziej nie znika wrażenie, że "Księga czarownic" to po prostu dobra opowieść. Taka trochę z gatunku staroświeckich, zwłaszcza jeśli porównywać ten sezon z nowoczesnymi serialami kostiumowymi. Tutaj nie ma szaleństw, jeśli chodzi o formę, to bardzo klasyczny, konwencjonalny wręcz dramat kostiumowy, który dba o odzwierciedlenie realiów epoki, jednocześnie zabierając nas do fantastycznego świata pełnego wampirów, czarownic i innych magicznych stworzeń. Nikt nie udaje Plotkary, nie ma współczesnej muzyki, są za to pradawne księgi, na widok których oczy Diany dosłownie się rozpalają, i traktowane z pieczołowitością artefakty.
Nie zmienia to jednak faktu, że "Księga czarownic" to tylko i aż serialowe guilty pleasure. Piękne, świetnie zrealizowane, wyśmienicie obsadzone, ale niewychodzące poza pewien standard rozrywki lekkiej, łatwej i oferującej czysty eskapizm. Co w tych koszmarnych czasach doceniam bardziej niż kiedykolwiek.