10 najlepszych seriali 2020 roku wg Marty Wawrzyn
Marta Wawrzyn
26 grudnia 2020, 14:34
"Normalni ludzie" (Fot. BBC)
W tym roku wielkich seriali było jak na lekarstwo, pozostaje więc wybierać z tych trochę mniejszych. Na mojej liście rządzą m.in. "Normalni ludzie", "Kraina Lovecrafta" i "Gambit królowej".
W tym roku wielkich seriali było jak na lekarstwo, pozostaje więc wybierać z tych trochę mniejszych. Na mojej liście rządzą m.in. "Normalni ludzie", "Kraina Lovecrafta" i "Gambit królowej".
To nie był dobry rok w serialach. Pandemia spustoszyła telewizję, sprawiła, że kilka tytułów najlepszych z najlepszych, na czele z "Sukcesją" i "Euforią", po prostu nie wróciło, a inne miały poskracane sezony (najbardziej mi szkoda "Sprawy idealnej"). Po raz pierwszy odkąd tworzę te listy, czyli od 2011 roku, miałam raczej problem niedoboru niż nadmiaru. Ostatecznie pierwsza dziesiątka składa się w większości z seriali niedoskonałych, które po prostu pozostawiły po sobie jakiś ślad.
Czy wygrać rzeczywiście powinni "Normalni ludzie"? Nie wiem. Wygrali, bo są serialem idealnym, takim, gdzie każdy element gra, nie ma słabszych momentów, a siła rażenia emocjonalnego sprawia, że dosłownie trudno jest oderwać się od ekranu. Były jednak inne wersje tej dziesiątki, z "Krainą Lovecrafta" i "Mogę cię zniszczyć", a nawet "Gambitem królowej" na czele. Byłoby to jednak nagradzanie albo za to, że jakąś historię uważam za ważniejszą od tej o dwójce nastolatków z Irlandii, albo po prostu za popularność ("Gambit", przy całym moim uwielbieniu).
Co nie zmieściło się w dziesiątce? Z różnych powodów: "Wielka", "Unorthodox", "BoJack Horseman", "Sprawa idealna", "To wiem na pewno", "Devs", "Dobre Miejsce", "Co robimy w ukryciu", "High Fidelity". Z wybraniem pełnej dwudziestki już byłby problem (może "Ted Lasso" albo "Genialna przyjaciółka" na dwudziestym?). Ale wciąż — nawet w pandemicznym roku było dużo dobrej telewizji. Cieszmy się tym, nadrabiajmy to, co się udało, bo za rok znów może brakować czasu.
10. Nawiedzony dwór w Bly
"Nawiedzony dwór w Bly" nie dorównuje "Nawiedzonemu domowi na wzgórzu", dobrze to wiem. A jednak połączenie horroru z bardzo ludzkimi emocjami à la Mike Flanagan znów spełniło swoją rolę, dostarczając przede wszystkim tony wzruszeń. Dziś więc nie pamiętam tego, co w tej części antologii o duchach nie do końca wyszło, pamiętam za to przepiękną historię miłosną Jamie i Dani, pamiętam wspaniałą panią Grose, czarno-biały odcinek z Kate Siegel i to wrażenie, że to ja siedzę przy kominku i słucham gotyckiej opowieści o miłości, tragedii i rodzinie, którą łączyło wszystko oprócz więzów krwi. I która mi też stała się bliska.
9. Dobre rady Johna Wilsona
"Dobre rady Johna Wilsona" zaskoczyły nas jak zima drogowców: HBO serialu nie promowało, my nawet nie obejrzeliśmy screenerów i rzuciliśmy się nadrabiać tę perełkę, kiedy zaczęło być o niej głośno za oceanem. Serial HBO to zaledwie sześć półgodzinnych odcinków, w których powtarza się ten sam schemat: facet z kamerą wychodzi na miasto zrealizować niczym dokumentalista jakiś konkretny temat, po czym zmierza tam, gdzie historia go prowadzi. Czyli w kierunku wyznaczanym przez liczne dygresje, będące tutaj główną atrakcją, źródłem efektu wow i powodem, dla którego zwariowaliśmy na punkcie tego serialu. Czasem Johnowi Wilsonowi wychodzi spontaniczna wycieczka do Meksyku, czasem mocna diagnoza na ważny temat, a czasem odcinek, który najlepiej ze wszystkiego, co widziałam, oddaje nasze obecne doświadczenia. Bardzo trudno chwali się ten serial bez zdradzania twistów w kolejnych odcinkach, więc powiem tylko: włączcie i też dajcie się zaskoczyć.
8. Spisek przeciwko Ameryce
"Spisek przeciwko Ameryce" prawdopodobnie zrobił na mnie większe wrażenie niż na 99% widzów, i w porządku. Przyznaję, mam wielką słabość do stylu Davida Simona. Zadziwia mnie, z jaką naturalnością tworzy on coraz to nowe światy, maluje kolejne żywe panoramy społeczne i jak łatwo przychodzi mi przywiązywanie się do jego bohaterów, nawet/zwłaszcza tych mocno nieidealnych. Tak było z "The Wire", "Treme", "Kronikami Times Square" i tak jest też z tą miniserią, osadzoną w alternatywnej wersji USA z czasów II wojny światowej, kiedy wybory prezydenckie wygrywa populistyczny Charles Lindbergh. Miniserią wspaniale zrealizowaną i zagraną, pokazującą, co się dzieje, kiedy polityka w wersji ekstremalnej zaczyna wdzierać się do naszego życia i odbierać nam to, co uważaliśmy za dane na zawsze.
7. Tacy właśnie jesteśmy
Zauważyliście, że ostatnio jest wysyp ciekawych seriali o młodzieży nie tylko dla młodzieży? Rok temu to była "Euforia", teraz mamy "Tacy właśnie jesteśmy" od reżysera "Call Me by Your Name". Serial o dwójce wrażliwych, uciekających przed konformizmem dzieciaków, które utknęły w bazie wojskowej we Włoszech, czyli miejscu, gdzie rządzą twarde zasady. O przyjaźni, miłości, trudnym dorastaniu, poszukiwaniu samego siebie i o tym, że koniec końców bycie sobą to coś, czego nie warto oddawać za żadną cenę. Serial piękny, momentami poetyczny, prawie w każdym odcinku pomysłowy i często bardziej filmowy niż telewizyjny. Luca Guadagnino potrafi dostrzec magię w każdej sytuacji, zaskakiwać widza i zamieniać całkiem zwykłe historie w niezwykłe obrazy, którym często towarzyszą dalekie od typowych wybory muzyczne. Cudeńko, choć pewnie nie dla każdego.
6. Mrs. America
"Mrs. America" znalazła się na liście mniej za to, jaką historię opowiada, a bardziej za to, jak ją opowiada i z czyjej perspektywy. Historia poprawki do amerykańskiej konstytucji, która miała zapewnić równość kobietom na wszelkich polach i której nie udało się w latach 70. wprowadzić, jest znana, podobnie jak postacie walczących o nią feministek: Gloria Steinem, Bella Abzug, Betty Friedan, Shirley Chisholm. Serial FX pokazuje drugą stronę, czyli konserwatywną aktywistkę Phyllis Schlafly i jej walkę o to, żeby równości nie było. I jest to fascynujący, skomplikowany, genialnie zagrany przez Cate Blanchett portret kobiety pełnej sprzeczności — takiej, której czasem się nienawidzi, a czasem jej po prostu szkoda. To historia naprawdę dająca do myślenia, zwłaszcza jeśli żyje się w kraju, gdzie wiele kobiet praw kobiet nie popiera.
5. Better Call Saul
"Better Call Saul" zbliża się do końca i to będzie mocny finisz. Zwłaszcza po tym jak zaskoczyła nas Kim Wexler, wcześniej typowana na prawdopodobną ofiarę działań Jimmy'ego McGilla aka Saula Goodmana. Rhea Seehorn wręcz przyćmiła Boba Odenkirka, prowadząc Kim w kierunku, którego nie jesteśmy już w stanie przewidzieć i podnosząc i tak już bardzo wysoki, zwłaszcza po wyśmienitym odcinku "Bagman", poziom adrenaliny. Szykuje się finałowa jazda bez trzymanki, co tym bardziej warto docenić, że tak świetnych seriali rozplanowanych na kilka sezonów w dzisiejszych czasach prawie już nie ma (vide: wszystkie inne pozycje na liście).
4. Gambit królowej
"Gambit królowej" to prawdziwy fenomen tej jesieni, co mnie bardzo cieszy z różnych względów. Także dlatego, że może dzięki temu sukcesowi, jak również sukcesowi "Unorthodox", Netflix zacznie produkować więcej dobrych miniseriali zamiast kasować po dwóch, trzech sezonach seriale rozplanowane na znacznie więcej odcinków. Miło pomarzyć, a tymczasem raz jeszcze wielkie brawa dla showrunnera Scotta Franka, odtwórczyni głównej roli Anyi Taylor-Joy i wszystkich, którzy sprawili, że piękna, stylowa i feministyczna w duchu historia o świecie zawodowych szachistów tak bardzo spodobała się publiczności. W tym i mnie.
3. Mogę cię zniszczyć
Ci, którzy widzieli "Chewing Gum", wiedzą, że Michaela Coel potrafi bardzo, bardzo dużo, zarówno jako aktorka, jak i scenarzystka. Ale "Mogę cię zniszczyć", które wygrywa tegoroczny ranking krytyków na Metacritic, to oczywiście coś więcej niż "Chewing Gum". To mocna, szczera, głęboka i momentami strasznie trudna do przetrawienia opowieść o tym, jak to jest być ofiarą gwałtu, przetrwać to i wciąż pozostać sobą, a nie kimś, kto jest definiowany przez jedno traumatyczne zdarzenie. To też opowieść o współczesnym Londynie, życiu seksualnym młodych ludzi, o tym, że nie zawsze to, co postrzegamy jako wyzwalające, takie właśnie jest. Historia, z której bardzo, bardzo dużo ze mną zostało i wciąż za mną chodzi.
2. Kraina Lovecrafta
Serial bardzo nierówny, bardzo nieidealny, a jednak długo się zastanawiałam, czy to właśnie nie powinien być mój nr 1. "Kraina Lovecrafta" okazała się być jak pudełko czekoladek o kompletnie szalonych smakach, łącząc opowieść ważną społecznie z horrorem i pełnym emocji dramatem rodzinnym i zaskakując mnie raz po raz swoją pomysłowością. Potwory Lovecrafta, dom pełen duchów, historia jak z "Indiany Jonesa", odcinek o Ruby, odcinek koreański, historia w stylu pokręconego "Doktora Who", fenomenalna mała Diana — trudno jest mi wybrać najulubieńszy moment, bo po prostu jest ich mnóstwo. Ostatnio tak mnie wziął chyba 2. sezon "Sukcesji". I gdyby tylko nie kilka sporych potknięć w finale, na czele z niewyczuciem emocji widzów wobec Christiny, "Kraina Lovecrafta" wygrałaby teraz u mnie wszystko.
1. Normalni ludzie
Ostatecznie mój nr 1 to czysta perfekcja realizacyjna, emocjonalna torpeda i kolejny dowód na to, że małe seriale potrafią być naprawdę wielkie. "Normalni ludzie" to historia bardzo uniwersalna, taka, jaką w tej czy innej formie sami kiedyś przeżywaliśmy. Dwójka młodych ludzi (absolutnie rewelacyjni Daisy Edgar-Jones i Paul Mescal) zakochuje się w sobie bez pamięci, ale jakoś nie potrafi tego przekuć w proste "i żyli długo i szczęśliwie". Ciągłe błądzenie, rozstania i powroty, trudne dojrzewanie i osobiste poszukiwania, tona wrażliwości, neurotyzmu, ale i bardzo zmysłowego seksu oraz pięknie pokazanej intymności — oto serial BBC w skrócie. Prosta historia, którą najchętniej bym przewijała w pamięci w nieskończoność, wygrywa u mnie ten rok, a i w następnym pewnie jeszcze do niej wrócę.