Kultowe seriale: "The Americans", czyli szpiedzy, których pokochacie
Marta Wawrzyn
5 grudnia 2020, 16:03
"The Americans" (Fot. FX)
Jeszcze nigdy szpiegowanie nie było tak skomplikowane, pełne emocji i egzystencjalnych pytań jak w "The Americans". I jeszcze nigdy tak mocno nie kibicowaliśmy "tym złym", czyli agentom KGB.
Jeszcze nigdy szpiegowanie nie było tak skomplikowane, pełne emocji i egzystencjalnych pytań jak w "The Americans". I jeszcze nigdy tak mocno nie kibicowaliśmy "tym złym", czyli agentom KGB.
Początek lat 80., miłe przedmieście pod Waszyngtonem. W białym domku, podobnym do wszystkich innych w tej okolicy, mieszka perfekcyjna amerykańska rodzina: piękni jak z obrazka mama i tata, właściciele agencji turystycznej, i dwójka dzieci, chłopiec i dziewczynka. Kiedy do domu obok wprowadza się agent FBI Stan Beeman (Noah Emmerich), do głowy mu nie wpada, że coś z jego nowymi sąsiadami może być nie tak. No, może wpada na jakąś sekundę, ale tylko po to, żeby Stan mógł zaśmiać się z samego siebie i żeby jego relacja z Elizabeth (Keri Russell) i Philipem (Matthew Rhys) Jenningsami mogła przerodzić się w bliską przyjaźń.
Tak zaczyna się jeden z najlepszych seriali szpiegowskich wszech czasów, "The Americans" (czy też "Zawód: Amerykanin" według FOX Polska). Wyprodukowany przez telewizję FX w jej najlepszych czasach, emitowany w latach 2013-2018 stylowy serial łączył w sobie wszystko, co najlepsze w thrillerach szpiegowskich, produkcjach kostiumowych i opartych na emocjach rodzinnych dramatach.
The Americans — szpiedzy na ekranie i za sterami
Kiedy "The Americans" debiutowało w styczniu 2013 roku, nie wszyscy byli nim zachwyceni w tym samym stopniu. Jak wiele produkcji telewizji kablowej, i ta potrzebowała trochę czasu, żeby osiągnąć szczyt swoich możliwości. Całość składa się z sześciu sezonów i 75 odcinków, a moment, w którym rzeczywiście nie da się od serialu oderwać, dla każdego przychodzi w innym momencie: jedni wskazują odcinek "Gregory" z 1. sezonu, inni "Only You", a jeszcze inni mówią o 2. czy wręcz 3. sezonie. Tak czy siak, to jeden z tych seriali, którym powinniście dać szansę na początku, nawet jeśli nie wszystko was przekonuje, a potem zostaniecie nagrodzeni.
A szansę "The Americans" dać warto, bo to serial tyleż doskonały, co niezwykły. Niezwykłość zaczyna się już kiedy spojrzymy na duet twórców: Joe Weisberg to prawdziwy agent, w latach 90. pracujący w CIA, by dwie dekady później zostać scenarzystą telewizyjnym. Joel Fields jest z kolei doświadczonym producentem telewizyjnym, którego lista produkcji jest bardzo długa i obejmuje "Zawód: Szpieg", "Rizzoli & Isles" i wiele innych tytułów, ostatnio "Fosse/Verdon". Do tego w gronie producentów znalazł się Graham Yost, twórca "Justified". Panowie stworzyli razem jeden z najlepiej napisanych seriali w historii telewizji — taki, gdzie postacie rozwijane są powoli i z sensem, stawki rosną z sezonu na sezon, podobnie jak emocje, i każdy element ma swoje miejsce. To wzór idealnego serialu z kablówki.
To też serial mocno różniący się od prawdopodobnie każdego thrillera szpiegowskiego, jaki widzieliście, choćby dlatego, że skupia się na parze agentów dalekich od typowych: rosyjskich nielegałów, czyli szpiegów KGB, żyjących od wielu lat w USA, wtopionych w tamtejsze społeczeństwo i w dzień z powodzeniem udających sympatyczną amerykańską rodzinkę, zaś w nocy… To, co się dzieje w nocy, jest już bardziej standardowe, bo Elizabeth i Philip po prostu wykonują kolejne misje, w każdym sezonie nieco inne, zawsze świetnie osadzone w zmieniających się realiach zimnej wojny. Jednocześnie podglądamy, co się dzieje w jednostce FBI, gdzie pracuje Stan, oraz w rosyjskiej rezydenturze w Waszyngtonie.
"The Americans" rysuje pełny obraz szpiegowskich gier, jakie mają miejsce w okolicach stolicy Stanów Zjednoczonych przez znaczną część lat 80., osadzając go w prawdziwej rzeczywistości politycznych wydarzeń w USA i ZSRR, a także w szerszej perspektywie geopolitycznej. Widzimy, jak nocne wycieczki dwójki agentów, którzy wyglądają jak zwykli Amerykanie, oddziałują na sprawy globalne i rozwój konfliktu zimnowojennego. A wszystko to w fantastycznej, stylowej oprawie, z toną muzyki z lat 80. i rewią mody w wykonaniu Keri Russell. Jeszcze nigdy szpiegowanie nie wyglądało tak pięknie. I jeszcze nigdy nie było tak skomplikowane moralnie.
The Americans to serial o szpiegach, ale i o rodzinie
I tak doszliśmy do tego, co jest najlepsze w serialowej doskonałości, jaką jest "The Americans": moralne szarości, ważne pytania życiowe i złożone charaktery po obu stronach zimnowojennej rozgrywki. Jenningsów poznajemy w środku ich szpiegowskiej kariery. Mieszkają w Ameryce od kilkunastu lat i od kilkunastu lat wykonują misje, które nie raz, nie dwa wymagają zabicia człowieka w imię "wyższego celu". Elizabeth jest w tym małżeńskim duecie twardzielką — tą, która działa jak maszyna i dla ojczyzny zrobi wszystko. Philip często zadaje niewygodne pytania i potrafi przyznać, że życie w tej paskudnej Ameryce wcale nie jest takie złe.
Skala ich problemów egzystencjalnych, jak i małżeńskich oraz rodzinnych rośnie z sezonu na sezon, pytania o to, czy warto to robić, stają się coraz głośniejsze, a obie postacie robią się coraz bardziej skomplikowane — podobnie jak ich wzajemna relacja, ich znajomość ze Stanem oraz relacje z własnymi dziećmi, Paige (Holly Taylor) i Henrym (Keidrich Sellati), które w miarę jak dorastają i widzą coraz więcej problematycznych zachowań swoich rodziców, zaczynają zadawać coraz bardziej niewygodne pytania. "The Americans" błyszczy jako inna niż wszystkie opowieść o małżeństwie i rodzinie. Radzieccy szpiedzy też ludzie, mówi serial, wkręcając nas w kibicowanie parze, której w żadnych okolicznościach kibicować nie powinniśmy.
Ma też produkcja FX mnóstwo do zaoferowania na drugim planie. Wyliczanka świetnych aktorów, którzy pojawiają się w "The Americans", musi zacząć się od Margo Martindale, dwukrotnej laureatki nagrody Emmy za rolę Claudii, opiekunki Jenningsów z KGB. Dalej mamy Alison Wright jako Marthę, sekretarkę z FBI, którą samotność wpycha w ramiona Philipa; Annet Mahendru w roli Niny, dziewczyny z rosyjskiej rezydentury z tendencją do wikłania się w niebezpieczne gry; a także Costę Ronina jako Olega, syna radzieckiego dygnitarza, którego na początku łatwo jest nie doceniać. Choć mówimy o rolach drugoplanowych, to wszystko są naprawdę złożone, zapadające w pamięć kreacje aktorskie. A w serialu pojawiają się jeszcze m.in. Dylan Baker, Frank Langella czy Julia Garner z czasów przed "Ozark".
Dlaczego warto obejrzeć serial The Americans
Jak wiele świetnych tytułów z kablówek, na czele z "The Wire", "The Americans" przez lata było ulubionym serialem krytyków, z małą, ale wierną widownią. Całe sześć sezonów udało się przetrwać dzięki dobrej prasie oraz dzięki temu, że telewizja FX, kierowana przez Johna Landgrafa, jeszcze przed przejęciem przez Disneya, dokładnie takie produkcje wspierała. Zaszczyty w postaci prestiżowych nagród przyszły dopiero na samym końcu i były zdecydowanie mniejsze, niż serial zasługiwał: oprócz dwóch Emmy dla Martindale, statuetkę Akademii Telewizyjnej odebrał Matthew Rhys, a także scenarzyści za finał. Serial dostał również Złoty Glob dla najlepszej produkcji dramatycznej, poza tym jednak był równie uparcie ignorowany przez wszelkie szacowne gremia, co wychwalany przez krytyków.
Być może ma to związek z tym, że jego doskonałość najlepiej widać po zapoznaniu się z całością. Widać, jak drobiazgowo wszystko tutaj rozplanowano, jak dobrze poprowadzono postacie, jak dawkowano napięcie i budowano cegiełka po cegiełce podstawy pod finałową atomówkę emocjonalną. W 2020 roku widać jeszcze jedną rzecz, której nie wiedzieliśmy w trakcie emisji "The Americans": że to serial, który zakończył trwającą dwie dekady modę na antybohaterów. Tak, mamy jeszcze Saula Goodmana, ale to postać z czasów "Breaking Bad", a więc z poprzedniej ery.
Jenningsowie, ze swoim moralnym skomplikowaniem, świetnie pasowali do czasów, kiedy telewizja wciągała nas w kibicowanie seryjnym mordercom, gangsterom i tatuśkom przemieniającym się w narkotykowych bossów. Oglądając perypetie Elizabeth i Philipa, nierzadko kończące się mordowaniem gołymi rękoma niewinnych ludzi, z łatwością zapominaliśmy, kim oni są i dlaczego nie powinniśmy być po ich stronie. Tak zresztą było też z innymi postaciami z "The Americans": wszyscy szybko stawali się "nasi", nieważne, po której stronie zimnej wojny grali.
I na tym prawdopodobnie polegała największa siła serialu, który realizacyjnie był czystą perfekcją: potrafił angażować emocjonalnie, wkręcać bez reszty i tak po prostu przywiązywać nas do postaci mających w sobie mroczny pierwiastek. Nigdy wcześniej nie było na ekranie tak ludzkich szpiegów — tym bardziej szpiegów KGB — nic więc dziwnego, że straciliśmy dla nich głowę i pokochaliśmy ich z całą mocą.