"Mad Men" (5×11): Ile warta jest kobieta?
Marta Wawrzyn
28 maja 2012, 21:22
5. sezon "Mad Men" trzyma wysoki poziom. W odcinku "The Other Woman" zobaczyliśmy rzeczy, które dla współczesnego widza są czymś nie z tego świata, czymś obrzydliwym, przerażającym, a jednak wciąż odrobinę kuszącym. Spoilery!
5. sezon "Mad Men" trzyma wysoki poziom. W odcinku "The Other Woman" zobaczyliśmy rzeczy, które dla współczesnego widza są czymś nie z tego świata, czymś obrzydliwym, przerażającym, a jednak wciąż odrobinę kuszącym. Spoilery!
Wiemy nie od dziś, że "Mad Men" pokazuje męski świat, w którym kobiety mogą być albo pięknymi żonami, po ukończeniu 30-tki zagłuszającymi żarciem samotność, albo głupiutkimi sekretarkami, poklepywanymi w biurze po tyłkach, albo… no wiecie, Peggy. Ale czegoś takiego jak w odcinku "The Other Woman" jeszcze nie było.
Wszystko zaczyna się dość typowo: podpity klient chce panienki. Tyle że to nie byle jaki klient, a i panienki żąda bardzo konkretnej. Przedstawiciel Jaguara chce nocy z Joan. Nie jakiejś bzdurnej kolacji czy potańcówki, nie z byle jakim rudzielcem, tylko konkretnej rzeczy z tą konkretną osobą. A ponieważ Joan to Joan, na początku widz sobie myśli, że ten łysawy grubasek może co najwyżej sobie pomarzyć.
I pewnie tak by było, gdyby Pete nie uznał, że dla Sterling Cooper Draper Pryce ten klient jest ważniejszy od wszelkiej przyzwoitości. Idzie więc nasz drogi Pete, pieszczotliwie zwany przeze mnie Szczurkiem, do biura (jeśli tak można nazwać tę kanciapę) pani Harris i w przemyślany sposób przedstawia jej, czego chce od niej Jaguar. Wspaniały jest moment, w którym on wysuwa argument Kleopatry i pyta, ile trzeba, żeby ona też została taką królową, a ona oznajmia: "Nie stać cię". Ale mimo że Joan początkowo posyła Pete'a do wszystkich diabłów, szybko okazuje się, że gra jednak może być warta świeczki. Ruda okazuje się być bohaterką słynnego dowcipu Churchilla.
Patrzenie, jak szefowie Joan, z Rogerem i Lane'em włącznie, w okamgnieniu z jej obrońców przemieniają się w alfonsów, to coś strasznego. Don co prawda pozostaje po jasnej stronie mocy i nawet, już po fakcie, próbuje ją przekonać, że nie warto, ale to wiele nie zmienia – ani z punktu widzenia nas, szarych oglądaczy, ani z punktu widzenia Joanie. Rudzielec wycenia siebie na 5% udziałów w firmie, a potem już przyjdzie nam tylko obejrzeć, jak zdobywa się klienta w branży reklamowej Ameryki lat 60. Kamera kilkakrotnie skacze od Joan prostytuującej się z koszmarnym wieprzem z Jaguara do jej kolegów, dumnie prezentujących seksistowski slogan reklamowy, i z powrotem. Obrzydzenie miesza się z zachwytem – w końcu czy ktoś poza twórcami "Mad Men" pokazałby te dwie sceny w ten sposób?
Swoją drogą, to ciekawe, że Don Draper okazał się być jedyną osobą, która posiada kręgosłup moralny. Ale oczywiście żadna nagroda go nie spotyka. Przeciwnie, kiedy wszyscy w biurze świętują kontrakt z Jaguarem, do niego przychodzi Peggy, która wcześniej załatwiła sobie pracę u jego znienawidzonego przeciwnika. Kobieta, która zawsze miała przy nim być, przychodzi nie spytać go o pozwolenie, nie porozmawiać, tylko oznajmić mu, że odchodzi. Pamiętając, co działo się w poprzednich sezonach (z apogeum w postaci "The Suitcase") między tą dwójką, trudno uwierzyć, że Peggy uda się zrobić to, co zakładała przed tą rozmową.
A jednak…Panna Olson, wcześniej wstrętnie potraktowana przez swojego szefa, jest zdeterminowana, a on najwyraźniej kompletnie nie rozumie, o co jej chodzi. Kiedy pokonany Don jak pokorny psiak przykleja się na pożegnanie do ręki swojej pilnej uczennicy, niejeden widz pewnie obtarł ukradkiem łzę. Świetna, emocjonalna, wspaniale zagrana scena.
A wniosek z niej taki, że porządny czy nie, Draper wciąż kompletnie nie rozumie kobiet. Nie dziwię się Peggy i jednocześnie jestem ogromnie ciekawa, co będzie się z nią działo dalej. Jeśli czytaliście moje poprzednie teksty, zapewne pamiętacie narzekanie, że nic ciekawego jej się nie przytrafia w 5. sezonie. Jak zobaczyliśmy dzisiaj, był w tym cel – i nic dziwnego, w końcu w "Mad Men" nic się nie dzieje bez powodu. Oby tylko Peggy nie skończyła tak, jak wszyscy, którzy opuścili SCDP – na drugim planie. Ale tak chyba nie będzie, w końcu ten serial bez Peggy dużo by stracił.
Na razie jednak cieszę się, że zrobiła to, co zrobiła, w końcu jest naprawdę więcej warta. Czy Ted Chaough ją doceni tak, jak wszyscy w tej branży ją cenić powinni? Cóż, 19 tys. dolarów i stanowisko szefowej to sporo, ale wątpię, żeby Peggy miała zaznać spokoju. Mimo to, widząc ten jej uśmiech triumfu, po otarciu łez i opuszczeniu biura, sama się uśmiechałam. You really got me!
Rok 1967 zaczął się w "Mad Men" w szalony sposób, a do końca serii już tylko dwa odcinki. Czy ktokolwiek odważy się zgadnąć, jak to się zakończy? Co stanie się z małżeństwem Dona? Czy Megan uda się znaleźć na Broadwayu coś poza poniżeniem (okropna scena z trzema facetami, którzy oglądali ją jak towar na przesłuchaniu!)? Czy Don pogodzi się z tym, że nie może jej dyktować, co ma robić? Czy Peggy zniknie z serialu na dłużej? Czy dla Joan to już nie za dużo pragmatyzmu? Pytań można by pewnie postawić dziesiątki.
Przyznać muszę, że większość odcinków 5. sezonu "Mad Men" uważam za absolutnie cudowną. Wybaczcie, że nie było recenzji poprzednich – niestety, upfronty zrobiły swoje – ale to nie znaczy, że nie byłam nimi zachwycona. Ogromnie podobał mi się, zwłaszcza w kontekście tego, co zobaczyłam dzisiaj, mały flirt Joanie z Donem w odcinku "Christmas Waltz". Nie, nie należę do tych, którzy chcą ich zobaczyć w łóżku, przeciwnie, uważam, że obecnie ta relacja jest idealnie wyważona. To było po prostu bardzo sympatyczne i bardzo, ale to bardzo sexy. Przykro było patrzeć, jak w dzisiejszym odcinku szacunek Dona do rudej został wystawiony na tak ciężką próbę.
Absolutnie uwielbiam odcinek "Lady Lazarus", ten z psychodelicznymi Beatlesami za 250 tys. dolarów i "Panią Łazarz" Sylvii Plath. Uważam, że to coś nieprawdopodobnego: autorzy serialu telewizyjnego wzięli się za bary z wcale nie takim łatwym wierszem i wyszli z tego obronną ręką. Dla nas Megan to tylko banalna dziewczyna, która dzięki temu, że ma bogatego męża, może porzucić porządną pracę dla niepewnej kariery na Broadwayu. Dla Matthew Weinera to połykająca mężczyzn jak powietrze pani Łazarz, umierająca w agencji reklamowej, by narodzić się na nowo na lekcji aktorstwa. Niebywałe! Przyznaję, że patrzyłam na "Lady Lazarus" szeroko otwartymi oczami, niemal nie wierząc w to, że ktoś w taki sposób potrafi przełożyć poezję na język telewizji.
Jedyny odcinek, który mnie zawiódł, to "Dark Shadows" – czyli ten z Betty. Jej ewolucja z żony idealnej w zawistne grube babsko z przedmieść wydaje mi się logiczna – w końcu jak inaczej mogłaby skończyć? – ale to nie zmienia faktu, że nie jestem w stanie na nią patrzeć. Wszystko, co ostatnio robi, jest totalnie przewidywalne, kompletnie nudne, nieatrakcyjne na wszelkich poziomach. I nie mówię tu o wyglądzie, choć gdyby była nieciekawa, ale śliczna, pewnie znosiłabym ją nieco łatwiej.
To nie jest sezon idealny, ale do ideału jest mu bardzo blisko. Twórcy "Mad Men" po przymusowej przerwie zrobili się jeszcze odważniejsi, pewniejsi siebie. Przekraczają kolejne granice emocjonalnego popaprania bohaterów, pokazują, jak ohydny i brudny jest ten świat, z niespotykaną dotąd swobodą flirtują z literaturą najwyższych lotów, dowodzą, że nieobcy im jest czarny humor, zgrabnie przeskakują od nastroju do nastroju… Długo pewnie jeszcze bym tak mogła.
Na koniec tego zdecydowanie zbyt długiego wywodu pytanie do Was: czy macie jakikolwiek pomysł, jak może skończyć się 5. sezon "Mad Men"? W końcu to już tylko dwa odcinki ("Commissions and Fees" i "Phantom") do finału i dzieje się bardzo wiele – ale jednocześnie trudno zobaczyć jakiś punkt przełomowy na horyzoncie. Chyba że czegoś nie zauważyłam?